Sprawa Czeremszyny

Wydarzyło się listopadem. Do redakcji nadeszło zaproszenie. Zgrzebny kartonik informował dość tajemniczo o koncercie z niespodziankami. Wiadome było jedno – Czeremszyna ma 10 lat i będzie grała sobie na wiwat. Jak tu nie jechać?

Są na mapie miejsca, o których śmiało można powiedzieć, że w sprawie folku dzieje się w nich wiele i często – Ząbkowice Śląskie dzięki „Folk Fieście”, nowotradycyjna i domotaneczna Warszawa, od jakiegoś czasu Skierniewice ze swoją „Ethnosferą”, Kraków przez „Rozstaje”, celtycka Dowspuda, Lublin (wiadomo). Nie jest przesadą stwierdzenie, że przy tych dużych miastach niewielka Czeremcha wcale blado nie wypada. Na hasło tego słowa budzą się emocje czerwcowych spotkań „Z wiejskiego podwórza”, koncertów i warsztatów, serdecznej atmosfery i dla wielu – po prostu udanej zabawy. Czeremcha folkiem stoi – ot, co!

Pojechaliśmy. Wyprawa na Podlasie sama w sobie jest już radością. Mijane kolejno miasteczka i wsie kazały zwracać na siebie uwagę odmienną architekturą (te drewniane domy stawiane szczytem do drogi, niewielkie ryneczki), a im bardziej na północ, tym więcej mijanych cerkwi – tego dnia z kopułami spowitymi gęstą, jesienną mgłą. I wreszcie Czeremcha – malowniczo położona wieś. O takich miejscach pisze się, że są szczególne, że stykają się w nich różne kultury i narodowości, przez co ich tradycja staje się tak bogata. Tutaj rzeczywiście trudno tego nie zauważyć. A sama Czeremszyna? Śpiewa pieśni białoruskie, ukraińskie; na okładach swoich płyt dziękuje ludziom, od których się ich nauczyła, zawsze podkreśla to, skąd pochodzi – takim jest zespołem.

Barbara Kuzub-Samosiuk, założycielka zespołu opowiada o Czeremsze – Starsi ludzie porozumiewają się tutaj gwarą na co dzień, na przykład w sklepie. Młodzi rozumieją, ale sami rozmawiają w ten sposób rzadko. W moim domu jest tak, że ja mówię po polsku, a mąż z rodzicami – gwarą. Sama nie mówię gwarą, ponieważ nie mówiło się tak w moim domu rodzinnym. Tak wychowali mnie i rodzeństwo rodzice, aby było nam łatwiej w szkole. Pamiętam dzieci, które przychodziły do pierwszej klasy i bardzo słabo mówiły po polsku. To przykro, że zamiast widzieć tego dobre strony, tępiono i wyśmiewano. Wstyd za gwarę można było wynieść ze szkoły. Później przez lata to pokutowało. Ludzie wyjeżdżali na studia i wstydzili się, że są stąd.

Myślę, że pokonaliśmy pewną barierę, jakbyśmy zniwelowali wstyd u młodych ludzi. Starsi tego wstydu nie mieli; oni zawsze na jakiś sposób kultywowali swoją tradycję – rozmawiali i śpiewali po swojemu. A młodzi tego nie robili. Początkowo trochę się z nas naśmiewano – Co wy? Będziecie ruskie piosenki śpiewać? – Zaczęto postrzegać nas zdecydowanie lepiej, gdy coraz częściej wyjeżdżaliśmy i mieliśmy swoje mniejsze czy większe sukcesy. Niedawno zorganizowaliśmy w Czeremsze „Szansę na sukces” z naszymi piosenkami dla dzieci ze szkoły. Chętnych było tak wielu, że trzeba było zrobić eliminacje wstępne, a dopiero potem sam konkurs. Była świetna zabawa – mieliśmy ciągane kostki i teksty wyświetlane rzutnikiem. Zaskoczyło mnie to, że przyszło dużo dzieci z rodzin katolickich, w których nie śpiewało się takich pieśni.

O możliwościach i rozmachu koncertowym formacji Barbary Kuzub-Samosiuk wiedzieliśmy i spodziewaliśmy się, że całość imprezy – z okazji dziesięciolecia zespołu, 8 listopada – będzie imponująca. Nadzieje nie zawiodły. Uroczystość odbywała się w Gminnym Ośrodku Kultury w Czeremsze. Mieści on w sobie salę widowiskową i scenę, prawdziwską estradę. Znaleźliśmy miejsca w ostatnim rzędzie, z dobrym punktem widokowym, tuż pod pokaźnych rozmiarów piecami kaflowymi. Było sielsko. Problemy zaczęły się w momencie, gdy trzeba było na moment opuścić zajęte miejsce – nie było możliwości powrotu. Chętnych do wysłuchania koncertu było tak wielu, że dotarcie do sali graniczyło z cudem. Niewiele zespołów folkowych może pochwalić się takim obrazkiem – jedno wejście zatarasowane tymi, dla których zabrakło miejsc siedzących, a drugie – z dworu, podobnie, z tym że z dostawioną ławką parkową użytą jako podest przez tych, którzy chcieli zobaczyć, co dzieje się na scenie.

A tam działo się dużo. Oprócz jubilata – Czeremszyny – wystąpili zaproszeni goście – Horpyna z Olsztyna, miejscowy zespół śpiewaczy, a także Dmitrij Wajczuszkiewicz z białoruskiej W-Z Orkiestry i Agnieszka Kołczewska z Jahiar Group, którzy zagrali gościnnie z czeremszanami. Całość koncertu trwała około trzech godzin. Podziękowaniom i gratulacjom nie było końca.

