O skrzypku co się diabłom nie dał

Skrzypek z kapeli Stanisława Stępniaka - Augustyn Szymański uchodzi za jednego z najlepszych i najbardziej doświadczonych skrzypków w dawnym woj. radomskim. Nikt już nie potrafi zliczyć, ile to razy zwyciężał w najważniejszych konkursach i festiwalach, jak choćby w Przysusze, Siedlcach czy Kazimierzu. "Chyba z połowę życia spędziłem na weselach i zabawach, nieraz grając i po dwie noce bez wytchnienia" - wspomina z dumą pan Augustyn. W zeszłym roku otrzymał najbardziej prestiżową nagrodę im. Oskara Kolberga.

Augustyn Szymański urodził się w Korzycach (woj. radomskie), 27.05. 1921 r. Jako chłopiec uczył się gry na skrzypcach od starego mistrza Jana Grygla.

"Nauczał mnie grać wszystkiego ze słuchu, tylko w wolnym czasie, najlepiej zimą, kiedy nie trzeba było chodzić do szkoły, albo krów wypasać" - mówi Szymański. "Pieniądze brał od każdego nauczonego kawałka. Pokazywał kilka polek, mazurów, walczyków, oberków i dawał miesiąc na ich przygotowanie. Ale mój ojciec nie lubił Grygla. Mówił żebym poszedł na naukę do innego. Po roku zmieniłem nauczyciela. Mając 11 lat poszedłem do Jana Janasa z Kosiorowa. To był bardzo szlachetny i dokładny chłop. Raz jak po całym dniu pracy zdrzemnąłem się i zapomniałem obera, nie chciał mi go darować. Lepiej żebym znał jednego, a dokładnie - powtarzał. Ile się nauczyłem kawałków, za tyle musiałem mu płacić. Mówił, żebym uczył się też i nut, bo później będę żałował i mi się na starość przydadzą. Ale młody chłopak byłem i gdzie tam takie gryzmoły rozumieć. I dzisiaj na starość żałuję, jak mi to Janas przepowiedział. Później zmarła mi matka i ojciec nie dawał rady samemu się utrzymać na gospodarstwie, więc zaprzestałem nauki, by mu pomóc. Grywałem tylko dla siebie wieczorami, po skończonej robocie. Jak miałem 15 lat poprosili mnie ze znajomym harmonistą - Wyrwińskim na wesele. I tak się zaczęło. Przez 20 lat graliśmy wszędzie, gdzie się dało. Dawniej na weselach muzykanty musieli grać, a goście śpiewali. A teraz kto z gości coś zaśpiewa? Tańczyć się nawet wstydzą. Kiedyś to się aż kurzyło w izbie.

Po latach spotkał mnie dyrektor Domu Kultury w Wieniawie - Stanisław Ambrożek i zaproponował muzykowanie wraz z Stasiem Stępniakiem. Od pięciu lat gramy tam. razem.


DIABELSKIE SKRZYPCE

Usłyszałem kiedyś, że skrzypce to zaklęty instrument, który ma własną duszę. Trafiały się takie eksponaty, na których grywali z dziada, pradziada, przez kilkadziesiąt lat i tylko struny czasem wymieniali. A struny się rwały jak muzykant zrobił coś na złość. Mógł grać na jednych latami, ale gdy go jaka cholera podkusiła, od razu za nowymi rozglądać się musiał. I nie było o struny łatwo jak dzisiaj.

We dworze w Mączynie żył taki Stalmach, o którym ludzie gadali, że jak struny się porwą w skrzypcach to on poratuje, bo sam na diabelskich skrzypcach grywa. Z ciekawości poszedłem do niego. I zanim się go zapytałem o te skrzypce, on z kamienną twarzą powiedział mi "chłopaku lepiej dla ciebie, żebyś o tych rzeczach w ogóle nie wiedział...". Tak mnie przestraszył, że o nic już więcej nie pytałem. Później słyszałem, że go coś strasznie męczyło na stare lata, że na cmentarz musiał iść i wygrywać tam jakieś nuty bez zastanowienia. I gdyby przerwał albo zaczął się rozglądać, z miejsca zginąłby. A jak grał, wokół niego ognie piekielne się unosiły. Nie wiadomo, czy zagrał, że zły czar prysł, czy sam umarł może. Ludzie różne zabobony gadali. O tym, że jak stary muzykant umrze i w trumnie go położą, żeby mu o północy kredę w zęby włożyć. Jak ją przetnie wtedy pewnikiem albo na złość coś drugiemu zrobisz, albo czegoś się w życiu nauczysz. Ale ja słyszałem to tylko z opowieści i wcale nie jestem ciekaw, czy mi same nieraz skrzypce grają, i co by na złość innym robić. Bo to są piekielne sztuczki i nawet jakby mi je Stalmach wtedy wyjawił, to Bogu dziękuję, że mi tą młodzieńczą interesowność w porę stary Stelmach ostudził, bo widziałem jak cierpiał na starość i pewnie mnie też by męki czekały. A tak diabłom się nie zaprzedałem i szczęśliwy jestem, wdzięczny Najwyższemu, że zdrowia nie pożałował, radości w rodzinie nie poskąpił i w takiej przecudnej kapeli grać pozwolił".

Skrót artykułu: 

Skrzypek z kapeli Stanisława Stępniaka - Augustyn Szymański uchodzi za jednego z najlepszych i najbardziej doświadczonych skrzypków w dawnym woj. radomskim. Nikt już nie potrafi zliczyć, ile to razy zwyciężał w najważniejszych konkursach i festiwalach, jak choćby w Przysusze, Siedlcach czy Kazimierzu. "Chyba z połowę życia spędziłem na weselach i zabawach, nieraz grając i po dwie noce bez wytchnienia" - wspomina z dumą pan Augustyn. W zeszłym roku otrzymał najbardziej prestiżową nagrodę im. Oskara Kolberga.

Dział: 

Dodaj komentarz!