Rok polski w Rudolstadt

Tanz und FolkFest 2002

Tegoroczna edycja Festiwalu „Tanz und FolkFest” w Rudolstadt w Niemczech (5-7 lipca) miała dla Polski szczególne znaczenie. Organizatorzy tej jednej z największych i najbardziej prestiżowych folkowych imprez w Europie, zdecydowali o przyznaniu Polsce status specjalnego gościa.

Na lipcowe granie do Rudolstadt zaproszono liczną reprezentację polskich zespołów folkowych, których koncerty, a także warsztaty i teoretyczne prelekcje, miały oddać pełnię kolorytu naszego folku i folkloru. W opinii niemieckich menadżerów właśnie bogactwo różnorodności stanowi największy atut polskiej sceny folkowej. W gronie około 70 wykonawców z całego świata zaprezentowało się więc aż 13 polskich zespołów, które zagrały w sumie 40 koncertów.

Kapela Manugi, Kapela Bachórzanie, Kapela Stanisława Stępniaka, Zespół Śpiewaczy Pogranicze, Elżbieta Kasznia i Irena Cisek zaprezentowali muzykę ludową w jej regionalnych kontekstach. Zespół Pieśni i Tańca „Wałbrzych” przypomniał, że polski folk to także „cepeliada” w stylu Mazowsza. Na przeciwnym biegunie znaleźli się kreatorzy: The Cracow Klezmer Band oraz Trebunie Tutki, które wraz z Kinior Futur Sound zaprezentowały program ethno-techno. Reprezentantami nowej fali folku rodem z Warszawy były Kontraburger i Swoją Drogą. Rola gwiazdy przypadła Ulszuli Dudziak. Może dziwić, że w polskiej reprezentacji na Rudolstadt 2002 zabrakło takich zespołów jak Kwartet Jorgi, Orkiestra św. Mikołaja, Kroke czy Kapela ze Wsi Warszawa, ale organizatorzy przestrzegają zasady, że do Rudolstadt dostaje się zaproszenie raz w życiu. Udane występy wspomnianych zespołów na wcześniejszych edycjach Tanz und FolkFest wyrobiły dobrą markę polskiej scenie folkowej, bez czego zapewne ich następcy nie mieliby szansy na tak szeroką prezentację.

Słowiańskie korzenie

Stereotyp mówi, że jadąc na tereny byłego NRD trudno spodziewać się turystycznych atrakcji. Tymczasem Rudolstadt, miasteczko położone nad rzeką Sołtaw u podnóża Lasu Turyńskiego w centralnych Niemczech, przywodzi na myśl klimaty Starej Pragi. Na wzgórzu ponad miastem dominuje XVIII-wieczny zamek Heldelcksburg. Kamienne schody ze szczytu wzgórza prowadzą na rynek – centrum kameralnej, staromiejskiej zabudowy. Nawet opuszczone kamienice nie burzą miejscowego klimatu, sprawiając wrażenie teatralnych dekoracji. Po drugiej stronie rzeki, w której pływają beztrosko szynszyle, rozpościera się rozległy Heinepark, sąsiadujący z kampingami i obiektami sportowymi. W Internecie można doszukać się informacji, że na terenach dzisiejszego miasta znajdowała się niegdyś słowiańska osada. Może w tym własnie kryje się tajemnica folkowego ducha, który od ponad dziesięciu lat cyklicznie nawiedza Rudolstadt?

Przez trzy dni trwania Festiwalu całe miasto zostało opanowane przez 60-tysięczną rzeszę wyznawców folku. Koncerty, prezentacje i warsztaty odbywały się łącznie na dwudziestu mniejszych, i większych scenach znajdujących się na zamku, rynku, w zaułkach staromiejskich uliczek, w miejscowym teatrze i zabytkowym kościele oraz na terenach parku. Charakterowi wybranej przestrzeni zazwyczaj odpowiadały prezentowane w niej muzyczne klimaty. W kościele i teatrze grały zespoły wykonujące bardziej wysublimowaną muzykę akustyczną, największą scenę na rynku przeznaczono na ludyczne pokazy, m.in. brazylijskich tańców, z kolei w Heineparku dominowały nowoczesne brzmienia i muzyka transowo-taneczna. Dziesiątki straganów z płytami, instrumentami, folkowymi gadżetami i kulinariami nadawały całości charakter karnawałowego jarmarku. Pojedynczy fan, chcąc wziąć udział we wszystkich wydarzeniach festiwalu musiałby się sklonować, i to w kilku egzemplarzach (w „godzinach szczytu” odbywało się równolegle nawet pięć koncertów).

