W krainie z kamienia

Epir grecki

fot. T. Kozłowski: Ludowa orkiestra na tle gór Epiru

Pod szczytem góry gra ludowa orkiestra, a przenikliwe dźwięki klarnetu niosą się w doliny okolic Metsowa. Trwa zabawa, zorganizowana z okazji wydarzeń artystycznych w tamtejszej Pinakotece. Wiele rodzin przyszło z miasteczka stromą ścieżką wiodącą przez iglasty bór, zarośla jałowców i okazałych paproci, aby spotkać się i zatańczyć właśnie tu, z widokiem. Klarnet jest w tych stronach podstawowym instrumentem. Nie sposób wyobrazić sobie bez niego muzyki greckiego Epiru, górskiego regionu przylegającego do granicy z Albanią.

Na przygotowanych stoiskach próbuję smakołyków przyniesionych przez miejscowe gospodynie. Są wśród nich różne rodzaje zawijanych placków pites, w tym moja ulubiona chortopita, placek warzywny. Są też lokalne sery, jedne z najlepszych w Grecji. Taneczny korowód przesuwa się przed grającą orkiestrą. Dzieci bawią się na polanie. Wszystkim udziela się beztroska atmosfera. Schodząc w dół, jeszcze raz podziwiam majestat okolicznych gór. Najwyższe z nich, strzeliste turnie Peristeri, wznoszą się na wysokość prawie 2300 m n.p.m. To Grecja mało znana.
Do Metsowa powracam regularnie od kilku lat. W przeciwieństwie do wielu innych, ożywających głównie latem górskich osad, Metsowo tętni życiem przez cały rok. Rodowód nazwy miejscowości jest południowosłowiański i nawiązuje do mieszkających do dziś w tej okolicy niedźwiedzi. Większość ludności ma tu jednak pochodzenie wołoskie i historycznie trudniła się pasterstwem. Latem stada pasły się na górskich płaskowyżach, zimą przepędzane były w doliny i na równiny Tesalii. Także i dziś wokół Metsowa z łatwością spotkamy wiele owiec i bydła, a pasterski fach pozostaje żywy. Nieliczne dzisiaj rodziny odbywają tradycyjną wędrówkę ze stadami. Charakterystyczny dialekt wołoski, wywodzący się z języków wschodnioromańskich, nadal można usłyszeć w rozmowach mieszkańców Metsowa, choć najczęściej mówi się nim w domach. Epir po obydwu stronach dzisiejszej granicy to prawdopodobna „rodowa” kolebka Wołochów, Wlachów i Arumunów. Być może to właśnie stąd rozpoczęli oni wędrówkę łańcuchami górskimi Bałkanów. Szczegółowe badania tożsamości i kultury wołoskiej prowadziła wybitna polska antropolog, prof. Ewa Nowicka-Rusek, publikując je w ciekawej książce zatytułowanej Nasz język rozumieją aniołowie. Arumuni we współczesnym świecie. Na trasie podróży polskiej badaczki znalazło się także Metsowo. Miejscowa kultura ludowa, nawiązująca do lokalnej tożsamości, jest tu wciąż łatwa do odnalezienia. Starsze Wlaszki wciąż chodzą w strojach ludowych – „zgrzebnych” na co dzień i „paradnych” od święta. Po niedzielnym nabożeństwie w XVIII-wiecznej cerkwi świętej Paraskewy (grecka Ajia Paraskievi) mieszkańcy wychodzą z kościoła, a ja podziwiam kunszt tych strojów. Starsze kobiety mają też włosy zaplecione tradycyjnie w dwa cienkie, długie warkocze. W jednym ze sklepików przy głównym placu sprzedawczyni pokazuje mi archiwalne, czarno-białe zdjęcia dawnej starszyzny wsi. Dziś brakuje już starszych mężczyzn w ludowych, wołoskich strojach, choć „miejscowy parlament”, jak urokliwie określa ich mieszkająca tu od lat przyjaciółka Polka, nadal „obraduje” wieczorami na ławkach otaczających przestronny plac. W rękach ci starsi mężczyźni dzierżą klitses, charakterystyczne góralskie laski, które można też dostać w tutejszych sklepikach. Architektura osady uległa pewnemu przeobrażeniu w ostatnich dziesięcioleciach, choć nowe góralskie domy nadal wyraźnie nawiązują do dawnego stylu. Wciąż jednak w zaułkach Metsowa z łatwością odnajdziemy stare budynki z kamienia, kryte łupkowym dachem, w nowszych domach wypartym przez czerwoną dachówkę.
Metsowo nie jest zwykłym miasteczkiem. Nie jest też tylko samotnym gniazdem ukrytym na wysokości 1200 m n.p.m. pośród dumnych, niedostępnych gór, pod słynną, złowrogo brzmiącą przełęczą Katara (nazwa ta oznacza „przekleństwo”). To miejsce ważne dla dziedzictwa całej Grecji. Łatwo asymilujący się kulturowo Wołosi od wieków chętnie włączali się w nurty polityczne i kulturalne swoich ojczyzn. Wołosi greccy wnieśli niezwykle wiele do życia XIX-wiecznej, nowo powstałej Hellady. To z tych stron wywodziło się wielu narodowych mecenasów, których nazwiskami ochrzczono liczne ulice Aten i innych miast kraju. Nie przez przypadek Politechnika Ateńska oficjalnie nosi do dziś dodatkowy przymiotnik „Metsowska”. Wpływy rodów z Metsowa paradoksalnie zwiększyły się dzięki uchodźstwu. W końcu XVIII wieku, jeszcze w czasach Imperium Osmańskiego, okolicą zaczął władać krwawy Ali Pasza, zwany też „Lwem Janiny” (Janina to do dziś główne miasto Epiru). Okrucieństwo i chciwość nowego możnowładcy doprowadziły wielu mieszkańców do emigracji. Przedsiębiorczy Epiroci osiedlali się zwłaszcza w greckich koloniach handlowych w Egipcie, np. w Aleksandrii, dorabiając się fortuny na handlu, m.in. bawełną. Na ich ekonomicznej potędze skorzystała cała Grecja, którą szczodrze wspierali. Skorzystało też rodzinne Metsowo i jest to historia jak z bajki. Stało się to za sprawą Evangelosa Averoffa (jego portret wisi dziś niemal w każdym domu w miasteczku), potomka Georgiosa, jednego z bardzo zasłużonych obywateli Metsowa. Evangelos nawiązał kontakt i zaprzyjaźnił się z baronem Michailem Tositsasem, wnukiem aleksandryjskiego kupca z Metsowa o tym samym imieniu. Tositsas mieszkał w Szwajcarii i nawet już nie posługiwał się językiem greckim, wciąż jednak odczuwał duchową więź z ojczyzną swoich przodków. Przed swoją śmiercią, pod wpływem nawiązanego kontaktu zapisał fundacji z Metsowa cały swój majątek. Astronomiczna kwota 2 milionów dolarów, która trafiła na rzecz miasteczka w okresie powojennym, odmieniła podupadłą i wyludniającą się wołoską osadę. Rozpoczęto jej odnowę, zbudowano zakład produkujący słynne na całą Grecję miejscowe sery, takie jak metsovone czy metsovella. Averoff założył także w Metsowie najwyżej położone w Grecji winnice i zakład winiarski. Niemal całość produkcji tutejszych wyśmienitych win rozchodzi się w kraju, bardzo niewielka ilość trafia na eksport, warto więc nabyć je na miejscu w winiarni otwartej do zwiedzania. W okolicy stworzono nawet niewielki ośrodek narciarski – wszak bałkańską zimą zwykle nie brakuje śniegu. Wreszcie tu, w sercu gór, powstała Pinakoteka ze znakomitymi dziełami sztuki.
