Pierwsze Duo

"Za znakomitą technikę oraz pełne wykorzystanie możliwości brzmieniowych fletu i gitary" - tak jury uzasadniło swoją decyzję przyznając pierwsze miejsce Duo - Michałowi Żakowi i Marcinowi Szyszkowskiemu w konkursie "Scena Otwarta" podczas lubelskiego grudniowego festiwalu "Mikolajki Folkowe" 2006.


Gratuluję pierwszego miejsca!
Michał Żak: Wysyłając zgłoszenie myśleliśmy, że nie przejdziemy eliminacji, ale okazało się, że został doceniony fakt, że gramy "prawdziwą" muzykę celtycką - z czego się bardzo cieszymy! Wiemy, że jest to czasami ocena subiektywna; gdybyśmy nie zajęli żadnego miejsca, to również nie bylibyśmy rozczarowani, bo nie nastawialiśmy się na sukcesy. Mamy świadomość tego, co robimy, co potrafimy zrobić i jest nam bardzo miło, że doceniło nas szanowne jury.

Nasi mistrzowie mówią, że z powodzeniem moglibyśmy grać na zabawach w Bretanii. Cieszylibyśmy się mając finansową możliwość wyjazdu na konkurs do Bretanii. Tam zagralibyśmy bardziej fest-nozowe rzeczy i trochę inaczej.


Od jak dawna gracie razem?
M. Ż.: Współpracujemy ze sobą od 10 lat. Znamy się od czasów szkoły średniej, chodziliśmy razem do jednej klasy. Od początku naszej znajomości próbowaliśmy coś razem grać, słuchaliśmy tej samej muzyki i razem uczyliśmy się różnych rzeczy. Tak się złożyło, że zaczęliśmy od folku i tak już zostało. Grywamy w różnych konfiguracjach, w różnych projektach, ale zawsze wokół muzyki bretońskiej. Zaczynaliśmy razem w zespole Bal Kuzest z bombardą, dudami, mocniejszą sekcją... ale to już historia.

Rozumiem, że Wasz perfekcjonizm muzyczny jest poparty przygotowaniem zawodowym?Marcin Szyszkowski: Raczej nieformalnym...
M. Ż.: Dużo ćwiczymy, ale nie mamy "muzycznych" dokumentów. To są warsztaty, kursy, spotkania z mistrzami (Jean-Michel Veillon, Jean-Luc Thomas, Erwan Volant, Yann-Guirec Le Bars). Mieliśmy szczęście, że nasi mistrzowie stali się naszymi przyjaciółmi.

Wiem, że granie muzyki bretońskiej zainspirowała pewna podróż...
M. Ż.: Kiedyś nie myślałem o zawodowym graniu. Zainteresowałem się jednak muzyką celtycką, a z całego wachlarza różnorodnych brzmień, muzyka bretońska najbardziej mi się spodobała i zainspirowała do wyjazdu. Wyjeżdżałem w czasach, kiedy trudno było się dostać na Wyspy Brytyjskie; łatwiej było podróżować po kontynencie, więc moim celem stał się Festiwal Celtycki na południu Bretanii. Zjeżdżają się tam gwiazdy muzyki celtyckiej z całego świata, ale - jako że podróżowałem na dziko - autostopem, zatrzymałem się w jakiejś wsi i trafiłem na zabawę ludową. To był mój prawdziwy muzyczny początek i koniec schematycznego myślenia. Zanim dojechałem na festiwal, wiedziałem, co mnie fascynuje. Doznałem szoku, że ta muzyka jest żywa, tak autentyczna w kraju dobrze rozwiniętym ekonomicznie, w centrum Europy. Czasem nie ma gdzie zaparkować auta, ponieważ ludzie z miasta przyjeżdżają na wiejskie fety i jednoczą się w tańcu korowodowym. To jest taniec bardzo archaiczny, w kręgu, zupełnie inny niż tańce szkockie czy irlandzkie. Taka tradycja, oprócz Bretanii, pozostała również na Bałkanach, czy Sardynii (taniec Ballu Tundu, który wygląda niemal tak samo jak bretońskie Hanter Dro).

Tradycyjna muzyka bretońska to właśnie flet i gitara? Brzmi nieźle, ale...
M. Ż.: Trzeba się wytłumaczyć z tego? Ja gram na różnych instrumentach dętych - na klarnecie, na szałamajach ludowych, na bombardzie bretońskiej podwójnostroikowej. Granie koncertu na bombardzie byłoby za bardzo skomplikowane, gdyż jest to instrument zbyt wysiłkowy i nie bardzo pasuje do gitary. W naszej kreacji wymyśliliśmy sobie, że flet i gitara - jako dwa instrumenty solowe - doskonale się uzupełniają i wypełniają przestrzeń. Taki typ fletu został wprowadzony do kultury bretońskiej w latach 70. przez mojego mistrza Jean-Michaela Veillona, który przywiózł te flety z Irlandii. Flet stał się bardziej powszechny w tradycyjnej muzyce irlandzkiej za sprawą Theobalda Boehma, który wymyślił system fletu orkiestrowego, czyli fletu poprzecznego. Nagle flety drewniane, które były dotychczas fletami orkiestrowymi, zostały wyparte i zaczęły tanieć. Biedni imigranci irlandzcy, przyjeżdżający za pracą do Anglii, mogli sobie na nie pozwolić. Wykupywali je masowo i grali swoje proste melodie taneczne. Stąd na początku XX wieku taki flet był powszechny, przede wszystkim w muzyce irlandzkiej.

