U źródeł folku

Cropredy Folk Festiwal

W dniach 10-12 sierpnia odbyła się kolejna edycja festiwalu w Cropredy organizowanego przez legendę brytyjskiego folk - rocka grupę Fairport Convention. W tym roku po raz pierwszy został on rozszerzony do formuły trzydniowej. Kilkanaście tysięcy fanów przybyłych na tę imprezę rozlokowało się na specjalnie przygotowanych polach namiotowych. Łąki Cropredy zamieniły się na czas festiwalu w tętniące życiem folkowe miasteczko, którego centrum stanowiła scena, gdzie non stop odbywały się koncerty. W sumie wystąpiło 15 głównych wykonawców, nie licząc zaproszonych gości specjalnych. Przeważała oczywiście muzyka preferowana przez gospodarzy, czyli folk-rock, ale było też sporo akustycznego grania, czy też z drugiej strony ostrego blues- rocka, a nawet rocka.



Festiwal rozpoczął się w czwartek o godz 19.00 koncertem lokalnego zespołu Spank the Monkey, serwującego dawkę solidnego rhytm & bluesa. Folkową atrakcją tego wieczoru było pojawienie się po wielu latach przerwy reaktywowanego Incredible String Band, którego trzon stanowili muzycy z pierwszego składu zespołu: Mike Heron, Robin Williamson i Clive Palmer. Ta szczera, czasami nawet nieporadna muzyka ujmowała jednak swoją prostotą i pięknem linii melodycznych. Miał rację Mike Heron, kiedy w rozmowie wyznał, że duże koncerty i cały blichtr muzyki pop zabiły Incredible String Band na początku lat 70. Ich muzyka świetnie sprawdzała się w małych klubach, gdzie publiczność czynnie uczestniczyła w muzycznym misterium. Być może i tutaj, w Cropredy, były momenty, gdzie forma koncertu dla kilkunastotysięcznej widowni nie zawsze była korzystna, jednak spora część przybyłych na festiwal dobrze wiedziała "co jest grane", nagradzając zespół entuzjastycznymi brawami.

Koncert Incredible String Band był z pewnością najmilszą atrakcją czwartkowego wieczoru, a dla mnie niebywałą okazją zobaczenia tego legendarnego zespołu, który w kolorowych i zwariowanych latach 60. przecierał szlaki dla rozwoju dzisiejszej tzw. world music, wykorzystując egzotyczne instrumenty i inspiracje we własnych balladowo-akustycznych kompozycjach. Czwartkowy koncert zakończyła Julian Regan i All about Eve. Ta pop-rockowa formacja zagrała wspaniały profesjonalny koncert - popisy gitarzysty oraz kunszt wokalny samej Julian Regan były godne uznania. Jednak wytrawnego entuzjasty muzyki folk koncert ten nie musiał do końca zadowolić, głównie ze względu na sam styl muzyki. Cóż, interpretacja terminu "muzyka folk" może być bardzo dowolna. A może przepiękna ballada "The pearl fisherman" zaśpiewana przez Julian Regan na bis pozwoliła na taką klasyfikację?

Następny koncertowy dzień rozpoczął się już o godz. 13.00, kiedy na scenie pojawił się śpiewający konferansjer festiwalu Keith Donnelly. Wspólnie z zaproszonymi gośćmi (m.in. świetną wokalistką Eddi Reader, z chyba nie istniejącej już grupy Fairground Attraction) dał sympatyczny akustyczny koncert umilając wszystkim słoneczne popołudnie. Po nim pojawili się godni rekomendacji folk-rockowi juniorzy Little Johnny England. Tematy tradycyjne, przeplatane z własnymi kompozycjami (na szczególne uznanie zasługiwała kompozycja skrzypka zespołu Guy'a Fletchera oparta na nieparzystych, prawie bałkańskich rytmach, Guy był trochę zdziwiony, ale zarazem szczęśliwy i dumny, gdy dowiedział o moich skojarzeniach), oraz brawurowe wykonania - tu ponownie należałoby wyróżnić Guy'a Fletchera - to najkrótsza charakterystyka tego bardzo udanego koncertu. Fairport Convention mogą spać spokojnie, mają godnych następców i to niekoniecznie kopiujących ich styl.

Po tej dawce tradycyjnego mocnego uderzenia na scenie pojawili się Iain Matthews, Andy Roberts i Mark Griffiths - czyli Plainsong. Iain Matthews jeden z założycieli Fairport Convention w 1967 roku, już w 1969 roku opuścił zespół ze względu na jego zwrot w kierunku muzyki tradycyjnej. Przez lata nagrywał płyty, na których repertuar składały się w większości folkowe ballady, że przypomnę przebojową interpretację hippisowskiego hymnu Joni Mitchell "Woodstock". Zespół Plainsong był właśnie kwintesencją tego stylu. Melodyjne tematy, doskonale brzmiące gitary akustyczne, wspaniałe solówki Andy'ego Robertsa, świetnie zaaranżowane wokale, w tym wybijający się, ciągle mocny i dźwięczny głos Iaina Matthewsa. Taki też był ich koncert, który zaliczyłbym do najlepszych na festiwalu.

