Trzy dymki Cesarii

Zielonoprzylądkowy blues

Trzy razy podczas wrocławskiego koncertu (6 sierpnia) Cesaria Evora siadała na scenie przy stoliku, by zaciągnąć się papierosem. Nikotynowy dym i bose stopy to najbardziej charakterystyczne znaki diwy z Wysp Zielonego Przylądka (Cabo Verde).

Dymek pierwszy

Kiedy sceną zawładnął już afrykański, gorący rytm, wkroczyła na nią wolno Cesaria. Podeszła do maleńkiego stolika pośrodku, usiadła, zapaliła papierosa i, nalewając do szklanki wody, wysączyła kilka łyków.

Szare, polskie chmury obficie płakały na przywitanie afrykańskiej gwiazdy. Wraz z asystentką Julietą Marią Lopes i swoją tłumaczką siedziała w namiocie za sceną popalając papierosa, kiedy serbskie Trio Balkan Strings wygrywało na swych gitarach ostatnie radosne melodie. We Wrocławiu nie zjadła żuru w restauracji "Żak", ani klusek śląskich w "Piwnicy Świdnickiej", bo jak zwykle przywiozła ze sobą własne menu. - Nie jedliśmy dotąd polskich potraw, bo jeździmy z własnym włosko-kabowerdyjskim menu - mówi Julieta Maria Lopes, która podróżuje z nią po całym świecie. - Przed koncertem posilałyśmy się zupą z krewetek, tagliatelle alla carbonara, kotletami i sałatką z buraka - dodaje.

Deszcz przestał padać tuż przed wejściem Afrykańczyków na scenę, ale złowrogie chmury nie ustąpiły do końca. - Na pewno nie my prosiliśmy niebiosa o taką pogodę - śmiała się Lopes. - Spodziewaliśmy się letniej gorączki, a przez cały nasz pobyt w Polsce padał deszcz. Na szczęście Evora czuła się nie najgorzej. Nie takie trudności już przeżywała.

W jej rodzinnym domu matka - Dona Joana, pracowała dla całej rodziny i z radością gotowała dla męża i swoich pięciorga dzieci. W wolnych chwilach, kiedy wszyscy posilili się już jej smakołykami, ojciec Cesarii - Justino da Cruz Evora, grywał dla swej rodziny na cavaquinho. Cesaria miała zaledwie siedem lat, kiedy ojciec zmarł.

Później cavaquinho - czterostrunowa gitara z Wysp Zielonego Przylądka - towarzyszyła Cesarii w czasie jej występów w portowych knajpkach. Podobnie jak nieodłączne papierosy i butelka silnego alkoholu. Swe pieśni - morny i coladery - ponaddwudziestoletnia Cesaria wyśpiewywała także na dalekomorskich statkach [morny i coladery - pieśni z Wysp Zielonego Przylądka w nastroju melancholii i tęsknoty; morna wywodzi się z tego samego muzycznego pnia i powstała w tym samym czasie, co portugalskie fado i brazylijska samba, określana jest jako "oceaniczny blues"; coladera jest od niej młodsza, oparta na rytmie morny, powstała na rodzinnej wyspie Evory, Sao Vicente, jest bardziej żywiołowa, radosna - przyp. red.]. Były lata 60., kiedy portugalski biznesmen Jo?o Mimoz nagrał na niewielkim magnetofonie dwa utwory Evory i zaprezentował w swoim kraju. Śpiewanie Afrykanki spodobało się w Europie, jednak nie dało przepustki na tutejsze estrady.

W połowie lat 70., kiedy Cabo Verde (Republika Zielonego Przylądka) wyzwoliło się od kolonialnej zależności Portugalii, Evora zapadła na depresję, nie stroniła od alkoholu, przestała występować publicznie. Dla wielu kabowerdyjskich artystów była zwykłą pieśniarką z portowego baru. I wydawało się, że tak już zostanie.

Dymek drugi

Smukła jak trzcina cukrowa Dorota Miśkiewicz stanęła w cieniu afrykańskiej gwiazdy. Płynęło "Sodade": "Quem mostra'bo ess caminho longe... pa S?o Tome? Sodade dess nha terra S?o Nicolau" ("Kto wskaże długą drogę do Wyspy Świętego Tomasza? Tęsknota za Wyspą Świętego Mikołaja")... Potem Evora znów usiadła przy stoliku, zupełnie jak w portowej knajpce w swym kabowerdyjskim Mindelo, i mocno zaciągnęła się papierosem.

Wyspy Zielonego Przylądka, położone na Oceanie Atlantyckim, poniżej Zwrotnika Raka, na poziomie senegalskiego Dakaru, składają się z Ilha do Sal, de Maio, de S?o Tiago, de Fogo, de Santa Lucia, Boa Vista, S?o Nicolau, Brava, S?o Vicente, S?o Antao. Znacznie niżej, w Zatoce Gwinejskiej - afrykańskie perły: Wyspy Świętego Tomasza i Książęca (Ilha S?o Tome e Principe) - to ich poszukiwały artystki w melancholijnym utworze "Sodade".

