O potrzebie śpiewania

Nie wyobrażam sobie życia bez śpiewu. To jest po prostu tak, że jak najdzie chęć, to trzeba śpiewać. To nie jest tak, że kiedy się chce – tylko przychodzi na to ochota, przychodzi taki czas, że się śpiewa. I śpiewa się piosenkę, która wpada sama w ucho. Nie tam jakąś wyuczoną, wykształconą – tylko taką, której nie trzeba się uczyć. Śpiewa się też takie, które się dobrze pamięta. Takie to jest śpiewanie.
Śpiewam od zawsze, od najmłodszych lat. W domu rodzinnym śpiewała mama. I śpiewał mamy ojciec. Pamiętam śpiewanie dziadka. Mama miała siostry i one też śpiewały. Dlatego znam bardzo dużo piosenek.
Początki były różne – najpierw śpiewanie w szkole, później i inne. Był też taki czas, że zbierałem piosenki. Były drukowane w „Zielonym Sztandarze”, takiej gazecie ludowej. Było też młodzieżowe pismo „Zarzewie”, w którym publikowano teksty. Teraz jest „Dobry Tydzień”, w którym są piosenki zespołów „nieludowych” takich, które profesjonalnie śpiewają. To właśnie one same wpadają w ucho i się je pamięta. Tak samo melodia, ja bynajmniej się jej nie uczę. Człowiek kiedyś o to nie dbał i się tym nie interesował. Był nawet taki czas, że zapisywałem je w zeszycie, potem też nagrywałem na kasety, ale to były młode lata i to wszystko gdzieś pierzchło. Pamiętam, że ojciec kolegi śpiewał takie stare piosenki. Kiedyś ludzie po prostu więcej śpiewali. Mniej gonili za pieniądzem, mieli więcej czasu. No i dzisiaj ludzi wiejskich jest na wsi mało.
Ja śpiewam w pracy, w domu, jak mnie najdzie ochota. Jak sobie siądę na huśtawce wieczorem (śmiech). To jest taka duża huśtawka, że można sobie siąść we troje i czworo… Ale ja śpiewam sam dla siebie. Mówią o mnie, że ja lubię sobie pośpiewać.

 

Kazimierz Żołna
Rolnik, mieszkaniec Motycza, śpiewa w Zespole Śpiewaczym „Rola”.

 

Kiedy zwróciliście się do mnie z prośbą o odpowiedź na pytania związane z potrzebą śpiewu, pomyślałam sobie – nic prostszego, śpiewam, lubię to, więc żaden problem. Okazało się jednak, że kiedy spróbowałam ubrać w zgrabne słowa to, czym dla mnie jest śpiew (zwłaszcza, choć nie tylko, tradycyjny), nie wiedziałam od czego zacząć. Może wynika to z faktu, że moje śpiewanie zawsze traktowałam jako coś bardzo osobistego. W śpiewie używamy głosu w sposób niecodzienny. Śpiew jest rodzajem złożonego komunikatu, którego formę tworzy mój głos. To jak i czy w ogóle komunikat zadziała, zależy tylko od mojego głosu. A to przecież niepowtarzalny „emblemat” każdego człowieka. Kiedy śpiewam, mam nierzadko wrażenie, że obnażam coś, co tkwi bardzo głęboko we mnie. I chyba właśnie dlatego wybrałam śpiew tradycyjny. Ten rodzaj ekspresji, prostej, szczerej, w pewnym sensie naiwnej, ale bardzo mocnej jest dla mnie odpowiedzią na wszystko, czego szukam w śpiewie. Wciąż pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy zaśpiewałam głosem otwartym. Potem, kiedy obserwowałam, jak inni „otwierają” swoje głosy, zawsze widziałam tę samą reakcję – niedowierzanie, że głos ludzki ma taką moc, mój głos?! Potem chcesz śpiewać już tylko głosem otwartym. Kiedyś śpiewali tak wszyscy, przy każdej okazji: przy pracy, podczas odpoczynku, przy okazji świąt czy obrzędów rodzinnych. Śpiew traktowano jako coś naturalnego, potrzebnego. Dziś jest inaczej. Nie chcę generalizować, że śpiewamy mało i rzadko. To z pewnością zależy od naszego najbliższego środowiska. Ale prawdą jest, że śpiew nie gra już takiej roli jak dawniej. Mam wrażenie, że tę naturalną potrzebę śpiewu wyczuwają instynktownie już tylko małe dzieci, które bez przerwy coś nucą, podśpiewują, wyliczają, bawią się głosem. Co do samej potrzeby śpiewu, to myślę, że wynika ona z innej, ważnej potrzeby – słuchania. Kiedy słucham, skupiam się, analizuję, interpretuję, szukam, wątpię, odkrywam… Ze słuchania z kolei wynika potrzeba współodczuwania. A ja nie znam lepszego sposobu na współodczuwanie niż śpiew. Kiedy śpiewam z kimś lub w zespole, wszyscy czujemy to samo, tę samą radość, te same tęsknoty, ten sam żal. Śpiewając, opowiadamy tę samą historię. W pieśni miłosnej historię Kasi i Jasia, nieszczęśliwych kochanków. W kołysance historię matki zatroskanej o los swojego dziecka. W pastorałce historię zadziwionych pasterzy. W pieśni pogrzebowej historię człowieka. Kiedy śpiewam z innymi, „moja” potrzeba śpiewu staje się „naszą” potrzebą wsłuchania się w coś, co jest poza nami. Śpiewając wspólnie, szukamy porozumienia, jedności, ale nie monotonnej, przewidywalnej, a raczej złożonej z nieskończonej palety dźwięków. Tak szukam mojego miejsca wśród innych.
W śpiewie tradycyjnym wciąż coś odkrywam. Nowe możliwości głosu, nowe pieśni, nowe zakątki Europy. Ostatnio odkryłam dla siebie przestrzeń litewskich sutartinės, zagadkowego misterium dźwięku. Ktoś inny rozkocha się w wielogłosie ukraińskim, ktoś w tradycji serbskiej. Polski śpiew tradycyjny, bardzo zróżnicowany regionalnie, jest równie piękny, także kryje wiele tajemnic, które fascynują i uzależniają. Wystarczy się odważyć.

