Ogrody Alamut

4 marca. Był to dzień "Metalmanii" w Katowicach (na którą niestety nie dałem rady pojechać) oraz zwykły, szary dzień na warszawskim Ursynowie,gdzie jednak (w Domu Sztuki) zagrały wieczorem Ogrody Alamut. Początek występu to próba "zalogowania się". Zabrzmiały - początkowo trochęniemrawo - improwizowane, etnojazzowe klimaty oparte na motywach arabskich. Zespół, mimo że siedmioosobowy, nie grał pełną mocą. To było raczejambientowe, spokojne i zadumane płynięcie wraz z dźwiękami.

Dość szybko klimat rozkręcił się, a do podwalin opartych na brzmieniu arabskim doszły klimaty basenu Morza Śródziemnego i bułgarski śpiewna krzyku (w którym, moim zdaniem, wokalistka Ogrodów była najlepsza). Z południa Europy formacja przeniosła się przez Kubę do Afryki.Klimaty Czarnego Lądu niespostrzeżenie pojawiły się i zagościły na dobre, zanim słuchacze (pełna sala!) zdążyli ochłonąć po kulturowymmiksie szamańsko brzmiącego didjeridoo z Bułgarią i szczyptą Turcji. Afrykańska sawanna płynnie przeszła w wyspiarskie klimaty jamajskie,a potem we francuskojęzyczną część Afryki. Tu wielkie brawa dla multiinstrumentalisty Łukasza "Sziwy" Wójcickiego za świetne, zapodanez przymrużeniem oka, murzyńskie wokalizy i wokale!

Podczas koncertu brzmieniowo wyróżniał się zdecydowanie kontrabasista - świetny jazzman Wojciech Pulcyn - mało widoczny, ale jego niskieczęstotliwości były solidną podstawą całego występu. Słowem, fajny koncert, choć chyba wolę oryginalne brzmienia - Ogrody najlepsze były w...europejskiej części swojej muzyki.

Skrót artykułu: 

4 marca. Był to dzień "Metalmanii" w Katowicach (na którą niestety nie dałem rady pojechać) oraz zwykły, szary dzień na warszawskim Ursynowie,gdzie jednak (w Domu Sztuki) zagrały wieczorem Ogrody Alamut.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!