Na ręce Czeremszyny składały je nie tylko władze lokalne ziemi podlaskiej, białostockie radio, posłowie, przedstawiciele społeczności białoruskiej i ukraińskiej (w tym konsul Białorusi w Polce), ale także tak osobliwe organizacje jak Stowarzyszenie Spadkobierców Ruchu Oporu II Wojny Światowej, które postanowiło przyznać Czeremszynie akt honorowego członkostwa. Wśród zaproszonych (i przybyłych!) gości znalazły się między innymi takie osoby, jak minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz; wicepremier, minister infrastruktury Marek Pol (z małżonką); Maciej Kuroń; przedstawiciele Departamentu Kultury Mniejszości Narodowych Ministerstwa Kultury.

Do Czeremchy, na Podlasie sprowadza mnie przyjaźń. Przypadła mi do gustu muzyka Czeremszyny, a zaraz potem zakolegowaliśmy się. (...) Najbardziej cenię u ludzi szczerość, szczerość wypowiedzi, szczerość zachowań. A oni są bardzo otwarci. Czeremszyna, jako przyjaciele, grali na urodzinach mojego ojca. Na bal, który robiłem w domu dla moich przyjaciół, także miałem przyjemność ich zaprosić. Nie odmówili, przyjechali, wspaniale się bawiliśmy. Dzisiejszy koncert? Zrobili jeden błąd – za dużo dobrego! (...) Nie sądziłem, że będę na koncercie, przez który przewinie się prawie pięćset osób. Te wszystkie władze nie robią na mnie aż takiego wrażenia, aczkolwiek trzeba tu powiedzieć, że jednak, mimo wszystko... Mało jest zespołów, które mogłyby pochwalić się taką przychylnością – komentuje Maciej Kuroń.

Wieczorem, po koncercie, odbył się bankiet z tańcami. Ugoszczono pysznymi potrawami – była kutia na słono, babka ziemniaczana, smalec ze słoniną, był bimber... Ta cześć wieczoru również zebrała wielu gości, członków zaprzyjaźnionych zespołów folkowych, osób reprezentujących instytucje społeczne, polityczne i kulturalne w superlatywach wypowiadających się o uroczystości.

To jest wspaniałe wydarzenie kulturalne. (...) Nieważne, czy są to piosenki białoruskie, ukraińskie czy polskie – one są stąd. Ta muzyka jest rozumiana, bo pochodzi stąd; mimo nowoczesnego sposobu przekazania – mówi Iwona Grodzka z Departamentu Kultury Mniejszości Narodowych Ministerstwa Kultury.

Trudno nie zauważyć czegoś, co rzuca się w oczy, czego nie spotykało się wcześniej – będąc w Czeremsze nieustannie nasuwała się sama przez się myśl: Folk wchodzi na salony? Nowe oblicze folku? Po raz pierwszy byliśmy na koncercie, gdzie zespół folkowy występował jako gwiazda, dla której zjeżdżają politycy, a on sam występuje nie tylko jako tło muzyczne do odbywających się imprez. Czeremszyna to nie tylko zespół muzyczny, to całe zjawisko społeczne. Wokół takich zjawisk może wiele się dziać i wydarzać. Czeremszynie wydarzyło się to, że ściągnęła do siebie osoby i osobistości, które trudno uświadczyć gdzie indziej. Co decyduje o tym, że ktoś chce się gdzieś pokazać? Dlaczego akurat na koncercie folkowym? I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu sensacją, która obiegła światek folkowy z prędkością błyskawicy, było przybycie na bardzo folkową „Nową Tradycję” średnio folkowego Czesława Niemena! Trzeba było być w Czeremsze, żeby stwierdzić, że tamto wypada teraz blado. Idą nowe czasy? Dla folku?

Jestem w szoku! Nie spodziewałem się, że będzie tu tak duża impreza – wielka impreza w małej wsi. Tyle ludzi, tyle zaproszonych VIP-ów. W Mińsku jestem na scenie od jedenastu lat, ale nie mogę sobie wyobrazić, że tam odbyłby się taki koncert. U nas politycy, struktury oficjalne, w ogóle na takie rzeczy nie zwracają uwagi. To jest niekiepskie, ale też nie jest dobre. My żyjemy w swoim świecie jak w rezerwacie. To, co widać tu, w Czeremsze – myślę, że to jest prawidłowy kierunek rozwoju polskiej kultury, pewien naturalny proces. Wszystko jest takie, jakie jest; nikt tu nie kreuje siebie na wielkich, światowych artystów. Wszystko na swoim miejscu – ocenia muzyk z Białorusi, Dmitrij Wajczuszkiewicz.

Czeremszynowym graniom jak zawsze nie zabrakło ognia. Miało się wrażenie, że na koncert przyszła cała wieś i okolice, niezależnie do wieku. Widownia bawiła się doskonale przyjmując piosenki, które zna nie tylko z repertuaru zespołu, ale przede wszystkim – z zasłyszenia, z czasów młodości.

Dobrze im poszło. Ta Czeremszyna to od nas też poczerpała. Tylko oni przerobili już – nasze pieśni to troszeczkę powolne. Wszystkie piosenki, które oni śpiewali, to takie wioskowe, naszych mam i babć. To nie tylko nasze – mówi Walentyna Weremczuk z zespołu śpiewaczego z Wólki niedaleko Czeremchy.

Skrót artykułu: 

Wydarzyło się listopadem. Do redakcji nadeszło zaproszenie. Zgrzebny kartonik informował dość tajemniczo o koncercie z niespodziankami. Wiadome było jedno – Czeremszyna ma 10 lat i będzie grała sobie na wiwat. Jak tu nie jechać?

Dział: 

Dodaj komentarz!