Szanty

Zupełnie jeszcze niedawno na pytanie dziennikarzy: "Co to są szanty?" odpowiadałem: "Pieśni pracy ludzi morza". Dzisiaj na to samo pytanie odpowiadam: "Folklor ludzi morza". Brzmi krócej, ale ile niesie ze sobą zupełnie odmiennego przekazu.

Zarówno pierwsze jak i drugie sformułowanie jest jak najbardziej słuszne z każdego punktu widzenia. Prawdziwa szanta jest przecież rdzennym, żeglarskim utworem ludowym różniącym się tylko tym od tradycyjnej muzyki regionalnej, że była tworzona nie przez jeden lecz wiele narodów. Utwory kubryku to też nic innego jak mieszanka muzycznych korzeni Celtów, Germanów, ludów afrykańskich, azjatyckich, a także Słowian. Dlatego w błędzie są ci, którzy twierdzą, że szanty nie mają nic wspólnego z muzyką folkową, albo tym bardziej, że nie są najprawdziwszym morskim folklorem.

Dowodem na to mogą być choćby liczne koncerty i festiwale szantowe, na których wśród kilku, no może kilkunastu (bo tyle ich raptem w Polsce jest) zespołów wykonujących "prawdziwe" szanty i "prawdziwe" pieśni kubryku, m.in.: Stare Dzwony, Cztery Refy (choć pierwsza grupa koncertuje z wykorzystaniem gitar, a druga sporo zapożycza z Zielonej Wyspy), występuje niezliczona wręcz ilość grup grających tak naprawdę tradycyjne utwory m.in.: irlandzkie czy szkockie. To, że w tragicznej pieśni opowiadającej, o tym jak w czasie wojny w Irlandii matka traci jedynego syna ktoś, "tłumacząc", zmienia tekst na wychwalający alkoholowe libacje w wesołej tawernie "Pod Białym Żaglem", nie znaczy, że stworzył szantę. Twór taki zawsze pozostanie niczym więcej jak tradycyjną, lądową melodią ludową z "oszukanym" przez radosną twórczość autora tekstem. Nie ma to jednak nic wspólnego z szantami, a co najwyżej, zresztą też na upartego, może pozostać współczesną piosenką żeglarską.

Są więc w wielkim błędzie ci, którzy jadąc na festiwal nazwany szantowym liczą na to, że dane im będzie wysłuchać prawdziwych pieśni pracy ludzi morza. Sytuację taką zamydlają (zresztą celowo) organizatorzy takich imprez, zapraszając w celu niewątpliwego uatrakcyjnienia swego przedsięwzięcia, zespoły folkowe. Robią to z premedytacją, gdyż zdają sobie sprawę z tego, że większość takich imprez skończyłaby się w końcu kiedyś totalną plajtą. Przez ile bowiem lat można słuchać w kółko wciąż tych samych kilkudziesięciu utworów muzycznych.

O ile jednak czołowe grupy pogranicza omawianych stylów np.: Przylądek Starej Pieśni czy bardziej Orkiestra Dni Naszych na koncertach nawiązują do tematu wody poprzez autorskie piosenki o tematyce żeglarskiej, rockowe, nowatorskie opracowania starych szant, pamięć o nieistniejących już dziś flisakach czy inne śródlądowe utwory opowiadające o ludowych zwyczajach związanych z wodą (rzekami, potokami, strumykami, jeziorami) to takie gwiazdy muzyki folkowej jak Open Folk czy Carrantuohill nawet się nie starają być zespołami morskimi. I o dziwo, żeglarze świetnie się również i przy tych zespołach bawią. Tylko, że przyklejenie Carrantuohill-om lub Przylądkowi Starej Pieśni etykiety "zespół szantowy" jest wykazaniem się niebywałą indolencją i totalną nieznajomością tematu. Natomiast ze wszech miar słusznym i zupełnie pozbawionym błędu jest nazwanie Starych Dzwonów kapelą folkową, gdyż gatunkowa przynależność muzyczna, w tym przypadku, działa tylko w jedną stronę. Szanty są folkiem, ale folk szantami absolutnie nie.

Opinie tych, którzy wysuwają tezy o wyższości folku nad szantami, lub wyśmiewających prostotę tej muzyki znowu zbiję argumentem, że najprawdopodobniej nie zapoznali się dostatecznie z tematem. Istnieje niezliczona ilość lądowych utworów, będących bardzo nieskomplikowanym przekazem muzycznym. Ale i jedne i drugie potrafią być naprawdę ciekawe. Nie możemy mieć za złe prostym np.: XVI-wiecznym chłopom, rybakom, żeglarzom czy pasterzom, że nie pisali arii operowych. Spróbujcie jednak prawidłowo wykonać utwór kubryku, szantę, przyśpiewkę góralską lub zaśpiew łemkowski.