Sodade, melancholia, tęsknota to istota muzyki Cabo Verde, niegdyś portugalskiej kolonii. W tamtych czasach wielu wyjeżdżało z Wysp w poszukiwaniu pracy. Inni zostawali. Dziś więcej jest obywateli Wysp Zielonego Przylądka na emigracji niż we własnym kraju. Zawsze był więc ktoś, za kim się mogło tęsknić. Patrzeć na ocean i odpływające statki. Śpiewano o gorzkiej historii izolowanej od świata wyspy, o losach niewolników. ródło melancholii znajdowało się gdzieś daleko po drugiej stronie wody.

Podział ról był na Wyspach Zielonego Przylądka jasny i określony - mężczyźni pracowali, kobiety zajmowały się domem. Podróże, przyjemności, a nawet marzenia należały dla tych ostatnich do sfer zakazanych.

Był rok 1985, kiedy Isaura, dawna przyjaciółka Evory, pomogła jej wyjechać do Lizbony, by wraz z innymi pieśniarkami Zielonego Przylądka nagrała wspólny album. Dwa lata później pojechała na koncerty do USA, a potem w jednej z lizbońskich restauracji usłyszał ją Jose da Silva, jej późniejszy wydawca. Usłyszał i tak zakochał się w głosie Cesarii, że zaraz zaprosił ją na występy do Paryża. Nagrała płytę, ale wciąż zarabiała nędznie. Na wyspie, opiekując się matką i dwójką dzieci w mieszkaniu tuż przy porcie, wieczorami grywając po okolicznych barach, Evora nie robiła błyskawicznej kariery.

Miała 50 lat, kiedy jej kolejny album "Mar Azul" trafił na playlisty i zaczął zapełniać sale koncertowe. - Cesaria Evora, żywiołowa pięćdziesięciolatka, śpiewa morny z porażającym oddaniem, należy do arystokracji barowych artystów - zachwycał się wówczas francuski "Le Monde". Prawdziwym przebojem miała wkrótce okazać się jej kolejna płyta - "Miss Perfumado".

Dymek trzeci

Choć niebo nad Wrocławiem zlitowało się nad koncertem i na tłumy nie spadały już strugi deszczu, tego dnia już się nie rozjaśniło. A jednak im dalej w noc, ze sceny płynęły coraz gorętsze, choć rzewne rytmy morny. Cesaria wypaliła trzeciego papierosa, a na bis zaproponowała kilka kawałków rozgrzewając przemokniętą publiczność.

Wykonując morny chcemy wyrazić uczucia: nostalgię, miłość, samotność, opowiadamy o przeszłości i naszych przodkach - mówi Evora. Na krążku "Miss Perfumado" w 1992 roku znalazło się jej kilka słynnych do dziś utworów, między innymi osławione "Sodade", "Angola" czy "Lua nha Testemunha". We Francji płyta rozeszła się w imponującym, jak na nieznaną artystkę z dalekiej Afryki, nakładzie. W 1993 roku zadebiutowała koncertem w słynnym lizbońskim Teatro S?o Luis, a policja musiała używać siły, by powstrzymać tłum, któremu nie udało się już wejść do budynku. Miesiąc później dwa razy szczelnie zapełniła się Paris Olympia, gdzie artystka występowała. Potem była Brazylia i występ ze słynnym Caetano Veloso w S?o Paulo. Na koncert w USA przyszła ją oglądać sama Madonna, a Goran Bregović poprosił o nagranie piosenki "Ausencia" do filmu Emira Kusturicy "Underground". Cesaria jeździła po całym świecie, a jej albumy z "oceanicznym bluesem" nominowano do kolejnych nagród Grammy.

Kariera szybko zaczyna nabierać tempa. Nagrywa hiszpańskojęzyczne "Besame Mucho", czym zwala z nóg swoich wielbicieli. Do dziś publika na koncertach domaga się, by zaśpiewała "Całuj mnie mocno".

W 2004 roku płyta "Voz d'Amor" zdobywa Grammy i francuską Victoire de la Musique w kategorii "Best World Music Album". Rok później Evora jedzie w trasę od Syberii po Brazylię. "Rogamar", najnowszy i dziesiąty w kolejności jej album, zdobywa uznanie podczas koncertów w Gdyni i Wrocławiu. Polska publiczność liczy jednak na szybki powrót "królowej morny". Zachwyca się znanym z rozgłośni radiowych, wykonanym wspólnie z Miśkiewicz "Um Pincelada" i wesołym "Rogamar".

Wszystko znajduje się w utworach Evory. Jej nieodwzajemniona miłość do koniaku i tytoniu, jej niełatwe, choć pełne uroku życie na zapomnianym przez cały świat archipelagu, radość, melancholia, smutek. Dziś na Cabo Verde nazywa się ją a Rainha da Morna (Królową Morny). W jej ojczyźnie mówią, że lepiej najpierw wypić jad, a potem miód. Evora przełknęła sporo jadu zanim dotarła do sławy. - Teraz piję miód - mawia.

Skrót artykułu: 

Trzy razy podczas wrocławskiego koncertu (6 sierpnia) Cesaria Evora siadała na scenie przy stoliku, by zaciągnąć się papierosem. Nikotynowy dym i bose stopy to najbardziej charakterystyczne znaki diwy z Wysp Zielonego Przylądka (Cabo Verde).

Dział: 

Dodaj komentarz!