Wędruję ulicami miasteczka. Zapach świeżego pieczywa zaprasza do zatrzymania się w tradycyjnej piekarni. Wnętrze wygląda, jakby czas stanął tu w miejscu. Na sobotnim targu mieszkańcy wyszukują produkty na cały nadchodzący tydzień. Dziś przyjechał tu samochód po brzegi wypełniony misternie splecionymi w warkocze główkami czosnku. Na innym stoisku błyszczą w słońcu czerwone owoce granatu. Co zrozumiałe, kuchnia tych stron jest „cięższa” niż ta z Grecji nadmorskiej. To też jeden z obszarów, w których łatwo można skosztować zup, stosunkowo rzadko spożywanych przez Greków z nizin. Gęsta, aromatyczna zupa fasolowa fasolada czy trachanas – odpowiednik wschodniej tarhany, znakomicie rozgrzewają zwłaszcza od jesieni do wiosny, gdy zimne mgły i wiatry dają się we znaki mieszkańcom.
Metsowo ze swoimi 13 kościołami, Pinakoteką, bogatym Muzeum Etnograficznym oraz winiarnią zapewnia wiele atrakcji. Warto jednak wyruszyć stąd w okolicę. Sprzyja temu świetne położenie miasteczka przy Egnatii, nowej autostradzie przecinającej tę część kraju. Dzięki niej dojazd z Metsowa (posiadającego dobrą bazę turystyczną) do niemal każdej okolicy Epiru nie zajmuje wiele czasu.
Zagori, region „za górą”, który zachował swoją starą, słowiańską nazwę, jest jednym z najurokliwszych w Grecji i pozostaje wciąż mało znany. To okolica o bujnej przyrodzie. Przecina ją zjawiskowo piękny wąwóz Vikos, figurujący w Księdze Rekordów Guinnessa jako najgłębszy przesmyk świata w stosunku do swojej długości. Ściany przeszło 20-kilometrowego wąwozu opadają w niektórych miejscach na ponad kilometr głębokości. Dołem płynie rzeka Voidomatis. Majestat wąwozu można podziwiać z kilku stron. Jedna z najlepszych panoram rozpościera się za wioską Monodendri, obok XV-wiecznego bizantyjskiego klasztoru o pięknych freskach, również poświęconego świętej Paraskewie. Jeszcze dawniej w tutejszych jaskiniach, tuż obok głębokich rozpadlin Vikosu mieszkali eremici. W zielonym regionie Zagori zbudowano na przestrzeni wieków ponad 40 wsi, określanych wspólną nazwą Zagorochoria (słowo chorio to po grecku wieś). Zachowały one do dziś tradycyjną architekturę z charakterystycznymi, łupkowymi dachami i starannie wkomponowane w otaczający krajobraz urzekają odwiedzających swym pięknem. Do najbardziej urodziwych należą wioski Tsepelovo, Kapesovo, Dilofo, Aristi, Vitsa czy wspomniane Monodendri. Kolejne dwie wsie Megalo (Duże) i Mikro (Małe) Papingo, położone są dodatkowo pod widowiskowymi skałami Astraka, stanowiącymi skraj gór Timfi o ciekawych szlakach pieszych (wyruszając pieszo w góry Epiru, należy jednak pamiętać, aby wyjść grupą, ze względu na możliwość spotkania psów pasterskich pilnujących stad). Do Papingo najlepiej zajrzeć przed zachodem słońca, które rozświetla pionowe ściany skał. Zagorochoria połączone były dawniej siecią traktów, przy których na przeprawach przez rwące potoki budowano mosty z kamienia. Do dziś zachowało się wiele z nich – jedne z najładniejszych napotkamy w okolicy wsi Kipi. Epir jest krainą kamienia, który do dziś stanowi tu podstawowy budulec. Przepiękną, kamienną, ludową architekturę podziwiam też w innej grupie wsi, zwanych Mastorochoria, Wioskami Mistrzów. Znajdują się one nieco dalej, za miasteczkiem Konitsa (z jednym z bardziej znanych w Grecji