Ilona Gumowska
Instytut Filologii Polskiej UMCS, Fundacja „Muzyka Kresów”, laureatka I nagrody na 49. Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym w kategorii folklor – kontynuacja.

 

Truizmem jest twierdzenie, że pieśń towarzyszy człowiekowi od zawsze. Nie da się jednak ukryć, że była ona obecna podczas wszystkich – i istotnych, i powszednich – wydarzeń: śpiewem czczono bogów, wyrażano nim radość podczas zaślubin oraz lament przy pożegnaniu zmarłego. Towarzyszył zbieraniu lnu czy usypianiu niemowląt. Niestety, obecnie aktywność wokalna została zastąpiona przez bierny odbiór muzyki i nawet biesiadowanie nie jest pretekstem do wspólnych, chóralnych lub indywidualnych popisów. Przyczyną tego stanu rzeczy jest nie tylko łatwy dostęp do odtwarzaczy, które załatwiają problem współistnienia z muzyką, ale również rażące zaniedbania w muzycznym kształceniu w polskich szkołach. Wydaje się, że w powszechnym mniemaniu śpiew, a może raczej „piosenkarstwo” stało się obecnie środkiem budowania kariery. W większości przypadków próby przebicia się z wokalnym talentem wynikają z potrzeby uzewnętrznienia się. Świadczą o tym chociażby rozmaite konkursy i festiwale – także dla amatorów – gromadzące niezliczoną ilość uczestników, odczuwających niepohamowaną chęć podzielenia się swoimi umiejętnościami (czasem bywa, że wątpliwymi). Oblężenie przeżywają także kierunki kształcące wokalistów, zarówno klasycznych, jak i specjalizujących się w muzyce estradowej. Co prawda kandydaci często po prostu marzą o spektakularnym sukcesie, a motywem ich aktywności wokalnej jest nie miłość do muzyki, lecz chęć zaistnienia w show-biznesie, niemniej ten fakt może dowodzić, że jest to forma realizowania marzeń. Dla niewielkiego procentu populacji śpiew jest jednak czymś intymnym. Ci ludzie wybierają muzykowanie zespołowe. Stopieni w chóralną masę realizują swe pragnienia kontaktu ze sztuką, lecz nie błyszczą, a pracują na wspólny sukces.
Moje doświadczenia ze śpiewem mają charakter wieloraki. Tak naprawdę śpiewałam zanim nauczyłam się mówić, bowiem moi rodzice tworzyli bardzo rozśpiewaną parę, a i babcia posiadała bogaty repertuar. Dzięki temu już w dzieciństwie znałam pieśni Moniuszki, piosenki wojskowe i partyzanckie oraz pieśni ludowe. W szkole muzycznej i na studiach śpiewałam w chórach, podczas studiów podyplomowych trafiłam na znakomitego pedagoga, który zaraził mnie pasją zgłębiania tajników emisji głosu. Będąc chórmistrzem, nieustannie zajmuję się nauczaniem repertuaru oraz prawidłowej ekspresji. Reasumując, mogę stwierdzić, że całe moje zawodowe życie nierozerwalnie związane jest ze śpiewem.
Mam ogromne szczęście, że w gronie moich najbliższych przyjaciół, z którymi spędzam większość uroczystości, są chórzyści i chórmistrzowie. Znakomicie się bawimy, wykonując wielogłosowe pieśni, przeróżne przyśpiewki i toasty. Tradycją stało się to, że podejmujemy również próby tworzenia autorskich „kantat na cześć” jubilata czy solenizanta. W rodzinnym gronie nie wyobrażamy sobie świąt Bożego Narodzenia bez kolędowania. Z akompaniamentem instrumentu i wszystkimi zwrotkami!!! Nagrywamy również muzyczne prezenty. Do podkładu wybranego fragmentu np. musicalu piszemy odpowiedni tekst i nagrywamy kolaż, angażując do tego zadania przyjaciół i rodzinę obdarowanego. Natomiast z ubolewaniem muszę stwierdzić, że w większości przypadków śpiew odgrywa w życiu towarzyskim coraz mniejszą rolę. Wspólne muzykowanie zastępują przeboje z nośników elektronicznych lub, w najlepszym przypadku, wykonywane przez wynajęty zespół, na żywo. Nie dzieje się to bez przyczyny. Repertuar współczesnych idoli nie daje szans na radosne nucenie przy ognisku czy zastawionym stole. Symptomatyczne jest również, że jeśli cokolwiek skłania do wspólnego śpiewu, to stare, dobre przeboje lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. „Piosenka jest dobra na wszystko”. Ech, gdyby to chcieli zrozumieć ci, od których zależy program kształcenia naszych milusińskich. Piosenka to prewencja, to poczucie wspólnoty, to równy krok w marszu, to fajnie spędzony czas w autokarze podczas wycieczki. Ale cóż… Dzięki innowacyjnym formom kształcenia aktualnie jedynym „utworem” do wspólnego wykonania w Polsce jest „Sto lat”, a w autokarze ogląda się film lub gra na komórce.