Po nich pojawił się amerykański gitarzysta Jerry Donahue ze swoim zespołem Backroom Boys. Muzyk ten przez kilka lat współpracował z Fairport Convention, Sandy Denny. Poza tym jako sideman nagrywał z wieloma gwiazdami współczesnej muzyki rozrywkowej. Jego koncert nie miał jednak wiele wspólnego z muzyką folk, oscylował raczej w okolicach rocka, pokazując wirtuozerię lidera, na gitarze Fender Telecaster. Po latach widać, że muzyk ten trochę przez przypadek otarł się o brytyjski folk rock w latach 70., chociaż jego countrowo- rockowe solówki były inteligentnie wkomponowane w tradycyjne tematy, dając w gruncie rzeczy interesujący efekt końcowy.

Po dawce muzyki w wykonaniu Backroom Boys, na scenie zrobiło się znowu bardziej folkowo za sprawą legendarnej formacji The Albion Band, prowadzonej od lat przez Asley'a Hutchingsa, człowieka, który ma ogromne zasługi na polu rozwoju brytyjskiego folk rocka. Był on współzałożycielem chyba dwóch najważniejszych zespołów tego stylu: gospodarzy - Fairport Convention oraz legendarnych Steelaye Span. The Albion Band jest formacją, w której Asley realizuje swoje zainteresowania tradycyjną muzyką folk od ponad dwudziestu lat. Jest to może najbardziej tradycyjny zespół z wyżej wymienionych. Koncert The Albion Band w Cropredy, mimo tradycyjnej postawy samego lidera i pełnego profesjonalizmu trochę mnie rozczarował. Brakowało mu błyskotliwości, zarówno w wykonaniu jak i w doborze repertuaru. Grupa ta w konfrontacji z gospodarzami, którzy pojawili się następnego dnia, wypadła dużo mniej korzystnie.

Uwieńczeniem piątkowego muzykowania był koncert tajemniczej formacji Priory Of Brion, która okazała się zespołem akompaniującym Robertowi Plantowi, byłemu frontmenowi Led Zeppelin. Artysta ten często ujawniał swoje fascynacje muzyką folk. Już na albumach Led Zeppelin mieliśmy folkowe akcenty m. in. w utworze "Battle of evermore" z gościnnie występującą w nim Sandy Denny. Również wspólna produkcja Jimmy'ego Page'a i Roberta Planta z zespołem egipskiego perkusisty Hassam'a Ramzy-album "No Quarter", ujawniła dużą otwartość tych muzyków na tradycyjne dźwięki. Byłem więc bardzo ciekaw, czy i tym razem Robert Plant dostosuje się do głównej idei festiwalu. Jednak w Cropredy zaprezentował on swoje fascynacje muzyczne z lat młodości, mające pewne pokrewieństwa bardziej z balladą autorską (tak często nazywaną w krajach anglosaskich folkiem) niż z muzyką tradycyjną. To wszystko było osadzone w bardzo precyzyjnie i z wyczuciem grającej sekcji rockowej, dowodzonej przez gitarzystę Robbie Blunta- muzyka związanego od lat z Robertem Plantem, a kiedyś udzielającego się w bardzo ciekawej folk-rockowej formacji Bronco. Obok rockowych, czy bluesowych standartów (m.in. "Evil Woman, czy "Baby please don't go") usłyszeliśmy ciekawe wersje folkowych ballad: "Gloria" Vana Morisona, "Darkness Darkness" z repertuaru The Young Bloods, "If I were a carpenter" Tima Hardina, czy na bis "Season of the witch" Donovana, w którym to lider zaprezentował się również jako całkiem niezły gitarzysta. Był to zdecydowanie najlepszy nie - folkowy koncert na tym festiwalu, a zapominając o wszystkich folkowych ograniczeniach, jeśli się takie w ogóle mieć powinno, wspaniałe przeżycie i bardzo miła niespodzianka.

Ostatni finałowy dzień festiwalu rozpoczął się o godz. 12.30 koncertem lokalnego zespołu Unprofessionals, który wbrew nazwie, bardzo profesjonalnie wykonywał standardy ery Woodstock m.in. z repertuaru The Doobie Brothers czy Sly & the Family Stone. Z kronikarskiego obowiązku muszę podać, że tego dnia wystąpili jeszcze: balladzista Bob Fox, grupa Stackridge, The Hamsters - hałaśliwi bluesrockowcy w stylu Jimmiego Hendrixa oraz folkowy Show of Hands. Z tych czterech wykonawców udało mi się obejrzeć tylko Stackridge, inteligentnie grającą formację, której ciekawe kompozycje i orkiestrowe aranżacje a'la George Martin w przeszłości, powodowały, że z przyjemnością słuchało się tej subtelnej muzyki. Nie był to może do końca folk, ale użyte instrumenty, skrzypce, flet, nadawały tej muzyce brzmienie nie odbiegające od konwencji festiwalu. Muzycy tego zespołu są zresztą otwarci na różne style muzyczne prezentując ich pełną gamę na koncercie.

