Od wschodu do zachodu

[folk a sprawa polska]

Byłem w Lublinie! Tak, po raz pierwszy od kilku lat udało mi się dojechać na Mikołajki Folkowe. W poprzednich latach niesprzyjające okoliczności albo własna gnuśność sprawiały, że mnie na Mikołajkach nie było. Usprawiedliwień żadnych szukać nie będę, ale jeśli miałbym dopatrywać się jakichś, choćby małych plusów tej sytuacji, to może takich, że istotnie stęskniłem się za atmosferą festiwalu, za tym miejscem, tymi ludźmi. Było jak to w Lublinie - mimo mrozów - ciepło i serdecznie. Na scenie i poza nią spotykali się wielbiciele, sympatycy, pasjonaci tradycji. Brzmiała muzyka szalenie różnorodna, z różną intensywnością odwołująca się do źródeł: zarówno podczas bardzo ciekawego konkursu, jak i w trakcie występów zaproszonych gości. Przeżyłem tam sporo pięknych wzruszeń muzycznych, choćby podczas wspaniałego, do głębi poruszającego żałobnego koncertu Trebuniów-Tutków (w dzień po pogrzebie Mistrza Władysława Trebuni). Ale nie o tym chcę tu pisać.

Wracając z Mikołajek, znalazłem się w Warszawie, gdzie zostałem zaproszony do udziału w dyskusji zorganizowanej przez RCKL i Program 2 Polskiego Radia, a dotyczącej - skrótowo mówiąc - podziałów na polskiej scenie folkowej. Spotkali się - znów nieco upraszczając - zwolennicy hermetycznej wizji folku i rzecznicy pełnej otwartości; muzycy, naukowcy, dziennikarze, animatorzy działań muzycznych. Opinie padały sprzeczne, ale obyło się bez jakichkolwiek nieprzyjemności. Nawet porównywanie muzyki folkowej do zespołów pieśni i tańca czy jeszcze bardziej kuriozalne zestawianie folku z disco polo miało prawo zaistnieć na radiowej antenie. Wszak każdy ma swoją wrażliwość, a także prawo do mówienia rzeczy ekscentrycznych czy przesadnie wydumanych porównań. Na szczęście nikt w rewanżu nie porównywał np. środowiska domu tańca do kręgu disco polo czy do Zespołu Mazowsze, choć przecież i taką figurę stylistyczną dałoby się wykonać.

Rozmówcy pozostali przy swoich zdaniach, ale ja przynajmniej nie mam wątpliwości, że warto spotykać się i takie dialogi prowadzić. Oczywiście (i na szczęście) nikt nie zabroni nikomu w pełni swobodnie inspirować się na przykład polska tradycją. Komu wrażliwość, wyobraźnia, wizja świata i roli artysty nakazują wiernie naśladować tradycyjne wiejskie techniki wykonawcze - ten będzie to robił. Choć przecież, nawet mimo wielkiej niechęci niektórych do tego terminu, będzie to folk - w tym przypadku muzyka wiejska rekonstruowana. Inni zaplotą ludowe tematy we własne pomysły aranżacyjne czy brzmieniowe, inni spróbują je żenić z odległymi kulturami, albo z rockiem, albo jazzem, albo klasyką. Jeszcze ktoś, korzystając z sampli, połączy je ze współczesną elektroniką. I na szczęście nikt nikomu tego nie zabroni. Co więcej, być może dzięki takim zabiegom wzrośnie świadomość istnienia muzyki "źródeł" wśród słuchaczy, właśnie wtedy, gdy będzie ona zapleciona w popularne nurty.

