Tołhaje na EBU

Festiwal Europejskiej Unii Radiowej

Folkowy Festiwal Europejskiej Unii Radiowej – EBU jest imprezą cykliczną, odbywającą się od dwudziestu trzech lat, każdego roku w innym kraju Europy. W tym roku gospodarzami wielkiej międzynarodowej imprezy byli nasi zachodni sąsiedzi – Niemcy. Do Mőlln – malowniczego, pamiętającego czasy średniowiecza miasteczka położonego pośród czystych jezior pomiędzy Lubeką a Hamburgiem, przybyli muzycy praktycznie z całego świata, aby razem przez te kilka dni – od 21 do 23 czerwca – muzykować. Tegoroczną edycję festiwalu połączono z hasłami antyrasistowskimi, ponieważ to tam dziesięć lat temu zamordowane zostały przez rasistów trzy kobiety narodowości tureckiej. Słowa „Razem żyć” wypisane w różnych językach na płótnie zawieszonym na rynku, towarzyszyły uczestnikom festiwalu przez cały czas. Okazuje się bowiem, że muzyka folkowa może być pomostem pomiędzy narodowościami, pomiędzy tym, co różne, odmienne od tego, co uznawane za swojskie. W poznawaniu innego folkloru nie trzeba się bać asymilacji, utraty swej tożsamości. Lęk zastępowany tu jest ciekawością owej inności, szukaniem wspólnych elementów. Tak powstają solidne mosty, więzi, które łączą ludzi prowadząc ich do sensu tolerancji i ludzkości. Z tym zamysłem – poznawania bliskich i odległych sąsiadów, dążącej do zjednoczenia Europy – organizowany jest co roku festiwal EBU.

Każde państwo wybiera na festiwal tylko jeden zespół wytypowany przez radio. W tym roku przedstawicielem naszego kraju został zespół pochodzący z Bieszczadów i do tych gór, i kultury muzycznej tego terenu nawiązujący w swojej twórczości artystycznej. Mowa tu o Tołhajach – grupie założonej w 2000 roku przez Damiana Kurasza z Sanoka i Janusza Demkowicza z Leska. Członków zespołu w obecnym składzie jest siedmiu, a wszystkich łączy pochodzenie z terenu Polski południowo-wschodniej. Pochodzenie, ponieważ niektórzy z nich mieszkają w tej chwili m.in. w Warszawie, Katowicach czy Bydgoszczy, gdzie studiowali bądź nadal studiują. Są to: Damian Kurasz grający na gitarach, aranżujący większość utworów; Tomasz Duda – saksofonista; Kuba Mietła – akordeonista; Robert Krok – perkusista; Janusz Demkowicz – gitarzysta basowy; Łukasz Moskal – grający na instrumentach perkusyjnych i wreszcie Marysia Jurczyszyn – właścicielka mocnego, białego głosu. Nie sposób tu nie wymienić jeszcze jednej osoby, czuwającej nad całością brzmienia podczas koncertów. Myślę tu o akustyku – Piotrku Rychlecu. Bez jego cennej pomocy wiele pomysłów nie zostałoby zrealizowanych.