starych mostów), u stóp i na zboczach potężnej góry Gramos, okrytej złą sławą w czasie bratobójczych walk greckiej wojny domowej. Mastorochoria, o wiele rzadziej odwiedzane przez turystów niż Zagori, były okolicą, która w czasach Imperium Osmańskiego słynęła na całe Bałkany ze swych mistrzów budowy w kamieniu. To stąd na górskie szlaki wyruszały grupy (tzw. bulukia) budowniczych, którzy w napotkanych miastach i siołach wznosili kościoły, domy czy mosty. Fama o ich umiejętnościach niosła się daleko przez góry i doliny, a aury tajemniczości dodawał im slang, tzw. kudaritika, którego nikt poza nimi samymi nie był w stanie zrozumieć. Największą „wsią mistrzów” jest miejscowość Pirsojani z dobrze zachowaną, tradycyjną architekturą. W sezonie działa tu muzeum poświęcone dawnym budowniczym.
Odwiedzić wypada również położone nad jeziorem i w cieniu gór Mitsikieli miasto Janina (Janena) z pamiętającą czasy osmańskie starówką, twierdzą oraz jedyną w Grecji zamieszkałą wyspą na jeziorze. Na wyspie warto odpocząć w dawnej wiosce rybackiej, obejrzeć stare klasztory oraz miejsce zgładzenia Alego Paszy, którego niepokorność wzbudziła ostatecznie gniew sułtana. Miasto Janina od stuleci słynęło z jubilerstwa (srebrne precjoza można tu dostać do dziś), a także z cukiernictwa, skosztujmy tu więc znakomitej baklawy.
W krótkim artykule nie sposób przedstawić wszystkich niezwykłych miejsc w Epirze. Bo przecież jest jeszcze miasto Arta z historycznym mostem i bizantyjskimi kościołami, Perama z jaskinią o przebogatej szacie naciekowej. Jest Dodona z antycznym teatrem i sławną w starożytności wyrocznią, są „kamienne wsie” gór Dzumerka czy przygraniczne osady regionu Pogoni, znanego z tradycji śpiewów wielogłosowych. Jest też wreszcie Epir nadmorski z uroczym miasteczkiem Parga i tyle innych wspaniałości, dla których poznawania stale pragnę tam wracać. Epir warto zobaczyć o każdej porze roku. Wiosną, gdy górskie hale pełne są dzikich krokusów czy narcyzów. Latem, gdy do wielu wsi regionu powracają pochodzący stąd ludzie, często spędzający dziś zimę w wygodniejszym świecie miast. Jesienią, gdy góry Epiru mienią się żółcią i czerwienią lasów dębowych i bukowych, kontrastujących z wiecznie zielonymi sosnami i jodłami. Zimą, gdy poznać tu można smak bałkańskich chłodów i ogrzać się w cieple górskich kominków. Zatem do zobaczenia na epirskim szlaku.

Tomasz Kozłowski
popularyzator kultury greckiej, etnomuzykolog, etnobotanik, biolog, członek zarządu Towarzystwa Przyjaciół Grecji; kontakt: tomaszkozlowski1@gmail.com

Dziękuję Barbarze Bitounis z Metsowa za wiele inspiracji i pomoc w odkrywaniu piękna Epiru.

Skrót artykułu: 

Pod szczytem góry gra ludowa orkiestra, a przenikliwe dźwięki klarnetu niosą się w doliny okolic Metsowa. Trwa zabawa, zorganizowana z okazji wydarzeń artystycznych w tamtejszej Pinakotece. Wiele rodzin przyszło z miasteczka stromą ścieżką wiodącą przez iglasty bór, zarośla jałowców i okazałych paproci, aby spotkać się i zatańczyć właśnie tu, z widokiem. Klarnet jest w tych stronach podstawowym instrumentem. Nie sposób wyobrazić sobie bez niego muzyki greckiego Epiru, górskiego regionu przylegającego do granicy z Albanią.

Dział: 

Dodaj komentarz!