Najmniej przyjemnie było, gdy kilka dni po wspomnianym spotkaniu, zupełnym przypadkiem zajrzałem na stronę internetową Polskiego Radia, gdzie pisano o owej dyskusji. Oczywiście problemem nie był sam artykuł na stronach Radia, ale komentarze zamieszczone pod nim. Ktoś, komu odwagi dodaje anonimowy nick, pozwala sobie w prostacki sposób atakować Marię Pomianowską. Ktoś inny opluwa Macieja Szajkowskiego. Ktoś podpisany mailem Milo Kurtisa (czy to ten sam Milo Kurtis?) pisze z absurdalną i zgoła groteskową pretensją, że w rozmowie o polskim folku, inspirowanym polską (i powiedzmy słowiańską) tradycją, nie było mowy o zespole Osjan! Tę specyficzną równowagę zachowuje tzw. "druga strona", bezpardonowo i często arogancko atakowani są w wypowiedziach anonimowych "dyskutantów" Remigiusz Hanaj, Adam Strug, Janusz Prusinowski.

Zapyta ktoś: o co mi chodzi? Przecież od dawna wiadomo, że polski internet jest siedliskiem prymitywnych odruchów, że to tu niezliczeni frustraci wyrzucają z siebie bluzgi, czując się zwolnieni z myślenia i jakiejkolwiek wrażliwości czy odpowiedzialności za wypowiadane słowa. Mam jednak dwie uwagi. Po pierwsze: dlaczego musimy się na to godzić? Po drugie: nie mówimy o porachunkach "kiboli" drużyn piłkarskich czy partii politycznych, ale o "dyskusji" w szlachetnym zakamarku internetu, rozmowie ludzi, którym - jak deklarują - bliska jest tutejsza tradycja i piękno muzyki. Dlaczego lubią krzywdzić innych w imię tego, że mają odmienną opinię od naszej?

Bardzo bym nie chciał, by ów prymitywny sposób widzenia świata i dzielenia ludzi na swoich i obcych przedostał się np. z polskiej polityki do myślenia o muzyce folkowej i ludowej także. Również dlatego będę w sobie hodował wspomnienie o tym niezwykłym klimacie, jaki znów odnalazłem na Mikołajkach Folkowych.

Skrót artykułu: 

Byłem w Lublinie! Tak, po raz pierwszy od kilku lat udało mi się dojechać na Mikołajki Folkowe. W poprzednich latach niesprzyjające okoliczności albo własna gnuśność sprawiały, że mnie na Mikołajkach nie było. Usprawiedliwień żadnych szukać nie będę, ale jeśli miałbym dopatrywać się jakichś, choćby małych plusów tej sytuacji, to może takich, że istotnie stęskniłem się za atmosferą festiwalu, za tym miejscem, tymi ludźmi. Było jak to w Lublinie - mimo mrozów - ciepło i serdecznie. Na scenie i poza nią spotykali się wielbiciele, sympatycy, pasjonaci tradycji. Brzmiała muzyka szalenie różnorodna, z różną intensywnością odwołująca się do źródeł: zarówno podczas bardzo ciekawego konkursu, jak i w trakcie występów zaproszonych gości. Przeżyłem tam sporo pięknych wzruszeń muzycznych, choćby podczas wspaniałego, do głębi poruszającego żałobnego koncertu Trebuniów-Tutków (w dzień po pogrzebie Mistrza Władysława Trebuni). Ale nie o tym chcę tu pisać.

Wracając z Mikołajek, znalazłem się w Warszawie, gdzie zostałem zaproszony do udziału w dyskusji zorganizowanej przez RCKL i Program 2 Polskiego Radia, a dotyczącej - skrótowo mówiąc - podziałów na polskiej scenie folkowej. Spotkali się - znów nieco upraszczając - zwolennicy hermetycznej wizji folku i rzecznicy pełnej otwartości; muzycy, naukowcy, dziennikarze, animatorzy działań muzycznych. Opinie padały sprzeczne, ale obyło się bez jakichkolwiek nieprzyjemności. Nawet porównywanie muzyki folkowej do zespołów pieśni i tańca czy jeszcze bardziej kuriozalne zestawianie folku z disco polo miało prawo zaistnieć na radiowej antenie. Wszak każdy ma swoją wrażliwość, a także prawo do mówienia rzeczy ekscentrycznych czy przesadnie wydumanych porównań. Na szczęście nikt w rewanżu nie porównywał np. środowiska domu tańca do kręgu disco polo czy do Zespołu Mazowsze, choć przecież i taką figurę stylistyczną dałoby się wykonać.

