Przeznaczenie, melancholia i fatum

W domu mieliśmy tylko trzy zagraniczne płyty: Beatlesów, Franka Sinatry i Charlesa Aznavoura. Na pozostałych było tylko fado.Rodzice podrzucali mi je, kiedy mając siedem lat ciężko zachorowałem. Leżałem w łóżku i słuchałem całymi dniami - opowiada Camané, gwiazda Poznań Live, festiwalu portugalskiej muzyki fado, który odbył się w połowie słotnego i wietrznego października i przygotowany został przez Fundację Nuova.

Przeznaczenie

Dwa lata potem rodzice, którzy sami lubili pośpiewać sobie w domu, po raz pierwszy zabrali go do casa de fado w Lizbonie. Publiczność w niewielkiej knajpce popijała dojrzałe wino, kiedy zabrzmiało dwanaście strun portugalskiej gitary. Zaśpiewał. Tak rozpoczęła się jego kariera.

- Coraz częściej w weekendy zabierali mnie do Lizbony. Poznawałem teksty najwybitniejszych poetów portugalskich, a potem sam zacząłem pisać i śpiewać swoje własne: o mamie, tacie, o szkole i o moim otoczeniu - wspomina Camané popalając papierosa w jednej z poznańskich restauracji.

Carlos Manuel Moutinho Paiva dos Santos - tak naprawdę nazywa się Camané - urodził się 42 lata temu w Oeiras, na przedmieściach Lizbony. Miał zaledwie 12 lat, kiedy zwyciężył w otwartym konkursie "Grande Noite do Fado". Od tamtego czasu podbija serca portugalskich słuchaczy, przez wielu z nich uważany za najważniejszy obecnie męski głos fado. Do wypełnionych melancholią wrażeń tamtejsza publiczność jest przyzwyczajona. Ale poznańską październikowy występ dosłownie zwalił z nóg. Kiedy na sporej wielkości scenie Auli Uniwersyteckiej pojawił się niewielki i niepozorny wokalista wraz z zaledwie trzema instrumentalistami: z gitarą akustyczną, portugalską i kontrabasem, nic nie zwiastowało wielkiej energii, która za chwilę wypełnić miała salę. Nagle… Jak grom z jasnego nieba spadł przejmujący głos Camané w utworze "Quadras":


O amor, quando se revela
Não se sabe revelar
Sabe bem olhar p´ra ela
Mas não lhe sabe falar

(Kiedy miłość się ujawnia/
Nie wie, jak wyznać się ma/
Dobrze wie, jak na nią spojrzeć/
Lecz nie jest w stanie do niej przemówić).

I zaraz okazało się, że siła drzemie w portugalskiej duszy, tamtejszym romantyzmie, rodzaju nieokreślonej tęsknoty, która z nóg ścina nawet najmniej czułe indywidua. Przekaz był tak silny, tak emocjonalny i tak przejmujący, że na policzkach, nawet nierozumiejących języka, pojawiały się łzy.

Już w czasach Marii Severy, żyjącej w połowie XIX wieku pierwszej znanej falisty, prawdopodobnie prostytutki, występującej przeważnie w lizbońskiej spelunce przy Rua do Capelão, fado zaczęło nieśmiało wkraczać na salony. Jej sława po przedwczesnej śmierci (w wieku 26 lat) ogarnęła cały kraj.

Ponad wiek później najsłynniejsza w historii pieśniarka fado, Amália Rodrigues, śpiewała:


Há festa na Mouraria,
é dia da procissão
da Senhora da Saúde.
Até a Rosa Maria
da rua do Capelão
parece que tem virtude.

(Jest święto w Mourarii/
I dzień procesji/
Na cześć Matki Boskiej Dobrego Zdrowia/
I nawet Rosa Maria/
Z ulicy Capelão/
Wydaje się być tego dnia cnotliwa).

Miejskie pieśni Lizbony, takie jak "Há festa na Mouraria", przez dziesięciolecia śpiewane w niewielkich knajpkach nadmorskiej stolicy, choć przez portugalski szeleszczący język są trudne do zrozumienia , ostatnio zaczynają podbijać świat.

- Wszyscy, podobnie jak Polska, właśnie odkrywają fado. Tak samo, jak stało się to w pewnym momencie z tango i flamenco - twierdzi Camané. Dlaczego? Artysta nie ma wątpliwości:

- Fado jest melancholijne, pełne smutku, ale zawsze swoim pięknem sprawia, że czujemy się lepiej, jesteśmy szczęśliwsi, bardziej radośni.


Melancholia

Ale w czasach, kiedy poza Amálią Rodrigues obecna sława Camané mogła się tylko śnić każdemu fadiście - a gatunku słuchało tylko wąskie grono Portugalczyków w wieku emerytalnym - w 1985 roku powstał zespół Madredeus.

