U wrót Bretanii...po muzykę?

Jeśli kiedykolwiek podróżując na grzbiecie jednorożca zapukacie do bram Bretanii, powitają was dźwięki muzyki, brzmiąc jak serdeczne zaproszenie w języku bretońskim. Jeśli podróż owa miała miejsce w 1895, uczestniczyliście w Festiwalu Celtyckim w Breście, przyglądając się tanecznym wyczynom czterdziestu pięciu zespołów tanecznych z całej Bretanii, od Rennes, Tregastel-Plage po Vannes i okolice.

Jeśli zaś jednorożec nierozważnie ominął kartki w kalendarzu, tuż po chwili nastał rok 1910 i wnet rozbrzmiewały dźwięki treujenn gaol, klarnetów umilających czas i tak już dostatecznie rozbawionym tancerzom podczas fest-noz, święta radości nieustającej. Tańczcie, łapcie się za ręce, splatajcie palce w korowodzie megalitów w koronkowych coiffes albo czarnych kapeluszach. W czasie każdego tańca słońce zdąży raz obiec ziemię i oto obudzicie się w Plougastel, w północnym, ośnieżonym Finistere roku pańskiego 1911. Za lat siedemdziesiąt wspomnienie o waszym tańcu powróci na kartach powieści Pierre-Jakez Helias:" Taniec oznaczał tu górę, wzniesienie czy równinę, ducha buntu, czy pozorny chłód". Biniou i bombardy raz po raz wchodzą i wychodzą z wnętrz obrazów Eugene Boudin, a wasz "gavolte"...

...z dymem druidycznych ognisk unosi się ponad Bretanią, ponad wiosną roku 2000, gdzie fest-noz coraz bardziej przypomina imprezę techno, albo przynajmniej archaiczną dyskotekę. Zmęczeni tańcem roku 1911 nie orzeźwicie się piwem Coreff, byłby to istny anachronizm (Browar des Deux Rivieres, produkujący Coreff z tęsknoty za średniowieczną uczta powstanie dopiero w 1985 roku ...)


Cóż, obłaskawiona, ułaskawiona, oswojona muzyka folkowa lat dziewięćdziesiątych poprzedniego już stulecia nie potrafi jeszcze ujarzmić charmu tradycyjnej muzyki bretońskiej. Muzyka irlandzka, szkocka, skoczna i "łatwa" zdaje się przybliżać polskim muzykom zieloność wyspy i wysp, w których nawet jabłoń rodzi jabłka ozdobione nutami. Niewiele jeszcze w Polsce zespołów występujących w charakterze uwspółcześnionych, dzielnych rycerzy broniących tradycji prawdziwej muzyki bretońskiej, nie tej- komercyjnej, sfrancuziałej, powielanej na najlepszych zresztą wzorcach wziętych żywcem z zapomnianych aranżacji Alana Stivella.

Owszem, powielanie instrumentalnych wzorców muzyki bretońskiej wabi, kusi, omota słuchacza spragnionego widoku (sic! Bowiem wielu muzykę pragnie widzieć za sprawą obfitości rekwizytów na scenie, repliki autentycznego stroju na grzbiecie wykonawcy i skomercjalizowanej muzy).

Ku mojemu miłemu zaskoczeniu na zeszłorocznym festiwalu w Dowspudzie duch bretońskiego, godnego aranżacji Gwerz czy "wczesnego" Deneza Prigent wskrzesił zespół "Bal Kuzest" ze Zgorzelca. Także "Przylądek Starej Pieśni" czyni kroki (w ostrogach) ku upowszechnianiu muzyki i retoryki bretońskiej, wyławiając ją z sieci szantów, w które czasem łatwiej schwytać polskiego odbiorcę, kształtowanego w ambiwalentnym stosunku do muzyki ludowej. "Bal Kuzest" udowadnia - i słusznie! - inność muzyki bretońskiej rycerskiej w duchu, nie tylko ludycznej jak nieustannie eksploatowana i komercjalizowana muzyka irlandzka i szkocka.

Czy polski odbiorca zagubiony w magicznym Lesie Broceliande (a może Puszczy Błędowskiej?) odmian folku jest gotowy na przyjęcie muzyki bretońskiej, na przyswajane nowej wersji arturiańskiego mitu, nad którym jak miecz spoczywa cień polskiego przydrożnego kamienia pretendującego do miana megalitu?

Skrót artykułu: 

Jeśli kiedykolwiek podróżując na grzbiecie jednorożca zapukacie do bram Bretanii, powitają was dźwięki muzyki, brzmiąc jak serdeczne zaproszenie w języku bretońskim. Jeśli podróż owa miała miejsce w 1895, uczestniczyliście w Festiwalu Celtyckim w Breście, przyglądając się tanecznym wyczynom czterdziestu pięciu zespołów tanecznych z całej Bretanii, od Rennes, Tregastel-Plage po Vannes i okolice.

Dział: 

Dodaj komentarz!