Pokój numer 20 w hotelu Passage

Lata 40. i 50. były na Kubie okresem szalonym. Wówczas Hawanę nazywano kubańskim domem publicznym. Na osławionym Malecónie skupiało się rozrywkowe życia miasta. Hotele i restauracje zatrudniały najlepsze zespoły, orkiestry i wokalistów. Wszystko po to, aby można było się bawić. Kubańczyków nie trzeba było do tego zachęcać, ale odwiedzający wyspę, głównie Amerykanie, mieli stąd wyjechać zadowoleni. Na wyspie spędzało się czas wyjątkowo. Tu bawiła się Ameryka.

Powstawały nowe tańce. Spe-cjalnie dla białych wymyślono chachachá, mającą im ułatwić poruszanie się po parkiecie. Bardziej sprawni tańczyli mambę. Tylko nieliczni dorównywali Kubańczykom w danzónie, wywodzącym się z tradycji francuskiej muzyki kameralnej i angielskich tańców ludowych, duszą tkwiącym jednak na gorących Karaibach.

Kuba pozbawiona swej pierwotnej tradycji artystycznej, sięgając po wpływy z zewnątrz, zdołała stworzyć muzykę niezwykłą. Muzyka ta przez lata czerpała całymi garściami wzory od innych. – W każdej chwili swej historii Kuba tworzyła folklor muzyczny o zadziwiającej żywotności, przyjmując, mieszając i przeobrażając różne wpływy, które w końcu dały początek wysoce charakterystycznym gatunkom – pisał Alejo Carpentier w książce „Muzyka na Kubie”.

Afrocubana – tak trafnie określił niegdyś specyficzną muzykę wyspy znakomity pianista Ernesto Lecuona. Radosne połączenie afrykańskiego rytmu i hiszpańskiej melodii dało światu jedno z ciekawszych zjawisk muzycznych. Tę symbiozę słychać doskonale w sonie, gatunku stworzonym pod koniec XIX wieku w Oriente, najgorętszym i najbardziej afrykańskim skrawku kraju. Tam, na wschodzie wyspy, wśród malowniczych wzgórz, na wesołych ulicach Santiago de Cuba wychowali się pierwsi sonero – wykonawcy muzyki w ostatnich latach spopularyzowanej przez Wima Wendersa w filmie „Buena Vista Social Club”.

Dopiero jednak w latach 20. ubiegłego stulecia son stał się popularny. W 1928 roku Joseíto Fernández skomponował wykonywaną dziś na całym świecie „Guajira guantanamera”. Son grywany był po wojnie. W „kubańskim domu publicznym” każdy lokal zabiegał o największe gwiazdy. Śpiewali wtedy Ibrahim Ferrer czy Pio Leiva – bohaterowie filmu Wendersa, który sprawił, że znów stali się sławni. Na estradzie każdy z nich ma jednak do wykonania inne zadanie. W sonie bowiem po dwudziestu-trzydziestu taktach wokalnych następuje fragment skłaniający do ekspresyjnego tańca (montuno). Ferrer jest wybitnym sonero – głosem przewodnim utworu. Leiva (zwany też „Montunero de Cuba”) za to znakomicie improwizuje i jako montunero włącza się do utworu dopiero w czasie montuno. To on ma sprawić, by słuchający oddali się szalonemu tańcowi.

Po rewolucji 59. roku muzyka kubańska zaczęła znikać z rynku. Przyćmiewały ją produkty zagraniczne. Gwiazdy „Buena Vista” zerwały ze śpiewaniem. Ibrahim Ferrer zamieszkał spokojnie w okolicach Malecónu zapominając o estradzie. Pianista Rubén González (zmarły 8 grudnia 2003) nie grał już od dziesięciu lat, nie posiadał nawet instrumentu. Dopiero lata dziewięćdziesiąte przyniosły wielki „come backsonu. Już wcześniej młody muzyk Juan de Marcos Gonzalez marzyło stworzeniu wielopokoleniowej grupy son. Ale dopiero pod koniec 1995 udało mu się zebrać w studiu nagrań swoich idoli. Dawne gwiazdy starzały się w spokoju jak kubańskie domy i samochody. Nagle zobaczył ich świat, a oni wcale nie zapomnieli jak dobrze bawić publiczność. Omara Portuondo, Ibrahim Ferrer Planas, Compay Segundo (zmarły 13 lipca 2003 roku), Pio Leiva, Rubén González, gitarzysta Eliades Ochoa Bustamante, kontrabasista Orlando López, perkusista Amadito Valdéz, trębacz Manuel Mirabel Vazquez, grający na lutni Bárbarito Alberto Torres Delgado... Zapomnianych gwiazd muzyki kubańskiej jest więcej.O tych sobie przypomniano.

