Praca organiczna, praca u podstaw

[folk a sprawa polska]

Osiem. Tyle nośników (zarówno płyt, jak i kaset) zgłoszono – według mojej pamięci – w konkursie na Folkowy Fonogram Roku 1999. W ostatniej chwili okazało się, że doszły jeszcze dwa wydawnictwa – zatem stawkę „wyborczą” stanowiło dziesięć fonogramów. Był taki czas. Czas, kiedy wydawało nam się – i słusznie – że scena folkowa rośnie i rozkwita, że jej barwna różnorodność (jak laureaci ówczesnego konkursu: od Muzykantów, przez Chudobę do – pardon – braci Golców) staje się wartością.
Ciekawie jest spojrzeć na tamte czasy i przypomnieć sobie ówczesne okoliczności oraz własne przekonania, łączące dobrze rozumiane „chciejstwo” (czy może pobożne życzenia) z rzeczywistymi możliwościami funkcjonowania wyrazistej, ambitnej sceny muzycznej w realiach galopującego, cokolwiek bezwzględnie, kapitalizmu.
Warto przymierzyć się dziś do tamtych mrzonek, a może słusznych przekonań. Jak te różne sytuacje mierzyć? A choćby szkiełkiem i okiem. I kalkulatorem (czy może Excelem). Bo jak by nie oceniać aktualnej sytuacji na naszej scenie muzycznej, faktem jest, że do konkursu na Folkowy Fonogram Roku 2016 zgłoszono, według informacji na stronie Polskiego Radia, 42 płyty! Dla kontekstu i szerszego oglądu dodajmy, że do Fonogramu Źródeł, a więc z muzyką ludową, zgłoszonych zostało 13 krążków. No i wreszcie: w plebiscycie Wirtualne Gęśle udział bierze bodaj 96 albumów. Te liczby naprawdę robią wrażenie. Szczególnie gdy zestawimy je ze skalą krążków sprzed siedemnastu lat, czyli owego 1999 roku. Wyjaśnijmy jeszcze rzecz zapewne oczywistą dla zainteresowanych, że różnice w liczbie płyt uczestniczących w tegorocznych konkursach biorą się z zasad i regulaminów. Krążki do Folkowego Fonogramu Roku muszą być oficjalnie zgłoszone przez wydawcę lub wykonawcę (i jak widać są tacy, którzy tego nie robią). Zestaw płyt do Wirtualnych Gęśli ustalają sami organizatorzy, więc ich liczba jest większa.
Lektura to warta zachodu – mam tu na myśli zarówno same, obfite w istocie, listy płyt z kręgu folku (i muzyki ludowej), opublikowane Polsce w ubiegłym roku, jak i przesłuchanie samych płyt. Nie, nie twierdzę, że – pozostając nawet w kręgu szeroko rozumianej twórczości folkowej – wszystkie krążki są dobre lub zdecydowanie godne uwagi. Są wśród nich rzeczy słabsze, takie, które w najlepszym razie moglibyśmy nazwać jedynie ciekawostkami. Ważniejsze jednak, że jest tam sporo albumów naprawdę znakomitych – ważnych i godnych uwagi.
Jeśli chodzi o Folkowy Fonogram, z pewnością warte przesłuchania są wszystkie tytuły, które znalazły się w „wygenerowanej” przez organizatorów z Polskiego Radia finałowej dwunastce. Ale nie tylko one! Nie mam wątpliwości, że co najmniej drugie tyle znakomitych (tak!) krążków jest wśród tych, które owej preselekcji nie przeszły. To znaczy, że polska muzyka folkowa oferuje nam prawdziwe bogactwo – wzruszeń, wrażeń, emocji. I że te minione dwie dekady były czasem owocnej pracy. Z poznańskim wykrzyknikiem powiedziałbym: pracy organicznej i pracy u podstaw. I – choć określenia te brzmią może żartobliwie i „szkolnie” – w jakimś sensie trafnie opisują rzeczywistość. Bez żadnego jej zaklinania, fałszowania, pudrowania. Dowód? Powtórzę: wystarczy z uwagą przesłuchać którąś (a najlepiej większą liczbę) spośród co najmniej dwudziestu kilku naprawdę istotnych płyt zgłoszonych do tegorocznego Folkowego Fonogramu.
A Fryderyki? – zapyta ktoś. Przepraszam, ale moim zdaniem organizatorów Fryderyków nigdy tak naprawdę nie interesowała muzyka folkowa. Nie oceniam, czy to dobrze, czy to źle, ale taka jest moja opinia. Uprawianie przez młodych (albo ciut starszych) wrażliwych ludzi muzyki, która w sposób twórczy, aktywny, z bardzo pogłębioną świadomością odwołuje się do tradycji, również (choć nie tylko) polskich, wiejskich, jest efektem podjęcia kilku ważnych decyzji. Jest, powtórzę, świadomą rezygnacją z wielu smacznych kąsków, które oferuje choćby i szeroko rozumiana muzyka popularna. Dlatego ustawianie w jednym szeregu wykonawców (pamiętam o względności i nieostrości tego pojęcia) folkowych z artystami bluesowymi, rockowymi czy popowymi, a także zespołami pieśni i tańca (przy całym szacunku dla nich wszystkich) jest moim zdaniem nieporozumieniem. Ale tym większe uznanie dla wszystkich „folkowców”, którym udało się zdobyć nominację lub laur Fryderyka, bo zaistnieli w bardzo specyficznym kontekście.

Tomasz Janas

Skrót artykułu: 

Osiem. Tyle nośników (zarówno płyt, jak i kaset) zgłoszono – według mojej pamięci – w konkursie na Folkowy Fonogram Roku 1999. W ostatniej chwili okazało się, że doszły jeszcze dwa wydawnictwa – zatem stawkę „wyborczą” stanowiło dziesięć fonogramów. Był taki czas. Czas, kiedy wydawało nam się – i słusznie – że scena folkowa rośnie i rozkwita, że jej barwna różnorodność (jak laureaci ówczesnego konkursu: od Muzykantów, przez Chudobę do – pardon – braci Golców) staje się wartością.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!