- Fado było bardzo konserwatywne i nikt nie chciał go słuchać. Dlatego wymyśliliśmy własny styl, który spodobał się nie tylko w Portugalii, ale i na świecie - mówi "Gadkom" współzałożyciel i lider zespołu Pedro Ayres Magalhães. Madredeus szybko stał się muzycznym towarem eksportowym Portugalii, a cały świat chórem określał go ambasadorem fado. I tylko Portugalczycy zżymali się słysząc tę opinię, bo choć też uwielbiają muzykę Magalhãesa i spółki, nigdy nie nazwaliby ją fado.

- Nie śpiewamy fado, a raczej o fado - tłumaczy Pedro Ayres. - Od samego początku chcieliśmy stworzyć niezależny projekt. Robiliśmy muzykę, nie oglądając się na trendy. Słuchaczom przypadło to do gustu.

- Szczególnie po tym, jak w pierwszej połowie lat 90. Niemiec Wim Wenders nakręcił film "Lisbon Story" z muzykami Madredeus w rolach głównych. W głosie uroczej wokalistki Teresy Salgueiro zakochał się świat, a jej odejście sprawiło, że większość konserwatywnych fanów nie akceptuje obecnej formy grupy, która rozpadła się dwa lata temu. Po przerwie Magalhães postanowił wciągnąć do projektu nowe wokalistki oraz zróżnicować instrumentarium.

- Nie jesteśmy w wojsku, ani w policji, nikt nikogo nie pilnuje i nie każe trzymać się nam do końca kariery tego samego stylu - przekonuje "Gadki" lider Madredeus & a Banda Cósmica, formacji, która wystąpiła drugiego dnia poznańskiego festiwalu. - Przecież także dla mnie szokiem było odejście poszczególnych członków grupy. Ale wtedy stanąłem przed decyzją: idę sobie do domu, albo tworzę nowy zespół. Wybrałem to drugie.

Grupa w mgnieniu oka zyskała o wiele bardziej estradowy styl. Włączono harfę, gitary elektryczne, syntezator, a nawet perkusję. Na nowo zaaranżowano dawne przeboje i skomponowano nowe. Do dawnej nazwy zespołu dopisano "Banda Cósmica", a przy mikrofonach postawiono dwie zdolne i młode wokalistki.

- Jedna z nich jest koleżanką naszej córki. Już się nie mogę doczekać występu - niecierpliwiła się przed koncertem Maria Julieta Serpa, żona ambasadora Portugalii w Polsce.

- Jestem pewien, że dadzą nam trochę ciepła w te słotne polskie dni - dodawał jej mąż José.

Pierwsza z nich - urocza mulatka Rita Damásio, jeszcze w wieku siedmiu lat słuchała wyłącznie punk-rocka i gotyku.

- A potem kupiłam pierwszą płytę Madredeus, później następną, zakochałam się. Nie spodziewałam się, że kiedyś dołączę do zespołu - opowiada.

- Babcia wykonywała fado, a wielkim odkryciem i namiętnością mamy jest Madredeus. Obie potrafiły śpiewać bez opamiętania - mówi druga wokalistka Mariana Abrunheiro.

Pierwsza ma ciepły głos, druga bardziej przypomina Salgueiro. Nie kwestionując ich talentu recenzenci często nie akceptują jednak zespołu twierdząc, że poddaje się modom, że zerwał z dawnym, wyjątkowym brzmieniem, że podlizuje się szerokiej publiczności.

- Nie zamierzałem tkwić w uwięzieniu dawnego stylu i naszej historii - Pedro Magalhães ma najwyraźniej gdzieś chłodne opinie krytyków. - Nigdy nie kreowaliśmy kultu Teresy Salgueiro, zrobiły to media. My od początku kultywowaliśmy przede wszystkim muzykę.

Jedno jest pewne - Madredeus & a Banda Cósmica z pewnością podzieliły publiczność: na dawnych fanów, którzy zawiedli się na nowym stylu, wiernych słuchaczy bez względu na skład zespołu i zupełnie nowych, którzy w Poznaniu po raz pierwszy ich usłyszeli i zachwycili się portugalsko-brazylijsko-afrykańskimi brzmieniami.


Niezmienne pozostają za to tematy piosenek.

- Śpiewamy o rzece, morzu, o ludziach, uroczystościach świętego Antoniego, wyjazdach i powrotach, tęsknotach, uczuciach, o fado, Brazylii, Afryce. I przede wszystkim o Lizbonie, która, choć się zmienia, wciąż ma tę samą wspaniałą duszę. Podobnie jak Polska - wypiękniała odkąd byliśmy tu po raz ostatni. Ale czujemy, że to wciąż ta sama Polska - twierdzi współtwórca Madredeus, który oprócz Poznania, odwiedził tym razem także Warszawę i Wrocław.