Kosmiczny jam

Najgłośniejszą medialną gwiazdą festiwalu był twórca muzyki do „Amelii”, Yann Tiersen. Największym wydarzeniem artystycznym okazało się jednak międzynarodowe jam session w gmachu teartru, mające być prezentacją archaicznych instrumentów smyczkowych różnych kultur (magic instrument: Fiddler On The Knee). Wzięło w nim udział kilkunastu wirtuozów, między innymi: Peter Biffin z Australii, Ross Daly z Grecji (lyra), Dhurba Ghosh z Belgii (sarangi), Kayhan Kalhor z USA (persian spike fiddle kemence), Georgi Petrow z Bułgarii (gadułka), Wu Wei – Chińczyk z Hamburga (er-hu, organy sheng). Całość uzupełniała genialna, także wielokulturowa, sekcja rytmiczna oraz fińska pieśniarka Outi Pulkkinen. Fenomen tego koncertu polegał na tym, że ci wszyscy soliści zagrali razem, tworząc niesamowitą orkiestrę, tak organicznie zgraną, jakby grającą ze sobą od lat. Niebotyczny kunszt improwizacji, instumentalne dialogi zachwycające wirtuozerską lekkością, połączone z bajkowym image artystów złożyły się w całość, która przeniosła słuchaczy gdzieś w kosmiczne wymiary.

Spośród innych koncertów, które miałem okazję obejrzeć, największe wrażenie zrobiła na mnie Stepanida Borisowa – szamanka, aktorka i pieśniarka z Jakucji, która występowała w duecie z czeskim perkusistą Pavlem Fajtem. Awangardowe połączenie ostrych perkusyjnych rytmów z szamańskimi narracyjnymi pieśniami, obdarzonej niezwyklą charyzmą Stepanidy, miało transową moc. Pożałowałem jednak 18 euro na zakup ich płyty stwierdzając, że rzecz jest raczej nie do słuchania w domu, a może bojąc się szamańskiego uwiedzenia? Bardziej subtelnych i bezpiecznych estetycznych wrażeń dostarczył mi występ niemieckiego Trio Delight, snującego wysmakowane, momentami atonalne jazzowe opowieści za pomocą skrzypiec, gotyckiej fideli, klawikordu i archaicznej fujary.

Natomiast mocno rozczarował reklamowany Show of Hand z Anglii. Ani banalne rytmy perkusji, ani melodie czy brzmienie grupy nie miały indywidualnego wyrazu. Z braku czasu nie udało mi się dotrzeć na zakreślone uprzednio w programie imprezy występy takich artystów jak: Susheela Raman, Dva, Brina & Strings si, Blackfire czy miejscowej gwiazdy Stoppoka.

Polska nadzieją Europy

Polskie zespoły zostały bardzo dobrze przyjęte zarówno przez publiczność, jak i miejscową krytykę. Felietonista Frauke Adrians przedstawił na łamach Die Tageszeitung (8 lipca 2002) tezę, że wobec odczuwalnej stagnacji nowej muzyki rodem z Irlandii czy Bretanii przyszłość europejskiego folku leży teraz w… Polsce i na wschodzie Europy.

Jak zawsze wielkie uznanie zyskały koncerty The Cracow Klezmer Band. Festiwalowej publiczności przypadł do gustu techno-góralski styl Trebuniów i Kiniora. Na prestiżowej scenie teatru gorąco przyjęto występ Swoją Drogą. Wspomniany wyżej dziennikarz zaliczył Kontraburgera do jednego z największych odkryć festiwalu… Szkoda, że organizatorom nie udało się zaprosić na festiwal Golec uOrkiestry. Wśród polskich koncertów zabrakło bowiem wykonawcy, który porwałby kilkutysięczną publiczność na największych scenach. Spełniająca rolę gwiazdy Urszula Dudziak dała sympatyczny, zawodowy koncert – jednak tylko dla stosunkowo nielicznej grupki jazzowych fanów.