W swojej muzyce Tołhaje dokonali dziwnego połączenia jazzu z folklorem, szczególnie z bieszczadzkiego, wielonarodowościowego pogranicza. Ich utwory stają się swoistym przekładem, odbiciem wielokulturowości tego regoinu, połączeniem, czasem szokującym, odległej historii ze współczesnością. Ten muzyczny mix można zaliczyć do nurtu nazywanego etnojazzem. Ludowe piosenki polskie i ukraińskie, dzięki nowej aranżacji, stają się w ich wykonaniu ciekawymi hybrydami. W tworzonych na scenie transowych melodiach i improwizacjach odbiorcy są wciągani w świat rozległych przestrzeni górskich połonin – falujących traw, przekomarzań dolin ze szczytami, pobrzmiewania wieczornych nawoływań trombit nad łąkami, dzwonkami pasterskimi i śpiewem rozgadanej w sobie w „Stuposianach” dzikiej przyrody. Zupełnie odmienny klimatem jest natomiast „U Stefana” – niezwykle obrazowy utwór. Początkowo zatapiamy się w atmosferę jakiegoś stopniowo narastającego tajemniczego napięcia, niczym w akcji kryminalnej, by w pewnym momencie wpaść w wir szybkiego dziania się, pędu nakręcanego rytmiczną sekcją w tle i dialogującymi ze sobą saksofonem i akordeonem, aż w końcu pętla zamyka się w punkcie wyjścia. Przestrzenny akordeon, szum wiatru i melancholijny głos Marysi przekrzykujący daleką przestrzeń hal – tak zaczyna się „Oj, Wasylu”, lecz po tym wstępie rytmy nagle przeistaczają się i zaczynają coraz bardziej przypominać taneczne brzmienia południowe. Totalnie magiczny jawi się inny utwór „A w niedzielę rano” z zaklinającym wręcz śpiewem wokalistki, przypominający momentami nastrój z „Dead Can Dance”.

W okolice Mőlln zespół dotarł o drugiej nad ranem po 15 godzinach jazdy, zapakowanym po brzegi instrumentami busem. Z autostrady był pilotowany przez Axela – człowieka, który czekał na grupę z Polski od popołudnia! Od samego początku można było doświadczyć starannej organizacji całej imprezy, wszystko było dosłownie zapięte na ostatni guzik i nie zdarzyły się sytuacje nieprzewidziane, na każdą niespodziankę organizatorzy byli przygotowani. Każdy zespół miał swojego przewodnika.

W mieście odbywały się koncerty na czterech scenach i w gotyckim kościele św. Mikołaja. Jedną scenę zbudowano na Markplatz – zabytkowym rynku w centrum miasta, druga scena mieściła się w Augustinum w sali koncertowej, a dwie pozostałe małe scenki znajdowały się w gotyckich budynkach. Organizatorzy w ten sposób podzielili zespoły, że większe składy grały na dużych scenach, natomiast małe grupy dwu-czteroosobowe dawały koncerty w kameralnych warunkach, co niewątpliwie korzystnie wpływało na odbiór. Tołhaje zagrali dwa koncerty – pierwszy w piątek wieczorem, 21 czerwca, w sali w Augustinum, drugi zaś miał miejsce w sobotę na rynku. Publiczność niemiecka okazała się wspaniała – muzycy długo nie mogli opuścić sceny po skończonym sobotnim koncercie. W prasie pojawiły się pochlebne recenzje. Jedna ze słuchaczek podeszła do członka zespołu i powiedziała, że nie ma pojęcia, jak nazwać tę muzykę, gdyż nie jest to ani czysty ludowy folklor polsko-ukraiński, ani nie jest to jazz, ale, jak stwierdziła: „to pochłania i jest super!”

Tegoroczny festiwal był niezwykle różnorodny pod względem prezentowanej muzyki. Z Chorwacji przyjechał męski chór Klapa Cambi. Tuż przed północą w gotyckim kościele można było usłyszeć doskonałe wykonania chorwackich pieśni. Na niedzielnym nabożeństwie wystąpił duet z Norwegii Jon Anders Halvorsen (śpiew) i Tore Bruvoll (gitara). Duet ten prezentuje spokojną, niezwykle melancholijną stronę folku. Halvorsen śpiewa w języku Telemark psalmy i średniowieczne ballady, a akompaniament gitarzysty jest niezwykle skromny, lecz jednocześnie pełen wyobraźni. Delikatny i czysty głos wokalisty na długo zapada w duszę odbiorcy.