Jakie są Wasze plany na przyszłość?
M. Ż.: Gramy regularne fest-nozy (zabawy ludowe) w Poznaniu. Jest tam środowisko skupione wokół Domu Bretanii, są ludzie, którzy umieją tańczyć, a my im przygrywamy. Bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że gramy te tańce bardzo dobrze.
M. Sz.: Typowa muzyka bretońska ma wiele reguł, które muszą być respektowane. Michał dba o to, żeby utwory były grane zgodnie z zasadami (na przykład właściwe metrum, tempo i rozłożenie akcentów). Ja staram się wnieść coś, co nie burzyłoby harmonii i nie naruszało ustalonego ładu. Taka muzyka staje się bardziej oryginalna i ciekawsza, mimo że idzie w różnych kierunkach, nie tylko tym tradycyjnym. Czerpię z różnych rodzajów muzyki - z jazzu, z bluesa, z szeroko pojętej muzyki rozrywkowej...

Zaangażowałem się również w projekt teatralny. Staram się uczestniczyć w różnych przedsięwzięciach, żeby osiągnąć wyższy poziom. Mogę się wielu rzeczy nauczyć, jeśli chodzi o budowę harmonii czy aranżacji. Na co dzień pracuję jako osoba zarządzająca sklepem internetowym, z wykształcenia jestem ekonomistą.

M. Ż.: Obecny projekt to Trio Len z aktorką-wokalistką Leną Majewską z Gdańska. Zbudowaliśmy program pieśni bretońskich (lamentów) w połączeniu z pieśniami kurpiowskimi. Znaleźliśmy analogie, podobną melodykę, podobne skale i skleiliśmy to. Poza tym gram od trzech lat z zespołem Lautari, biorę udział w różnych projektach paramuzycznych i parateatralnych, na przykład z teatrem "Strefa Ciszy" z Poznania, współpracuję z muzykami jazzowymi. Generalnie zajmuję się muzyką zawodowo i muszę robić wiele rzeczy, bo nie jest łatwo utrzymać się, zwłaszcza z tego rodzaju muzyki. Jednak lubię robić coś wbrew przeciwnościom. Fascynują mnie inne kultury; gram na przykład ragi na flecie bansuri. Odkryłem też muzykę polską - niezmierzone morze, które można przerobić. Ale robię to powoli i świadomie, bez żadnych zapędów scenicznych. Fascynuje mnie kontekst. Wyjeżdżam na wieś, zbieram materiały, spotykam się z ludźmi, nagrywam. Nie buduję swojego archiwum, bo są przecież archiwa radiowe, oraz prywatne - prof. Andrzeja Bieńkowskiego, Bartosza Niedźwieckiego czy Maćka Filipczuka, jak też wielu pasjonatów związanych na przykład z warszawskim Domem Tańca. Kontakt z muzyką bretońską otworzył nas na wielokulturowość, ale przede wszystkim pozwolił zrozumieć lepiej muzykę polską, dał motywację do wyjazdów na polską wieś.

Wasza irlandzka muzyka, to jest taka "kulturalna" irlandzka muzyka, wymagająca ciszy i skupienia.
M. Ż.: Muzyka irlandzka w wykonaniu zespołu Manikut - do którego także należę - jest bardzo wiernym odtworzeniem tego, co się dzieje w Irlandii, zwłaszcza w tamtejszych pubach. Tam zasadniczo nie gra się koncertów, tylko sesje. To niezwykłe zjawisko, bo ludzie zbliżają się dzięki muzyce. Przychodzą do pubu, więc mogliby grać w karty, a grają muzykę i to jest wspaniałe. My gramy dokładnie tak, jak tam się gra. Trudno to przeforsować w Polsce, bo jest pewien stereotyp, pewien ogólny wizerunek muzyki irlandzkiej. My chcielibyśmy zburzyć te mury. Chcielibyśmy, aby festiwal "Mikołajki Folkowe" pomógł otworzyć się ludziom na ten rodzaj muzyki.

Co sądzicie o współzawodnictwie, o organizowaniu tego typu konkursów, w jakim właśnie wzięliście udział?
M. Ż.: Takie spotkania są ludziom potrzebne po to, żeby się mogli wymienić doświadczeniami, posłuchać "co w trawie piszczy", zobaczyć - kto jak gra. Niestety, gry na "dziwnych" instrumentach nie uczą w szkołach, a festiwale i konkursy to jedyne miejsce, gdzie dochodzi do takich konfrontacji. Jest też Internet, ale przez Internet nikt nie nauczy się grać muzyki. Co najwyżej prześle nuty... Żeby ktoś podarował ci swoją muzykę, musisz się z nim zapoznać, pograć, zjeść, potańczyć, wypić... Dzięki podróży, spotkaniom, więzi są głębsze. Najlepiej jest wyjechać i mieć uszy i oczy dookoła głowy.

Dziękuję za rozmowę.
Skrót artykułu: 

"Za znakomitą technikę oraz pełne wykorzystanie możliwości brzmieniowych fletu i gitary" - tak jury uzasadniło swoją decyzję przyznając pierwsze miejsce Duo - Michałowi Żakowi i Marcinowi Szyszkowskiemu w konkursie "Scena Otwarta" podczas lubelskiego grudniowego festiwalu "Mikolajki Folkowe" 2006.

Dział: 

Dodaj komentarz!