Rozstaje 2004

Za nami kolejny krakowski Festiwal Muzyki Tradycyjnej „Rozstaje” (29–31 lipca). W porównaniu z poprzednimi latami – znacznie skromniejsze rozmiary i nieco zmieniona formuła – zamiast rynku nieduża sala w podziemiach klubu „Alchemia” na Kazimierzu. Miało to i swoje plusy, i minusy.

Pierwszy dzień, poświęcony tradycji europejskiej pieśni epickiej, rozpoczął koncert chorwackiego zespołu (a właściwie jego części) z Bośni i Hercegowiny, który zaprezentował tradycyjne, a jednocześnie jak najbardziej żywe podejście do tematu – najstarszy wiekiem solista grupy, grający na guślach, zaczął występ starą pieśnią poświęconą jednemu z bohaterów walk z Turkami, by niedługo potem, do tej samej melodii, zaśpiewać żartobliwą współczesną opowiastkę o akcji szczepienia psów we wsi i kilka innych, podobnego rodzaju. Były one przedzielane wielogłosowymi pieśniami okolicznościowymi o ciekawej strukturze.

Tradycję zachodnioeuropejską zaprezentowali Jacek Kowalski i Tomasz Dobrzański z Klubu św. Ludwika, którzy po długim wprowadzeniu wykonali jeszcze dłuższe fragmenty znanej wszystkim licealistom „Pieśni o Rolandzie” w autorskim tłumaczeniu Kowalskiego oraz parę pieśni niemieckich minnesingerów i polską – o bitwie pod Grunwaldem (do XIX-wiecznej melodii pieśni dziadowskiej). Należy docenić walory edukacy-jne tego występu, które zdecydowanie górowały nad artystycznymi. Na koniec pojawił się ukraiński lirnik i kobziarz Mychajło Chaj – artysta „nawiedzony” (w pozytywnym znaczeniu) prezentujący podejście wierne prawdziwemu „wiejskiemu graniu”, gdzie czystość brzmienia nie jest rzeczą najważniejszą. Oprócz typowych epickich pieśni wykonał także kilka rubasznych kołomyjek oraz pieśń łemkowskiej diaspory o tęsknocie do ojczystych stron. Zupełnie inne podejście – wysmakowane i bliższe muzyce klasycznej (ale przez to też mniej charakterystyczne) pokazał jego młody uczeń z USA – Jurij Fedynskyj.

D

rugi dzień rozpoczęła białostocka Sarakina specjalizująca się w muzyce bułgarskiej. Pod względem warsztatowym bez zarzutu, jednak ta – porywająca z siebie samej – muzyka sprawiła tym razem wrażenie pozbawionej ducha. Owszem, było parę żywszych momentów, jednak kończyły się zanim się na dobre zaczęły (zmęczenie ?)... Na szczęście muzyczny niedosyt z nawiązką zrekompensował warszawski Wędrowiec, który pokazał prawdziwą klasę i zauroczył nawet sceptyków. Minimalizm, prostota i wierność tradycji posunięta do takiego stopnia, że aż awangardowa. Bez wątpienia najmocniejszy punkt tegorocznego festiwalu.

Początek ostatniego dnia to z kolei największa wpadka całej imprezy w wykonaniu węgierskiego zespołu Fabatka z Siedmiogrodu (w Rumunii). Ci młodzi ludzie próbowali grać folklor (tamtejszy i csango) w konwencji jazz-rocka wczesnych lat 70. okraszając wszystko niemiłosiernie długimi, nudnymi i kompletnie nieprzemyślanymi improwizacjami. W rezultacie koncert sypał się nieustannie, a muzycy sprawiali wrażenie zupełnie zdezorientowanych. Jeszcze dużo, dużo pracy przed nimi...

„Rozstaje” zamknęli gospodarze, czyli Joanna Słowińska z zespołem (z mężem i zarazem dyrektorem artystycznym festiwalu). Tego jednak nie widziałem, bowiem poprzedzająca ich Fabatka wypłoszyła mnie z sali...

Skrót artykułu: 

Za nami kolejny krakowski Festiwal Muzyki Tradycyjnej „Rozstaje” (29–31 lipca). W porównaniu z poprzednimi latami – znacznie skromniejsze rozmiary i nieco zmieniona formuła – zamiast rynku nieduża sala w podziemiach klubu „Alchemia” na Kazimierzu. Miało to i swoje plusy, i minusy.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!