To wstydliwe słowo na „f”…

[folk a sprawa polska]

Członkowie jednej z niezwykle szanowanych i szalenie lubianych przeze mnie grup piszą o sobie, że „niechętnie postrzegają siebie w kategorii muzyki folk – ich muzyka wykracza daleko poza te ramy. Jej istotą jest energia zderzenia odległych muzycznych światów. Przekraczanie wyznaczonych granic jest częścią spektaklu”. Komentując niedawno ten wpis, pozwoliłem sobie na uwagę, że dla mnie są: „kwintesencją muzyki folk, właśnie dlatego że ich muzyka przekracza schematy i stylistyczne ograniczenia”.

Nie chodzi jednak o słowną szermierkę ani o wyścig na trafniejsze bon moty. Jedno, co mnie zastanawia, to (powszechna niemal) niechęć – a przynajmniej dystans wielu artystów – do terminu folk. Jednych ogranicza, innych obraża czy deprecjonuje.

Naturalnie, zrozumiałą ambicją artystów jest potrzeba oryginalności, próba mówienia własnym głosem, przekraczania barier gatunkowych, stylistycznych. Ani nie chcę, ani nie mogę im tego prawa, tej determinacji odbierać. Jednak bukiet artystów odżegnujących się (czasami tylko podważających jego sens), dystansujących się od terminu folk budzi od dawna moje zaciekawienie. Uważny obserwator znajdzie wśród tych twórców zarówno klasyków gatunku, cenionych za otwartość stylistyczną i wielowątkowość, jak i twórców z kręgu tzw. rekonstruktorów.

Tymczasem jest to przecież – wiadomo, że bardzo ogólny – termin, który jednak jakoś porządkuje nasze wspólne patrzenie na świat, zbiorową wyobraźnię, ułatwia narrację. Wydawałoby się, że usprawnia komunikację, porozumienie, żeby nie trzeba było sobie niektórych oczywistości każdorazowo tłumaczyć.

Oczywiście, jest to termin wieloznaczny, nieostry, o płynnych granicach (sam się często burzę, gdy słyszę, że folk reprezentuje któryś z twórców estradowej rozrywki). A jednak w tym właśnie widzę jego urok i piękno. Jak w życiu: naprawdę – i na szczęście – nie da się wszystkiego skodyfikować, a to, co najwartościowsze, wymyka się zazwyczaj prostym definicjom. Nie zmienia to faktu, że potrzeba nam drogowskazów pokazujących przynajmniej kierunek, w którym zmierzamy. Potrzeba nam słów/terminów, byśmy mogli rozmawiać, porozumiewać się, może nawet budować wspólnotę. Dlatego pozwalam sobie i będę pozwalał na nazywanie pewnego kręgu twórczej aktywności folkiem nie po to, aby kogoś obrazić, deprecjonować, zamykać w szufladce, ale po to, aby w ten sposób porządkować obraz świata, aby trafniej komunikować się z innymi…

W gruncie rzeczy to jednak tylko teoretyczne rozważania. I tak przecież o wszystkim decyduje muzyka i emocje, które budzi w słuchaczu. Tak jak nowe płyty, nowe nagrania, które – trywialnie mówiąc – bywają lepsze i gorsze, ale pozwalają odbiorcy rozpoznawać własne upodobania, dokonywać odkryć – dzięki różnym dykcjom artystów.

Warto przyjrzeć się niektórym albumom, a mamy ostatnio urodzaj krążków podejmujących dialog z tradycją – jak na przykład „Muzikaim” Kapeli Brodów. To płyta odwołująca się do języka muzyki ludowej, będąca zarazem jego reinterpretacją. Przynosząca twórczość powstałą na podstawie śladów, zapisów, a jednak w znacznej mierze wyobrażoną, wykreowaną i jakże (również dzięki temu autorskiemu pierwiastkowi) fascynującą.

Blisko źródeł jest też, jak zawsze, Trio Janusza Prusinowskiego. O ile jednak zachwycały mnie jego wcześniejsze płyty, o tyle najnowszą, nagraną z jego udziałem „Inspired By Lutosławski” Grażyny Auguścik, uważam za album pretensjonalny, wydumany i nieudany. Poczekam na kolejne własne dzieło zespołu.

Słyszałem jeszcze przed opublikowaniem fragmenty debiutanckiej płyty Kapeli Maliszów. Twórczość to piękna, rewelacyjna. Wspaniała, właśnie dlatego że respektując zasady muzyki tradycyjnej, z ogromnym dla niej szacunkiem, artyści tworzą nowe, własne utwory. Czyż może być piękniejsza postawa? A nastolatek, Kacper Malisz? Trzymam za niego kciuki, żeby mu się nie odechciało nadal szukać swojego języka, mówić własnym głosem.

Śladem tradycji wiedzie też szalenie ciekawa płyta „Phure Gila”. Nie jestem fanem składanek, a jednak ta ma wiele zalet. Ot, choćby tę, że skupia się na konkretnym kręgu tematycznym – polskiej muzyce romskiej – i pokazuje próby jej odczytania przez trzy zespoły. Powstaje wspólnota tematyczna, kreująca swego rodzaju zbiorową tożsamość, a za sprawą różnych języków poszczególnych grup – pokazująca jak rozmaicie można tę samą historię opowiadać, pięknie się między sobą różniąc. Czy „po folkowemu”? Zapewne tak.

Tomasz Janas
dziennikarz muzyczny,
związany z kultura.poznan.pl

Skrót artykułu: 

Członkowie jednej z niezwykle szanowanych i szalenie lubianych przeze mnie grup piszą o sobie, że „niechętnie postrzegają siebie w kategorii muzyki folk – ich muzyka wykracza daleko poza te ramy. Jej istotą jest energia zderzenia odległych muzycznych światów. Przekraczanie wyznaczonych granic jest częścią spektaklu”. Komentując niedawno ten wpis, pozwoliłem sobie na uwagę, że dla mnie są: „kwintesencją muzyki folk, właśnie dlatego że ich muzyka przekracza schematy i stylistyczne ograniczenia”.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!