Śpiewy Wolności Sainkho Namtchylak

Idąc w ten piękny sobotni wieczór (31 maja) w stronę planetarium myślałem, że o muzyce wiem dużo, a może i bardzo dużo. Po rozpoczęciu koncertu Sainkho - będącego częścią chorzowskiego festiwalu "Bezdroża Azji" - stopniowo przychodziła świadomość, że nie wiedziałem o czymś bardzo istotnym, czymś pełnym życia i czymś, co odegra ważną rolę w moim życiu. Bo kocham wolność, a ta wionęła z estrady obficie.

Główna bohaterka wydarzenia pochodzi z Tuwy (to jeden z elementów łączących ją z dopełniającym koncert Gendosem), kraju, który jest byłą republiką radziecką, zamieszkiwanego przez zaledwie 308 tysięcy ludzi, a leżącego na południu Syberii, blisko granicy z Mongolią. Sainkho, oprócz odbycia profesjonalnej muzycznej edukacji, pobierała też naukę śpiewu od lamów i szamanów, zwłaszcza charakterystyczny w tym rejonie świata rodzaj śpiewu, zwany alikwotowym lub gardłowym. Sainkho Namtchylak jest artystką, która rozpropagowała taki rodzaj śpiewu (a także muzykę pochodzącą z tej części Azji) na Zachodzie, gdzie przez wiele lat mieszkała na stałe (w Wiedniu), stając się jedną z największych gwiazd "muzyki świata". Nagrała ponad 30 płyt.


Urodzona w krainie błękitnego nieba
wędruję ze wschodu na zachód.
Jestem tylko nomadą (…)
Nieważne gdzie - na Wschodzie, czy na Zachodzie
śpiewam dla błękitnego nieba
dla wschodu słońca i jego zachodu ("Karma-land")

W Chorzowie artystka zaśpiewała głównie dla zachodu słońca - pod rozgwieżdżoną kopułą śląskiego planetarium, która stworzyła doskonałe tło dla tego cudownego koncertu. Rozpoczęła kilkunastominutowym łkaniem, które kojarzyło mi się z płaczem Matki Ziemi, tak okrutnie traktowanej przez większość swych dzieci. Później wydobywała z siebie kolejne utwory, a każdy z nich był osobnym Przeżyciem, co odnosi się też do drugiej części koncertu, gdy na estradę wyszedł Gendos, w tradycyjnym tuwińskim stroju, w czapce szamana i zasiadł w otoczeniu kilkunastu ludowych instrumentów, by tworzyć magię poprzez muzykę i przez odprawiane szamańskie rytuały.

W trakcie tego spektaklu nasunęły mi się na myśl dwie rzeczy. Pierwsza, to cytat z piosenki Boba Marleya, w której śpiewa o Naturalnej Tajemnicy niesionej przez powietrze ("Natura Mistic") - tę Tajemnicę można było wyraźnie odczuć w trakcie dwugodzinnego koncertu artystów z Tuwy. Drugą było spostrzeżenie, że były to dwie godziny całkowitego wyzwolenia z cywilizacji plastiku. Wszystko było tutaj Natty. W prezentowanej muzyce było czyste powietrze, góry, lasy i rzeki, które "zinkorporowały" się z muzykami i stały się dostępne dla tych, którzy byli jej odbiorcami.

Gdy wracałem z koncertu przez park, czułem, że otaczające mnie drzewa stały mi się jakoś bliższe. Dziwnie tylko kontrastowały z "twórczością" dochodzącą z wiadomego miejsca, charakteryzującego się największym stężeniem "dresów" na Górnym Śląsku. Twórczością prezentowaną przez zespół ze… Wschodu. Jednak nie przejąłem się tym specjalnie, bo w moim sercu były inne dźwięki - dźwięki Wolności.

Skrót artykułu: 

Idąc w ten piękny sobotni wieczór (31 maja) w stronę planetarium myślałem, że o muzyce wiem dużo, a może i bardzo dużo. Po rozpoczęciu koncertu Sainkho - będącego częścią chorzowskiego festiwalu "Bezdroża Azji" - stopniowo przychodziła świadomość, że nie wiedziałem o czymś bardzo istotnym, czymś pełnym życia i czymś, co odegra ważną rolę w moim życiu. Bo kocham wolność, a ta wionęła z estrady obficie.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!