Z występów Kontraburgera w szczególny sposób wspominam jeden moment. Tuż przed rozpoczęciem się drugiego koncertu, na scenie usutuowanej przy końcu jednej z ulic starego miasta, zaczęło nagle intensywnie padać. Spojrzeliśmy ze smutkiem na zebraną publiczność spodziewając się, że za chwilę wszyscy uciekną z nieosłoniętego placu przed sceną. Tymczasem kilkusetosobowy tłumek pozostał na miejscu, mimo że tylko nieliczni byli wyposażeni w parasole. Poczuliśmy, że ci wszyscy ludzie przyszli tu naprawdę specjalnie po to, żeby posłuchać naszej muzyki. Ten koncert nie mógł się nam nie udać.

Warto było posłuchać prelegentów. Małgorzata Jędruch z Radiowego Centrum Kultury Ludowej opowiadała o specyfice muzyki w poszczególnych regionach Polski, Andrzej Bieńkowski z właściwą sobie werwą i humorem komentował własny film o wiejskich muzykantach, Trebunie poprowadziły tańczony wykład o góralskich obyczajach weselnych, Kontraburger opowiadał o swojej koncepcji fantasy folku. Niestety, na skutek braku bliższej informacji w programach festiwalu, liczba prelegentów zdecydowanie przewyższała liczbę samych słuchaczy.

W mojej ocenie polski występ w Rudolstadt pozostawił jednak pewien niedosyt. Dotyczy on w większym stopniu kwestii organizacyjnych, niż artystycznych. Niewypałem okazała się multimedialna prezentacja, która odbyła się ostatniego dnia festiwalu i miała stanowić komentarz do występu naszych wykonawców w Rudolstadt i przybliżyć kulturowy kontekst, z którego wyrasta rodzimy folk.

Europejskie paradoksy

Festiwal w Rudolstadt miał imponującą oprawę medialną. Organizatorzy wydali efektowny 160-stronnicowy program z prezentacjami zaproszonych zespołów. Kilka tygodni przed rozpoczęciem festiwalu wszystkie one były prezentowane w radiowych audycjach, a wybrane koncerty transmitowało bezpośrednio Deutchland Radio Berlin. Po zakończeniu imprezy ukazało się wiele reportaży radiowych i prasowych. Telewizja MDR nakręciła i wyemitowała godzinny film z festiwalu, który został rozpowszechniony na kasetach wideo. W przygotowaniu jest płyta z zapisem wybranych koncertów. We wszystkich tych materiałach dużo miejsca poświęcono Polsce i polskiej muzyce. Używając języka publicystyki tegoroczny festiwal w Rudolstadt był świetną promocją naszej kultury w europejskiej skali.

Po powrocie do Polski pojawiło się uczucie żalu, że w naszym kraju nie odbywają się wydarzenia folkowe na taką skalę. Z drugiej jednak strony jeszcze bardziej doceniliśmy wysiłki tej małej grupki animatorów polskiej sceny folkowej. Bo przecież gdyby nie ubiegłoroczny festiwal „Folkopranie” w Skierniewicach i tegoroczna warszawska „Nowa Tradycja”, w Rudolstadt nie byłoby ani Kontraburgera, ani Swoją Drogą. Cieszymy się więc, że jakoś kręci się ten nasz mały, ciasny (ale własny) folkowy światek. Bądź co bądź – uznany za europejską nadzieję.


Jarosław Kaczmarek - Kontraburger &nbsp&nbsp&nbsp&nbsp&nbsp
Skrót artykułu: 

Tegoroczna edycja Festiwalu „Tanz und FolkFest” w Rudolstadt w Niemczech (5-7 lipca) miała dla Polski szczególne znaczenie. Organizatorzy tej jednej z największych i najbardziej prestiżowych folkowych imprez w Europie, zdecydowali o przyznaniu Polsce status specjalnego gościa.

Dział: 

Dodaj komentarz!