PRL-u afekt do sztuki ludowej

Polska – kraj folkloru?

Od końca lat 40. do 70. ubiegłego wieku lokalne Biura Wystaw Artystycznych, rozsiane po naszej wówczas socjalistycznej ojczyźnie (a sterowane centralnie przez Zachętę), zostały zobligowane do systematycznego przeplatania w swoich przestrzeniach galeryjnych wytworów animowanych rodzimym folklorem. Każda władza potrzebuje uwiarygodnienia. Nie tylko w oczach swoich obywateli. W swoich własnych także... „Ruszyła (przecież) z posad bryłę świata” i był to już zupełnie inny świat. Kompletnie nowa, obca rzeczywistość wymagała przyswojenia. Władza ludowa potrzebowała więc jakiegoś continuum, do którego mogłaby się podłączyć. Jakiegoś zespołu odniesień, w którego krwiobieg mogłaby wejść. Czytelnego i zrozumiałego dla chłoporobotniczych rzesz. Dawała o sobie znać potrzeba jakiegoś poczucia swojskości i to, że nie wszystko jest tylko „przesyłką poleconą” z Moskwy. Poszukując estetyki, która z jednej strony odsuwałaby na daleki plan wszelkie asocjacje ze zdegenerowanym Zachodem Europy, a z drugiej „ociepliła” nastawienie do ludowej, bądź co bądź, ojczyzny, rządzący zwrócili się ku rodzimemu folklorowi. W 1949 roku powołano do życia Centralę Przemysłu Ludowego i Artystycznego (popularnie zwaną Cepelią) jako środowisko współpracy profesjonalnych artystów z twórcami ludowymi, wzorcownię ludowego rękodzieła, mariaż polityki kulturalnej i handlowej państwa. Postępowanie ówczesnego establishmentu wobec sztuki ludowej ujawniało jakąś wewnętrzną sprzeczność, rozdźwięk, napięcie. Jej zinstytucjonalizowanie, centralizacja i eksploatowanie w celach propagandowych osiągało bezprecedensowe (biorąc pod uwagę ówczesną sytuację geopolityczną) rozmiary. Nie można powiedzieć, że twórczości tej nie promowano, nie lansowano. Przemawia za tym historia wystaw z lat 50. i 60. XX wieku. Ale trzeba powiedzieć, że tę samorodną, autentyczną twórczość poddawano swoistej utylizacji. Odsiewano z niej niewygodne treści i sensy, ściszano i wygaszano obecną w niej przestrzeń sacrum, implantując w ich miejsce wątpliwej proweniencji świecką celebrę. Dochodził do tego fenomen samofolkloryzacji, czyli konstruowania, kreowania pożądanej eksportowej wersji rodzimej ludowości. Co więcej folkloryzacja w wymiarze globalnym posłużyła jako instrument polityki kolonizacyjnej Kraju Rad. Szczególnie obrazową jej manifestacją były światowe festiwale młodzieży. Przepływające w roztańczonych, rozśpiewanych korowodach, roześmiane, wielonarodowościowe skupisko młodych ludzi miało świadczyć o domniemanej systemowej idylli.
Na szczególną uwagę zasługuje wystawa, pt. „Inni. Od Nikifora do Głowackiej”, która miała miejsce w Zachęcie w 1965 roku. Wydarzenie było próbą zmierzenia się z etosem twórczości nieprofesjonalnej, zrzeszającej wszelkich „odmieńców”, pośród których obok twórców naiwnych znaleźli się także artyści ludowi. Aktualne przywołanie wystawy miało na celu odtworzenie najbardziej sugestywnego jej elementu, mianowicie rzeźby.
U schyłku lat 40. sokólskie tkaniny dwuosnowowe zwane dywanami folkloryzowano zgodnie z zapotrzebowaniem miejskiego odbiorcy. Były one efektem zestrojenia profesjonalizmu Eleonory Plutyńskiej z intencją reanimowania miejscowej tradycji przez zasilanie jej rzeźwiącymi wzorami. W mniemaniu ludowych twórców „ludowe” oznaczało wykonywane pod dyktando zamówień z miasta, podczas gdy dopiero „swoje” zarezerwowane było dla twórczości wyzwalanej potrzebą spoza obszaru komercji. Doszło do swego rodzaju redefinicji kardynalnych dla kultury ludowej pojęć.
Spontaniczność, szczerość, prostota, autentyzm tzw. „swojej” sztuki to były właśnie te wartości, których brakowało ludowej władzy i na których wyjątkowo jej zależało. Zarządzanie rodzimym folklorem w PRL-u przypominało produkcję miodu. Miód sztuczny jest słodki jak prawdziwy, brązowy jak prawdziwy, ale nie pachnie… bo jest to miód ze sztucznych kwiatów.

Beata Sokołowska-Smyl

Skrót artykułu: 

Od końca lat 40. do 70. ubiegłego wieku lokalne Biura Wystaw Artystycznych, rozsiane po naszej wówczas socjalistycznej ojczyźnie (a sterowane centralnie przez Zachętę), zostały zobligowane do systematycznego przeplatania w swoich przestrzeniach galeryjnych wytworów animowanych rodzimym folklorem. Każda władza potrzebuje uwiarygodnienia. Nie tylko w oczach swoich obywateli. W swoich własnych także... „Ruszyła (przecież) z posad bryłę świata” i był to już zupełnie inny świat. Kompletnie nowa, obca rzeczywistość wymagała przyswojenia. Władza ludowa potrzebowała więc jakiegoś continuum, do którego mogłaby się podłączyć. Jakiegoś zespołu odniesień, w którego krwiobieg mogłaby wejść. Czytelnego i zrozumiałego dla chłoporobotniczych rzesz.

Fot. tyt. M. Krzyżanek

Dodaj komentarz!