O gustach się nie rozmawia. Nie jest tak, że styl muzyki może być gorszy lub lepszy. Dzielimy się na tych, którym dany rodzaj muzyki odpowiada bądź nie. Oczywistym jest natomiast, że są lepsze zespoły i gorsze. Ten podział jest daleko bardziej słuszny, a w dodatku najczęściej można swoją opinię uzasadnić.

To w końcu nie człowiek decyduje czy urodzi się nad morzem czy w górach, a tradycyjne pieśni zawsze były związane z rzeczywistością. Łemkowie nigdy nie śpiewali o żeglowaniu, a Kaszubi o połoninach. Ci ludzie nie wiedzieli nawet o tym, że gdzieś tam istnieją inni ludzie, zajmujący się zupełnie czym innym. Nie była im ta wiedza potrzebna. W swoich pieśniach opowiadają o codzienności, ciężkiej pracy najczęściej prostych ludzi podobnych do nich. Tworząc je nie mieli zielonego pojęcia, że cokolwiek tworzą. Były im po prostu potrzebne do życia jak powietrze i woda. Służyły do pracy i do odpoczynku. Były takie jaki był nastrój, pogoda, pora roku. Jedne wesołe i żywe inne smutne i monotonne. Na statkach opowiadające o tęsknocie za domem lub dowcipkujące o pannach, na lądzie natomiast dowcipkujące o pannach lub opowiadające o tęsknocie za czymś, co już przeminęło. Inna była tylko sytuacja w danej chwili, ale zawsze potrzeba ich tworzenia była tak samo mocna. Istnieją zresztą utwory, o których nawet dziś niektórzy nie są w stanie powiedzieć, czy są żeglarskim utworem kubryku, czy folkowym utworem irlandzkim.

Morska pieśń ludowa czyli szanta niegdyś bardzo pomagała we wspólnej, ciężkiej pracy, dziś częściej pomaga we wspólnym żłopaniu piwska, ale zawsze pozostanie nierozerwalnym elementem kultury żeglarskiej. Słowiańska, szczególnie polska muzyka ludowa, po wielu latach powraca do naszych łask i tak jak przed kilku laty szanty, tak ona teraz zyskuje w oszałamiającym tempie dużą popularność.

Śpiewając w górskim schronisku czy mazurskiej tawernie nie ograniczajmy się jednak tylko do dwóch, trzech pozycji z tego jakże bogatego źródła folkowego. I my wtedy staniemy się bogatsi a mniej zorientowanym wytłumaczę, że lądowa muzyka folkowa to nie tylko "Hej, sokoły", a morska: "No i znów bijatyka". Prawdą jest natomiast, iż bardzo często sami dajemy o sobie odpowiednie świadectwo, sugerujące nieprzeciętne ubóstwo kulturowe spośród "żeglarkich" utworów śpiewając najczęściej w tawernach "Whisky" po czym "Whisky" a z "folkowych", w bacówkach, "Whisky" i dla odmiany "Whisky". Bardzo lubię twórczość grupy Dżem i zdaję sobie sprawę, że dla wielu może ona pozostać po wsze czasy kultowa. Jestem jednak przekonany, że większości przypadków jej sztandarowy przebój wykonywany jest tylko i wyłącznie z powodu nieznajomości innych utworów tej grupy lub innych utworów w ogóle. To smutne, gdyż jako Polacy, trochę szerzej Słowianie, a jeszcze szerzej Europejczycy naprawdę mamy czego słuchać i co śpiewać.

Tych, którzy czują niedosyt dotyczący folkloru ludzi morza z przyjemnością odsyłam do jakże ciekawej lektury, książki Marka Szurawskiego - "Szanty i szantymeni". Szczególnie polecam ją tym, którzy "jako prawdziwi folkowcy" do tej pory nie mieli szacunku i tolerancji dla jednej z odmian swego ulubionego nurtu muzycznego.

Zespoły takie jak wymienione wcześniej: Orkiestra Dni Naszych czy Przylądek Starej Pieśni nie wstydzą się tego, że ich muzyka świetnie jest przyjmowana przez publiczność zarówno na scenach muzyki folkowej, jak i na imprezach żeglarskich. Sztuka polega tylko na tym, żeby odpowiednio dobrać repertuar i potrafić się odpowiednio znaleźć przed każdą publicznością.

Skrót artykułu: 

Zupełnie jeszcze niedawno na pytanie dziennikarzy: "Co to są szanty?" odpowiadałem: "Pieśni pracy ludzi morza". Dzisiaj na to samo pytanie odpowiadam: "Folklor ludzi morza". Brzmi krócej, ale ile niesie ze sobą zupełnie odmiennego przekazu.

Dodaj komentarz!