Viva muzyka!

Wrocławski Festiwal Kultury Ukraińskiej jest ciekawy przede wszystkim ze względu na różnorodność prezentacji. Jak się okazało, folk zza wschodniej granicy to nie tylko słynne dumki i romanse, ale również liturgiczne śpiewy chóralne i wspaniała twórczość klezmerów.

Organizatorzy odbywającej się już po raz trzeci „Ukrainy Viva!” przygotowali bogaty program, muzyka jednakże stanowiła tylko niewielką jego część. Wśród zaplanowanych na czas trwania festiwalu imprez znalazły się wykłady, seminaria, konferencja, audycja radiowa na żywo, polsko-ukraiński dialog literacki, projekcja filmu, koncerty i spektakle teatralne. Podczas dyskusji poruszano tematy polskiej polityki wschodniej, stosunków polsko-ukraińskich w kontekście rozszerzenia Unii Europejskiej, współpracy obu krajów w dziedzinie nauki i kultury, zagadnień związanych ze sztuką. Festiwal wzbudził zainteresowanie przedstawicieli władz, między innymi prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza i ministra kultury RP Waldemara Dąbrowskiego.

W zamyśle organizatorów imprezy Wrocław miał się stać areną pojednania polsko-ukraińskiego, dokonanego przynajmniej na płaszczyźnie kultury. Jak podkreślali twórcy festiwalu, chodzi nie tyle o to, aby przekreślać wspólną, obfitującą w konflikty historię obu narodów, ale by budować między nimi partnerskie stosunki, przełamywać stereotypy i wzajemne uprzedzenia, a przede wszystkim by przedstawić wrocławskiej publiczności mało znaną jeszcze w Polsce współczesną kulturę ukraińską.

Festiwal rozpoczął się otwarciem wystawy fotografii Dariusza Kosteckiego i Grzegorza Zabłockiego, zatytułowanej „Ślady obecności”.

Zabłocki, fotograf Muzeum Chełmskiego i Kostecki, członek Foto-Klubu Ziemi Chełmskiej, swój zbiór fotografii gromadzili stopniowo i dopiero po wielu latach zamknęli w przemyślaną całość. Na zdjęciach utrwalone zostały zapomniane zabytki południowo-wschodniej Polski: stare dzwonnice, figury nagrobne, budowle sakralne – kaplice i cerkwie, często zdewastowane i czekające na odbudowę. Tajemniczy klimat czarno-białych fotografii, mistrzowskie połączenie i wzajemne przenikanie sfer światła i mroku spotkały się z żywym zainteresowaniem, o czym świadczył najlepiej dyskretny szmer rozmów prowadzonych w kuluarach przez polskich i ukraińskich intelektualistów. Akompaniament męskich głosów zespolonych w spontanicznym śpiewie a capella był przyjemnym preludium do muzycznych atrakcji wieczoru.

Właściwą inaugurację festiwalu stanowił galowy koncert zatytułowany „Z Ukrainy płynie pieśń” w wykonaniu znanego Lwowskiego Chóru Chłopięcego i Męskiego „Dudaryk”. Wstępną część imprezy zajęły przemówienia gości honorowych, wśród których znaleźli się między innymi marszałek Województwa Dolnośląskiego Henryk Gołębiewski, prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz, a także przedstawiciele władz ukraińskich w Polsce. Następnie na scenie pojawili się młodzi wokaliści wraz ze swoim dyrygentem i kierownikiem chóru Mykołą Kacałem, który po ukraińsku opowiadał publiczności o kolejno prezentowanych utworach. W przedstawionym na początku, powstałym między XVI a XVIII stuleciem, śpiewie liturgicznym grupka chórzystów zaprezentowała głosy o dość surowych barwach i raczej niewielkim wolumenie. Komfort odbioru zakłócały drobne nieścisłości intonacyjne i niedokładności rytmiczne. Generalnie, chór sprawiał wrażenie bardziej amatorskiego niż profesjonalnego. Możliwe jednakże, że po prostu śpiew unisono nie jest jego mocną stroną – wielogłos, zapewne ćwiczony staranniej, zabrzmiał już zdecydowanie lepiej. W tym przekonaniu umocniło mnie wykonanie kolejnej, anonimowej kompozycji – śpiewów liturgicznych przeznaczonych na okres Wielkiej Nocy. Słuchając, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że na prezentację tego rodzaju muzyki dużo lepszym miejscem byłoby wnętrze świątyni – cerkiew lub kościół. Piękna wrocławska Aula Leopoldyńska to idealna sala na inaugurację prestiżowego festiwalu, ale wybór programu na koncert galowy był chyba nie do końca przemyślany. Surowa, prosta muzyka sakralna zbyt jaskrawo kontrastowała z wyrafinowanymi zdobieniami i złotym kolorytem bogatego, świeckiego wnętrza.