- Wspaniale było śpiewać w waszym kraju - napisała w mailu tuż po powrocie z tournée Mariana Abrunheiro.


Fatum

Kłopotu z recepcją muzyki z pewnością za to nie mieli konserwatyści podczas trzeciego koncertu w Auli Uniwersyteckiej.

- Tworzymy nowe utwory, ale nie zapominamy o tradycji - mówił tuż przed nim Pedro Moutinho.

Tegoroczny laureat prestiżowej nagrody Amálii Rodrigues nieśmiało wyszedł na scenę. Trochę niezdarnie próbował przywitać się z widownią po angielsku. Gdyby nie jego ciemna cera, publiczność w pierwszym rzędzie z pewnością zobaczyłaby wstydliwy rumieniec na policzku. A potem publiczność, olśniona cudowną pieśnią, pogrążyła się w saudade.


Lisboa menina e moça, menina
Da luz que meus olhos vêem tão pura
Teus seios são as colinas, varina
Pregão que me traz à porta, ternura

(Lizbona dziewczyna i panna, dziewczyna/
W świetle, które moje oczy widzą tak czysto/
Twoimi piersiami są wzgórza, sprzedawczyni ryb/
Zapowiedź, która zwabia mnie do drzwi, czułość).

Co to jest saudade? Na przykład, kiedy stoję nad brzegiem rzeki Tag w lizbońskiej dzielnicy Betlejem, skąd Vasco da Gama wyruszał na zamorskie podboje i w oczach zbierają mi się łzy. Także gdy spacerując promenadą w Costa da Caparica wsłuchuję się w szum oceanu i daleko na horyzoncie wypatruję dalekich lądów. Albo będąc na miejskim targowisku rozczulam się widząc starą straganiarkę na głowie niosącą kosz po brzegi wypełniony właśnie złowionymi rybami. A może też, gdy w promieniach letniego słońca popijam w Alfamie schłodzone, jak zwykły je serwować lizbońskie spelunki, czerwone wino i mam tę pewność, że znajduję się właśnie w tym idealnym miejscu, z którym nie może konkurować żadne inne na świecie…

O tym właśnie mówi fado: przeznaczeniu, melancholii, fatum, z którym - choć czasem przeraża - powinniśmy się pogodzić. Żyć tu i teraz, marząc i kochając.

Pedro - młodszy brat Camané i innego pieśniarza fado Héldera Moutinho - zrozumiał to bardzo szybko, gdy przed publicznością zaczął występować w wieku 11 lat.

Autor zjawiskowego albumu "Um copo de sol" ("Szklanka słońca") Polaków ujął naturalnością, autentycznymi emocjami, wielkim zaangażowaniem. W Portugalii 32-letni artysta uważany jest za jednego ze znakomitszych przedstawicieli młodego pokolenia.

- Fado słuchają i śpiewają coraz młodsi. W całej Portugalii. Nie musisz być lizbończykiem, aby wykonywać fado - twierdzi artysta, który na poznańską scenę wchodził jako nieznany niemal nikomu śpiewak z dalekiego kraju, po dwóch godzinach schodził z niej jako król estrady.

Ale Polacy na scenie dostrzegli tym razem jeszcze jedną gwiazdę. Kiedy Luis Guerreiro przystąpił do elektryzującej guitarrady (popisu gitarzystów bez wokalisty), publiczność oniemiała. Dwunastostrunowy instrument w rękach mistrza brzmiał tak niewyobrażalnie pięknie, że chciałoby się słuchać go bez końca. Unikalny dźwięk niewielkiej portugalskiej gitary do cna pobudził widownię. Przez salę przeszedł rozgrzewający dreszcz. Niejeden poczuł się tak, jak w lizbońskiej Alfamie.

- Pogoda wcale nie jest u was gorsza, niż u nas w grudniu - stwierdził z rozbrajającą szczerością Moutinho. W Polsce niewątpliwie się mu spodobało. Publiczność urządziła mu owację na stojąco i ledwie pozwoliła zejść ze sceny. Spektaklem, jaki urządził w Poznaniu, sam był najwyraźniej oszołomiony.

W eleganckiej Auli Uniwersyteckiej brakowało co prawda wina i szumu morza albo rzeki, portugalska melancholia wypełniła ją jednak po brzegi.

Skrót artykułu: 

W domu mieliśmy tylko trzy zagraniczne płyty: Beatlesów, Franka Sinatry i Charlesa Aznavoura. Na pozostałych było tylko fado. Rodzice podrzucali mi je, kiedy mając siedem lat ciężko zachorowałem. Leżałem w łóżku i słuchałem całymi dniami - opowiada Camané, gwiazda Poznań Live, festiwalu portugalskiej muzyki fado, który odbył się w połowie słotnego i wietrznego października i przygotowany został przez Fundację Nuova.

Dział: 

Dodaj komentarz!