Uwieńczeniem całej imprezy był finałowy koncert Fairport Convention wraz z zaproszonymi gośćmi, głównie eksczłonkami grupy. Usłyszeliśmy najważniejsze utwory z historii tego zespołu, a na scenie pojawiali się kolejno: Martin Allcock (prezentujący niezłą próbkę ze swojej solowej płyty) i Jerry Donahue z córką, która zaśpiewała dwa utwory z repertuaru Sandy Denny. Kiedy do zespołu dołączyli muzycy z pierwszego składu: Ashley Hutchings i Iain Matthews, zabrzmiała przepiękna wersja słynnej "Zuzanny" L. Cohena oraz "Reno Nevada" Richarda Fariny.

Wzruszającym momentem było pojawienie się na scenie Dave'a Swarbricka, skrzypka, przez wiele lat niekwestionowanego leadera Fairport Convention. Muzyk ten ostatnio bardzo ciężko chorował, został nawet uśmiercony przez dziennikarzy. Teraz dzielnie, wprawdzie na wózku inwalidzkim, zagrał równie wspaniale jak za dawnych lat: "The Hen's March/The four poster bed" oraz przepiękną własną kompozycję - "My Heart's in New South Wales", która zelektryzowała publiczność. Taki utwór mógł napisać tylko Swarb, powiedział jego następca w zespole, Rick Sanders, również wzruszony, zarówno przejmującymi dźwiękami, jak i samą możliwością wspólnego grania ze starszym kolegą. Publiczność nagrodziła gorącymi brawami Dave'a Swarbricka, szczęśliwa, że jeszcze raz miała możliwość zobaczyć go przez parę minut w duecie z Martinem Carthy'm.

Z zaproszonych gości pojawili się jeszcze Eady Reader z Fairground Attraction , Bob Fox oraz gość - niespodzianka: Roger Hudson z zespołu Supertramp, który w towarzystwie Fairport Convention zaśpiewał swój wielki przebój " Breakfast in America" oraz solo, niezbyt wyrazisty, przepełniony elektroniką utwór z nowej płyty. Sam wyznał z rozrzewnieniem, że to nowe brzmienie jest wymogiem komercyjnym, wyraźnie tęskniąc za tym, co działo się w latach 70. Takie stwierdzenia wywołują u mnie zawsze niezbyt optymistyczne refleksje.

Martwi mnie, kiedy artyści dostosowują się do potrzeb rynku, nie zawsze zgodnie ze swoimi poglądami. Ile przez to traci muzyka, a ile zarabiają koncerny płytowe, kształtując zwykle niewyrafinowane gusta, to już inna sprawa. Wracając do naszych głównych bohaterów, to przed północą Simon Nicol zapowiedział ostatni utwór festiwalu. Zwrócił się do publiczności: "z pewnością wiecie, co to będzie" i ze sceny popłynęła kilkunastominutowa, popisowa wersja tradycyjnego tematu "Matty Groves", którym to zespół zawsze kończy swoje koncerty. Trzeba przyznać, że w tym utworze Fairport Convention nie mają sobie równych. Po raz pierwszy "Matty Groves" pojawiła się na ich albumie "Liege & Lief" w 1969 roku.

Był on zwrotem w karierze zespołu, a zarazem przypieczętował rozwój brytyjskiego folk-rocka, który bez wątpienia wywarł duży wpływ na rozwój nowoczesnego traktowania własnej tradycji w innych krajach.

Żal było, że to już koniec tej wspaniałej folk-rockowej uczty. Grupa pożegnała się na bis utworem " Meet on the ledge", zapraszając gorąco na przyszły rok, na kolejną edycję festiwalu. "Thank you Cropredy, see you next year" pożegnał wszystkich Simon Nicol.

Skrót artykułu: 

W dniach 10-12 sierpnia odbyła się kolejna edycja festiwalu w Cropredy organizowanego przez legendę brytyjskiego folk - rocka grupę Fairport Convention. W tym roku po raz pierwszy został on rozszerzony do formuły trzydniowej. Kilkanaście tysięcy fanów przybyłych na tę imprezę rozlokowało się na specjalnie przygotowanych polach namiotowych. Łąki Cropredy zamieniły się na czas festiwalu w tętniące życiem folkowe miasteczko, którego centrum stanowiła scena, gdzie non stop odbywały się koncerty. W sumie wystąpiło 15 głównych wykonawców, nie licząc zaproszonych gości specjalnych. Przeważała oczywiście muzyka preferowana przez gospodarzy, czyli folk-rock, ale było też sporo akustycznego grania, czy też z drugiej strony ostrego blues- rocka, a nawet rocka.

Dział: 

Dodaj komentarz!