Dalsza część koncertu ujawniła dość szczególną jego koncepcję – po każdym utworze przybywało obsady wykonawczej. Pomysł odwrotny do tego, który Haydn zastosował w swojej „Symfonii Pożegnalnej”, miał swoje dobre strony. Najmłodsi chórzyści śpiewali dość sprawnie ładnymi, czystymi głosami, a dołączający do chóru kolejni adepci śpiewu korzystnie wzbogacili jego brzmienie. Choć nieco raził brak idealnej precyzji wykonania, która pożądana jest w równie surowym repertuarze, a zwłaszcza zależne od dyrygenta, nierówne wejścia stanowiące swoistą przypadłość tego chóru, ukraińska muzyka broniła się sama. Wyjątkowo ładnymi utworami okazały się osiemnastowieczne Koncerty Chóralne: „Nie porzuć mnie” Maksyma Berezowskiego, a szczególnie „Przyjdźcie, zaśpiewamy Bogu” Dmytro Bortniańskiego. Wdzięcznie zabrzmiały pastorałki, zwłaszcza współczesna „Szczedriwka” autorstwa Oleksandra Jakowczuka, nieco gorzej wypadła „Kolędnica” Petro Kozyckiego. Za pomysł dość dyskusyjny, za to przyjęty owacyjnie przez publiczność, należy uznać odśpiewanie na koniec „Sto lat”.

Prezentacją zupełnie innego rodzaju muzyki był Wieczór dumek i romansów „Wist’Lita”. Wbrew obiecującej nazwie, osoby przygotowane na wysłuchanie melodyjnych ballad z czasów romantycznej kozacczyzny doznały przykrego rozczarowania.

Przedstawienie teatralne lwowskiego zespołu „Majsternia Pisnia”, pod artystycznym kierownictwem Natalii Połowynki, wywarło dość przygnębiające wrażenie, które pogłębiło się jeszcze w drugiej części spektaklu za sprawą czarnych strojów wykonawców i silnego skojarzenia z obrzędem pogrzebowym.

Gdy publiczność weszła na widownię, na słabo oświetlonej scenie znajdowali się już wykonawcy – siedem kobiet i dwóch mężczyzn. Pośród surowej scenografii, mającej zapewne przywodzić na myśl ludowe korzenie prezentowanej muzyki, zabrzmiały nieco drżące głosy solistek, wśród których tylko jeden niestety zwracał uwagę ciekawą barwą. Zespół sprawiał wrażenie amatorskiego – być może za sprawą osobliwych pomysłów choreografa, który kazał artystom wykonywać dość nieskoordynowane ruchy, śpiewać w dziwnych pozycjach, na przykład na leżąco oraz bezładnie biegać po scenie, widowni i za kulisami. Walnie dopomógł mu kostiumolog przebierając wykonawców w stroje, które, jak się zdaje, w założeniu miały łączyć elementy współczesnej i dawnej, chłopskiej garderoby, w rzeczywistości zaś dawały efekt całkowitej przypadkowości. Wokalistki, z których każda ubrana była inaczej – w letnią sukienkę, ludową chustę, powłóczysty szal czy naszywaną pajetkami sylwestrową bluzkę, wyglądały jak na szkolnym przedstawieniu, na które uczennice, z braku profesjonalnych kostiumów, zakładają to, co akurat mają w szafie. Przaśno-ludowa konwencja spektaklu, swoista maniera śpiewacza, miejscami zaniżona intonacja, a zwłaszcza powtarzające się do znudzenia te same frazy muzyczne, były do zaakceptowania jedynie przez najwierniejszych fanów gatunku. W widowisku można było znaleźć również fragmenty muzyczne wyróżniające się prostotą, oryginalnością i ciekawą harmonią, było ich jednak niewiele. W teatralnej warstwie spektaklu pojawiała się gdzieniegdzie pantomima, a akcję ożywiały elementy komiczne, które, wraz z utworami wykonywanymi przez solistów z akompaniamentem łagodnych dźwięków fortepianu, zdobyły największy poklask widowni.