Na Kubie sonu najlepiej słuchać w Casas de la Trova. Tam trovadores, czyli trubadurzy, głównie za pomocą muzycznego gatunku son, opowiadają zwykłe historie o mieszkańcach wyspy, codziennych sytuacjach, zabawie, miłości, pięknych kobietach. Każde liczące się miasto ma swoją Casa de la Trova. W Holguín, 250-tysięcznym mieście na wschodzie wyspy, Dom Trubadurów nosi nazwę „El Guayabero” – 92-letniego dziś sonero, gwiazdy miasta i czołowego pieśniarza kraju, twórcy kubańskiego hitu „Candela”, mówiącego o płomieniu, który rozpala miłosne uczucie.

Francisco Oramas Osorio, bo tak naprawdę nazywa się El Guaya-bero, mieszka w socjalistycznym, zniszczonym bloku w Holguín. Mimo kłopotów ze zdrowiem i podeszłego wieku przyjął mnie serdecznie. Natychmiast sięgnął po swój słomkowy kapelusz. – Gitara i kapelusz zawsze są ze mną. Gitara służy mi za poduszkę – mawia sonero. Niegdyś Oramas przez wiele lat chadzał w białym kapeluszu swojego ojca, który czyścił i odnawiał u pucybuta.El Guayabero siedzi w swoim bujanym fotelu. Wokół przyjaciele – dwóch równolatków i czarnoskóra młoda piękność. Na ścianach pamiątki z minionych lat. Dyplomy, wyróżnienia, portret Che Guevary, plakat reklamujący rewię Tropicana, karykatury artysty. Francisco Oramas tkwi dziś w miejscu niemal nieruchomo. Ale niegdyś był wędrowcem, który przemierzył ze swoimi trovas całą wyspę. W swoich, pełnych prostoty i afrokubańskiej duszy utworach, śpiewał o życiu Kubańczyków.

Jak sam przyznaje, każda piosenka jest w pewnym sensie odbiciem prawdziwego zdarzenia. W holgu-íńskich autobusach pieniądze za przejazd wrzuca się do metalowej skarbonki przy kierowcy. Przez kubańskie autobusy przewijają się tłumy. Na każdym przystanku wsiada wiele osób. I kiedyś wielu z nich próbowało oszukiwać wrzucając zamiast monety inny przedmiot. A to kapsel, a to metalową blaszkę, a to guzik... Kierownictwo komunikacji wpadło więc na sprytny pomysł i zatkało dziurki w skarbonkach drewnianymi kołkami. Dopiero po wrzuceniu wszystkich monet kierowca uwalniał kołek wpu-szczając półpesówki do wnętrza. Oszukańczy proceder zażegnano, a El Guayabero napisał o tym piosenkę „El palito de la alcancía” („Kołki w skarbonce”).

Innym razem trubadur przejął się tłoczącymi się na chodnikach przechodniami. Jedni się gdzieś spieszyli, inni tłumnie oczekiwali na autobus. W efekcie niektórzy musieli omijać ich schodząc na ulicę. A że kubańscy kierowcy nie należą do ostrożnych, często dochodziło do wypadków. Oramas napisał więc utwór o nieostrożnych przechodniach. Nie byłby jednak Kubańczykiem, gdyby nie śpiewał o kobietach.



Jeśli zechcesz,
zamieszkam z Tobą.
Pokażę Ci cuda,
jakich nie widziałaś.
Potrzebuję dziewczyny,
która by mi prała.
Potrzebuję dziewczyny,
która podałaby mi do stołu.
Otuliła i nie miała kaprysów.
jeśli taką znajdziecie,
Przyślijcie ją do mego pokoju.
pokój numer 20 w hotelu Passage.
Tam niech zapyta o Fausta,
a portier od razu wskaże jej drogę.

&nbsp&nbsp &nbsp &nbsp &nbsp – śpiewał Francisco w znanym songu „El tumbaíto”.


Mnie El Guayabero zawsze kojarzył się jednak będzie z innym przebojem. „Como baila Marieta” („Jak tańczy Marieta”) – zachwyca się trubador cudownym tańcem pewnej pięknej Kubanki.Schorowany El Guayabero zaprosił mnie następnego dnia na koncert swego zespołu, o pokolenie młodszego, do holguíńskiej „Casa de la Trova”. Czekałem długo, popijając zielonkawe mojito. Koncert nie odbył się. Muzykom zepsuł się samochód i nie było komu przewieźć im instrumentów. Socjalistyczna Kuba to kraj, gdzie podobne sytuacje zdarzają się na porządku dziennym.

Skrót artykułu: 

Lata 40. i 50. były na Kubie okresem szalonym. Wówczas Hawanę nazywano kubańskim domem publicznym. Na osławionym Malecónie skupiało się rozrywkowe życia miasta. Hotele i restauracje zatrudniały najlepsze zespoły, orkiestry i wokalistów. Wszystko po to, aby można było się bawić. Kubańczyków nie trzeba było do tego zachęcać, ale odwiedzający wyspę, głównie Amerykanie, mieli stąd wyjechać zadowoleni. Na wyspie spędzało się czas wyjątkowo. Tu bawiła się Ameryka.

Dział: 

Dodaj komentarz!