Utopiec Gardzienicki. Ślad

Pocztówka

W dniu 25 czerwca 2012r. kobie­ta, matka dorosłej już córki i daw­na artystka „Gardzienic”, która kil­ka długich lat życia spędziła we wsi Gardzienice, ze łzami w oczach opo­wiedziała mi historię o Utopcu Gar­dzienickim, ścigającym ją przed laty na gardzienickim moście. Łzy były wielkie niczym soczewka dodatko­wego oka, służącego do widzenia te­go, co nas czasem przerasta w naszej własnej historii. Opowieść płynęła bez presji dyktafonu, snuta w ka­wiarnianym gwarze i popijana mro­żoną kawą, ale jej ciężar wisiał w po­wietrzu jeszcze długo po wypowie­dzeniu ostatnich słów.

A było to tak: kobieta, wów­czas matka kilkumiesięcznego nie­mowlęcia, szła ze wsi Gardzienice do tak zwanej „Oficyny” – siedziby „Teatru »Gardzienice«”. Listopado­we mgły i czerń nadciągającego wie­czoru groźnie wzmacniał wiatr, któ­ry wieje tu szczególnie przekonują­co, ucząc człowieka pokory wobec praw natury. Droga do „Teatru” wio­dła przez most na rzece Gardzince. Kobieta niosła w rękach kosz z opa­tuloną kocykami córeczką. Rytm jej kroków, wybijany na mostowych deskach, nagle ustał, kiedy zatrzy­mał ją silny opór ukrytej w mroku postaci. Postać ta, niewidzialnej po­stury, bez twarzy i wyraźnego ciała zaczęła się z nią mocować, próbując wyrwać z rąk koszyk z dzieckiem. Kobieta pamięta do dziś siłę walki, którą stoczyła na moście. Walczy­ła o własne dziecko, które tajemni­cza postać chciała porwać. Tak czu­ła, i wiedziała, że się nie myli. Wal­ka trwała długie minuty. W końcu udało się kobiecie odepchnąć zjawę i puścić w szaleńczy bieg. Kobieta na próbę dotarła zdyszana, mokra od potu i deszczu, w skrajnym przera­żeniu próbując wypowiedzieć gro­zę całego zajścia. Koledzy patrzyli na nią z lękiem i niedowierzaniem do momentu, aż odsłoniła ona przy­padkiem, w mocnej gestykulacji, po­drapane w regularne rysy wielkich pazurów dłonie. Coś zadrapało jej ręce do krwi, zostawiając ślad tego spotkania. Coś pazurami zapisało na jej ciele matczyną walkę o oca­lenie dziecka, radykalną jak macie­rzyńska miłość i bezwzględną jak rany na dłoniach kobiety.

Opowieść tę przytoczył mi tak­że później inny mężczyzna, będący wtedy świadkiem pierwszej relacji kobiety i opatrujący wraz z nią ta­jemnicze zadrapania na jej rękach. Żadne z nich nie nazywało ani po­staci, ani siły, która na matczynym ciele wyryła znaki pantomimy prze­mocy. W Gardzienicach opowieść ta, przytoczona kilku mieszkańcom wsi, wzbudzała skojarzenie z histo­rią o Utopcu Gardzienickim, miesz­kającym w rzece Gardzince i ataku­jącym na moście. Opowieść snuli najstarsi mieszkańcy wsi, a moi roz­mówcy znali ją z przekazów, bo nikt Utopca nie spotkał. I mielibyśmy tu banalną puentę o sile matczynych lęków i potędze artystycznej wy­obraźni, gdyby nie ślady zadrapań na rękach i łzy po latach w oczach kobiety – matki.

Kochająca matka przepędzi każ­dą siłę zagrażającą dziecku. I pew­nie dlatego Utopiec Gardzienicki na zawsze zniknął.

Anna Kapusta

Skrót artykułu: 

W dniu 25 czerwca 2012 r. kobieta, matka dorosłej już córki i dawna artystka „Gardzienic”, która kilka długich lat życia spędziła we wsi Gardzienice, ze łzami w oczach opowiedziała mi historię o Utopcu Gardzienickim, ścigającym ją przed laty na gardzienickim moście. Łzy były wielkie niczym soczewka dodatkowego oka, służącego do widzenia tego, co nas czasem przerasta w naszej własnej historii. Opowieść płynęła bez presji dyktafonu, snuta w kawiarnianym gwarze i popijana mrożoną kawą, ale jej ciężar wisiał w powietrzu jeszcze długo po wypowiedzeniu ostatnich słów.

Fot. K. Niemkiewicz

Autor: 

Dodaj komentarz!