Dużym zawodem dla festiwalowej publiczności było odwołanie w ostatniej chwili koncertu muzyki sakralnej pod tytułem „Głęboka tajemnica” w wykonaniu chóru śpiewów kościołów wschodnich „Saghmos”. Na tych ze słuchaczy, którzy w niedzielny wieczór, w strugach ulewnego deszczu dotarli po drzwi Katedry Greckokatolickiej, czekała krótka informacja, że z powodów niezależnych od organizatorów nie odbędzie się koncert tej jakże ciekawej muzyki liturgicznej kościołów ormiańskiego, greckiego i gruzińskiego.

Absolutną rewelacją festiwalu stał się natomiast występ zespołu klezmerskiego „Nigunim” we wrocławskiej „Synagodze pod Białym Bocianem”. Istniejąca od 1997 roku grupa z Kijowa to pięciu doskonałych muzyków – trzech mężczyzn i dwie kobiety.

To nie przypadek sprawił, że ten niewielki zespół został laureatem wielu, również międzynarodowych, konkursów i festiwali. Podczas występu w ramach „Ukrainy Viva!” muzycy zaprezentowali najwyższy światowy poziom. Ubrani na czarno wykonawcy, zjawiskowi i trochę nierealni w swoich w cylindrach i muszkach, pojawili się w początkowo mrocznym, oświetlonym tylko blaskiem świec wnętrzu synagogi. Występ zaczęli w nastroju przyjemnej melancholii, melodyjną, tęskną balladą. Po tym pełnym wdzięku wstępie rozbłysły światła i nastrój odmienił się za sprawą żywych rytmów „Tańca gotyckiego”.

Tym, co od początku zwracało uwagę, było przepiękne, bogate brzmienie zespołu osiągnięte za pomocą oszczędnej instrumentacji. Akompaniament zielonej gitary, ludowość pobrzmiewająca w dźwięku tuby, a zwłaszcza akordeonu w pewnych rękach kierownika kapeli Igora Każdana oraz wiodąca rola dwóch instrumentów – skrzypiec i fletu, składały się na idealnie zgraną całość. W kilku utworach pojawiły się partie wokalne dając dobre świadectwo umiejętnościom wykonawców, ale „Nigunim” to przede wszystkim zespół instrumentalny. Zróżnicowanie nastrojów, jidysz, wschodnia skala, skrzypcowe glissanda, melizmaty i wszystko, co charakterystyczne dla muzyki żydowskiej dostało oprawę w postaci znakomitej, współczesnej aranżacji, w której gdzieniegdzie ujawniały się inspiracje jazzowe. Olśniewający muzyczny efekt był też dziełem solistek – skrzypaczki Natalii Każdan i flecistki Oleksandry Siniakowej. Ich prawdziwa wirtuozeria sprawiła, że doskonale poradziły sobie z bardzo trudnymi technicznie partiami, obfitującymi w szybkie pasaże i przebiegi gamowe. Miłośnicy odwołującej się do uczuć kantyleny odnaleźli ją między innymi we wzruszającej „Modlitwie” zadedykowanej pamięci Janusza Korczaka. Odmianę nastroju przyniósł brawurowo wykonany temat ze „Skrzypka na dachu”, skoczny „Taniec żydowski” i żartobliwe kompozycje: „Hasydzi w Ameryce” i „Gramofon”. Koncert zakończył się dwoma bisami.

Jakkolwiek w środowisku muzycznym od lat funkcjonuje pogląd, że najlepsi muzycy są pochodzenia żydowskiego, koncert zespołu „Nigunim” był poparciem mojej tezy, iż najlepsi z najlepszych to Żydzi pochodzący z terenów byłego Związku Radzieckiego, Rosji i Ukrainy. Tam, gdzie właściwy dla Narodu Wybranego talent muzyczny spotyka się z walorami słowiańskiej, romantycznej duszy, powstaje najpiękniejsza muzyka świata.

Alicja Zalewska – absolwentka filologii polskiej, ze specjalnością dziennikarstwa, Uniwersytetu Wrocławskiego i doktorantka na wydziale filologicznym, gdzie pisze pracę z dziedziny publicystyki muzycznej. Publikowała recenzje i teksty poświęcone muzyce m.in. w lokalnym wydaniu „Gazety Wyborczej”, Tygodniku Internetowym „TiN”, wrocławskiej edycji „City Magazine”, Lubuskim Piśmie Literacko-Kulturalnym „Pro Libris”.
Skrót artykułu: 

Wrocławski Festiwal Kultury Ukraińskiej jest ciekawy przede wszystkim ze względu na różnorodność prezentacji. Jak się okazało, folk zza wschodniej granicy to nie tylko słynne dumki i romanse, ale również liturgiczne śpiewy chóralne i wspaniała twórczość klezmerów.

Dział: 

Dodaj komentarz!