Słoma - Bębny

brzmienia 1984 - 1994

Pierwsza reakcja: nareszcie Słoma nagrał kasetę! Potem zaskoczenie: zamiast spodziewanej symfonii bębniarskiej bum-bum i puk-puk, jakie się najczęściej z bębnów wydobywa. Po drugim przesłuchaniu jednak "Brzmienia" wyraźnie zyskały, nawet w porównaniu z początkowymi oczekiwaniami.

Słoma mieszka godzinę drogi rowerem od warszwskiej rogatki Lublina, w Dąbrówce. Szosy blisko nie ma, są za to lasy i stawek. "U Słomy" stoją dwa drewniane domy. W pierwszym jest okrągła izba z wielkim białym piecem pośrodku i pięterkiem ponad. Drugi - to wielka wiejska chałupa. Obok nich kręci się wiatrak turbiny wiatrowej i stoi drewniany stelaż kopuły w kształcie hełmu. Podobna służyła za scenę na pamiętnym koncercie "w kamieniołomach" w Kazimierzu nad Wisłą w 1995 roku. Latem całości dopełniają spiczaste tipi. Takich jak Słoma jest w okolicy więcej; mieszkają w wiejskich chatach, słyną z robienia bębnów. Pisali nawet o nich w "Polityce". O tej kasecie też. Ale Słoma jest chyba z nich najbardziej znany. Grał z legendarnym "Osjanem" i z Antoniną Krzysztoń, gra w "Orkiestrze Na Zdrowie". No i od wielu, wielu już lat robi bębny i gra na nich. Stąd moja pierwsza reakcja.

Kaseta zawiera czternaście nagrań i ciekawie pomyślaną wkładkę, której rozszyfrowanie zabiera trochę czasu, ale też daje trochę przyjemności. Nagrania rejestrowane były w różnych miejscach i, jak Słoma sam pisze we wkładce, są one owocem różnych spotkań. Co prawda wszystkie na świecie nagrania są realizowane w jakichś miejscach, np. w różnych studiach, i powstają w wyniku rozmaitych spotkań, np. z producentem albo realizatorem, ale właśnie z takimi miejscami i spotkaniami "Brzmienia" nie mają nic wspólnego. Nagrania na nich zawarte są dość osobistymi pamiątkami, które nie podlegając prawom rynku, jak pisze Słoma, zachowały się do naszych czasów tylko w formie kopii. Stąd być może pierwszy powód mojego początkowego zaskoczenia.

Przedmiotem spotkań, raz nawet Słomy ze Słomą, było bowiem nie nagranie "materiału", ale pogranie razem, popróbowanie tego lub tamtego, żeby zobaczyć co wyjdzie, a jak wyjdzie to jeszcze pogranie. Jest to moje luźne skojarzenie na temat tej kasety. Myślę jednak, że dość trafne, nawet mimo faktu, że są na "Brzmieniach" również fragmenty koncertów i spotkań nie tak znowu nieoficjalnych. Muzycy rzadko chcą i mogą, a też i nie wszyscy umieją, pozwolić sobie na podzielenie się podobnym muzykowaniem ze słuchaczami, których nie ma tu i teraz na koncercie, lub których bliżej nie znają. Zwykle powstałe w rezultacie nagrania krążą więc jedynie w obiegu "wewnętrznym" lub służą jako wprawki przed nagrywaniem "poważnego materiału". Są one bowiem szczere i prawdziwe, a nie wszystko, co szczere i prawdziwe chcemy pokazywać innym.

Na pytanie, dlaczego kaseta zyskuje po drugim przesłuchaniu już częściowo odpowiedziałem. "Brzmieniom" nie przeszkadza ich "kopiowa" jakość, a szczerość i prawdziwość jest ich niewątpliwym atutem. Poza tym są na tej kasecie rzeczy, których nie znajdziecie nigdzie indziej. Jest krajobraz, który starałem się opisać na początku, są te trwające nieraz zaledwie kilka chwil refleksje, które nie lubią dźwiękoszczelnych ścian i stresów sesji nagraniowych. Słuchanie "Brzmień" jest trochę jak przeglądanie starego albumu, w którym jedno zdjęcie jest duże i na sztywnym papierze, drugie małe i pożółkłe, trzecie przycięte w ząbki i błyszczące, czwarte z dedykacją. Zdjęcia w nim zgromadzone nie są jednak zbyt osobiste i każde z nich "coś" w sobie ma nawet dla zupełnie postronnego słuchacza. Każdy utwór to inne pomieszczenie, inna przestrzeń, czasem wnętrze elektronicznej jaskini, czasem dobrze znanej muzykom izby. Obok "klasycznych" i przebojowych piosenek takich jak "Mam ducha" czy "Mukunda" pojawiają się utwory abstrakcyjne, chyba najbardziej pasujące do tytułu "Brzmienia", oraz nagrania "domowe", np. piosenka "Nie boję się", esencja kasety. Dźwięki rozmyte i niepokojące po chwili zastępowane są motywami z wyraźnym rytmem i pulsem. Przypomina to trochę łażenie po morskiej plaży i fale podmywające stopy; jedna fala przychodzi, zalewa wszystko dokoła, cofa się powoli i zaraz nieoczekiwanie pojawia się następna. Raz słychać w tle gwar tzw. publiczności, innym razem tuż koło ucha szuranie dłoni i pukanie opuszków palców o skórzaną membranę. Po chwili słuchacz przyzwyczaja się do tego kołyszącego rytmu i daje się mu ponieść.

Na koniec swojego listu we wkładce Słoma stwierdza, że "już wkrótce ukażą się nowe nagrania, zrobione specjalnie dla Was - tak, jak tego wszyscy chcemy", oraz że do wydania tej taśmy przymierzał się latami. Zestawienie niezbyt budujące. Póki co jednak, dobrze że "Brzmienia" są i wszystkich, którzy wiedzą, co chciałem za pomocą tej recenzji powiedzieć, zachęcam do ich posłuchania.

Skrót artykułu: 

Pierwsza reakcja: nareszcie Słoma nagrał kasetę! Potem zaskoczenie: zamiast spodziewanej symfonii bębniarskiej bum-bum i puk-puk, jakie się najczęściej z bębnów wydobywa. Po drugim przesłuchaniu jednak "Brzmienia" wyraźnie zyskały, nawet w porównaniu z początkowymi oczekiwaniami.

Dodaj komentarz!