Norwegowie przywieźli do Niemiec spokój i ciszę swoich fiordów. Natomiast kwartet z Belgii Bal Des Boiteux odkrył przed publicznością żywiołową i pełną wibracji muzykę swojego regionu. Muzycy zaprezentowali własne, bardzo interesujące kompozycje, grając na akustycznych instrumentach (akordeon, kontrabas, kobzy, flet, gitara). Musica Nostra to grupa, która bawiła niemiecką publiczność z powodzeniem wciągając wszystkich do tańca. Pochodzi z Majorki i muzykę tego regionu stara się grać w sposób tradycyjny, popularyzując ją u siebie i poza granicami kraju. W Mőlln można było usłyszeć zarówno tradycyjne bolera i fandanga, jak i własne kompozycje członków, jednakże nowe utwory są mocno zakorzenione w brzmieniach z rodzinnych stron.

Muzyka folkowa ma różnorodne oblicza, co doskonale na festiwalu mogło oddać porównanie przykładowo zespołu z Moskwy – Netlenka i duetu z Finlandii – Pole Pole. Rosjanie przyjechali z repertuarem, w którym połączyli w nie do końca udany sposób brzmienia instrumentów elektronicznych i akustycznych z charakterystycznym rosyjskim stylem śpiewania. Miło zaskoczył fiński duet. Kantele, narodowy instrument w rękach Tanzańczyka Arnolda Chiwalala, uzyskał nowe brzmienie. Jego pieśni często opowiadają historie z elementami morału, zapraszają także odbiorcę do rozmyślania nad własnym życiem. Wraz z akompaniamentem gitary tworzą ciekawy międzykulturowy mix.

Hip hop to folk naszych czasów – mówią członkowie niemieckiej grupy Lecker Sachen. Wydaje się, że to powinno wystarczyć, aby wyobrazić sobie muzykę tej kapeli. Ta wybuchowa mieszanka hip hopu z folkiem próbuje budować mosty między pokoleniami i, jak można było doświadczyć w Mölln, obserwując bawiących się ludzi w różnym wieku, udaje się to im wyśmienicie. Słoweńska grupa Terra Folk przypominała natomiast po trosze polską Grupę Mocarta. W swej twórczości połączyli brzmienia z Rosji, Bułgarii, a nawet z Irlandii. Ich występy stają się swego rodzaju zabawnymi przedstawieniami. Z antypodów, bo aż z Australii, przyjechał kwartet Naked Raven. Jednakże ich muzykę, niewątpliwie doskonale wykonaną, czasem trudno zaliczyć do folku. Tworzą coś pomiędzy folkiem a popem, z lekką domieszką jazzu. Słowa stają się tutaj wielowarstwową wędrówką w życie, miłość i namiętność duszy. Połączone z muzyką dają piękne piosenki. Niestety nie wystarczyło czasu na zobaczenie i usłyszenie zespołu Pavla Milcowa i Petera Binder z Czech ani duńskiego Zaru, a także drugiej australijskiej grupy Women In Docs. Koncerty odbywały się na czterech scenach jednocześnie i nie wszędzie można było zdążyć.

Dla Tołhajów był to niezwykle ważny wyjazd, bogaty w zdobyte doświadczenia, nawiązane kontakty z innymi zespołami, a jednocześnie czas pełen nowych inspiracji. Jesienią natomiast – jak przystało na okres zbiorów – zostanie wydana pierwsza płyta grupy. Najważniejszym inicjatorem nagrania jest Kierownik Radiowego Centrum Kultury – Maria Baliszewska, która w znakomity sposób czuwała nad zespołem podczas tegorocznego EBU.


Jakubanis      
Skrót artykułu: 

Folkowy Festiwal Europejskiej Unii Radiowej – EBU jest imprezą cykliczną, odbywającą się od dwudziestu trzech lat, każdego roku w innym kraju Europy. W tym roku gospodarzami wielkiej międzynarodowej imprezy byli nasi zachodni sąsiedzi – Niemcy. Do Mőlln – malowniczego, pamiętającego czasy średniowiecza miasteczka położonego pośród czystych jezior pomiędzy Lubeką a Hamburgiem, przybyli muzycy praktycznie z całego świata, aby razem przez te kilka dni – od 21 do 23 czerwca – muzykować.

Dział: 

Dodaj komentarz!