Rozmówcy pozostali przy swoich zdaniach, ale ja przynajmniej nie mam wątpliwości, że warto spotykać się i takie dialogi prowadzić. Oczywiście (i na szczęście) nikt nie zabroni nikomu w pełni swobodnie inspirować się na przykład polska tradycją. Komu wrażliwość, wyobraźnia, wizja świata i roli artysty nakazują wiernie naśladować tradycyjne wiejskie techniki wykonawcze - ten będzie to robił. Choć przecież, nawet mimo wielkiej niechęci niektórych do tego terminu, będzie to folk - w tym przypadku muzyka wiejska rekonstruowana. Inni zaplotą ludowe tematy we własne pomysły aranżacyjne czy brzmieniowe, inni spróbują je żenić z odległymi kulturami, albo z rockiem, albo jazzem, albo klasyką. Jeszcze ktoś, korzystając z sampli, połączy je ze współczesną elektroniką. I na szczęście nikt nikomu tego nie zabroni. Co więcej, być może dzięki takim zabiegom wzrośnie świadomość istnienia muzyki "źródeł" wśród słuchaczy, właśnie wtedy, gdy będzie ona zapleciona w popularne nurty.

Najmniej przyjemnie było, gdy kilka dni po wspomnianym spotkaniu, zupełnym przypadkiem zajrzałem na stronę internetową Polskiego Radia, gdzie pisano o owej dyskusji. Oczywiście problemem nie był sam artykuł na stronach Radia, ale komentarze zamieszczone pod nim. Ktoś, komu odwagi dodaje anonimowy nick, pozwala sobie w prostacki sposób atakować Marię Pomianowską. Ktoś inny opluwa Macieja Szajkowskiego. Ktoś podpisany mailem Milo Kurtisa (czy to ten sam Milo Kurtis?) pisze z absurdalną i zgoła groteskową pretensją, że w rozmowie o polskim folku, inspirowanym polską (i powiedzmy słowiańską) tradycją, nie było mowy o zespole Osjan! Tę specyficzną równowagę zachowuje tzw. "druga strona", bezpardonowo i często arogancko atakowani są w wypowiedziach anonimowych "dyskutantów" Remigiusz Hanaj, Adam Strug, Janusz Prusinowski.

Zapyta ktoś: o co mi chodzi? Przecież od dawna wiadomo, że polski internet jest siedliskiem prymitywnych odruchów, że to tu niezliczeni frustraci wyrzucają z siebie bluzgi, czując się zwolnieni z myślenia i jakiejkolwiek wrażliwości czy odpowiedzialności za wypowiadane słowa. Mam jednak dwie uwagi. Po pierwsze: dlaczego musimy się na to godzić? Po drugie: nie mówimy o porachunkach "kiboli" drużyn piłkarskich czy partii politycznych, ale o "dyskusji" w szlachetnym zakamarku internetu, rozmowie ludzi, którym - jak deklarują - bliska jest tutejsza tradycja i piękno muzyki. Dlaczego lubią krzywdzić innych w imię tego, że mają odmienną opinię od naszej?

Bardzo bym nie chciał, by ów prymitywny sposób widzenia świata i dzielenia ludzi na swoich i obcych przedostał się np. z polskiej polityki do myślenia o muzyce folkowej i ludowej także. Również dlatego będę w sobie hodował wspomnienie o tym niezwykłym klimacie, jaki znów odnalazłem na Mikołajkach Folkowych.

Autor: 

Dodaj komentarz!