dr hab. Zofia Bernatowicz
Profesor nadzwyczajny, kierownik Zakładu Muzyki Rozrywkowej i dyrektor Instytutu Muzyki Wydziału Artystycznego UMCS w Lublinie. Chórmistrz i pedagog. W latach 2003–2009 związana z Teatrem Muzycznym w Lublinie. Prowadzi warsztaty z zakresu emisji głosu, metodyki prowadzenia zespołów oraz prelekcje na tematy związane z historią muzyki i kultury.

 

Śpiewać każdy może...” – wyrapował kiedyś Jerzy Stuhr na festiwalu piosenki swój celny i zabawny manifest, który zachęca każdego do śpiewu. Przecież każdy człowiek instrument do śpiewania ma zawsze przy sobie, więc śpiewać możemy łatwo, prosto i skutecznie. Jestem wielkim orędownikiem tej dewizy, ale fanem byle jakiego wykonania i fałszowania jednak nie. Cenię śpiew za to, że jest doskonałym narzędziem do komunikowania się z rzeczywistością i z ludźmi, a także niezawodnym wskaźnikiem emocji. Kiedy mój mały syn śpiewa, wiem, że jest w dobrym nastroju. I choć nie potrafi jeszcze posługiwać się złożonymi zdaniami, to swobodnie powtarza zaśpiewaną melodię. Ta uniwersalność to wielki walor i siła śpiewu. Doświadcza się tego także w wykonaniu zbiorowym, którego funkcji społecznych i identyfikacji grupowej nie sposób przecenić. To wspaniałe zjawisko obserwowałem, głównie podróżując wśród powszechnych w świecie kultur śpiewających, u nas nie jest tak rozpowszechnione. Osobiście wykorzystuję śpiew w bardzo praktyczny sposób, bo ucząc się – np. mazurków – należy je zaśpiewać. One są dziećmi śpiewu i ich największa złożoność tkwi we frazie, która powstaje ze zdania powiedzianego, a najczęściej wyśpiewanego. Śpiew jest więc nieodłącznym elementem moich warsztatów i studiów nad muzyką mazurkową. Śpiewanie wykorzystuję, ucząc także innych melodii, niekoniecznie tak skomplikowanych, jak mazurki z polskiego interioru. Niemal każdą melodię przekładam najpierw na śpiew. Z reguły praktykuję to z dzieciakami, które są niezawodnymi inicjatorami śpiewania w domu. Nie mają zahamowań, nie wstydzą się zaśpiewać nieczysto, nie w tonacji lub poza rytmem – po prostu śpiewają i to jest piękne! Możemy od nich się tego uczyć. Śpiewamy więc w domu, w ogrodzie, na rowerze, pod prysznicem… Sam nie umiem śpiewać tak, jakbym sobie tego życzył, ale liczę, że kiedyś zmienię ten stan. Łatwo wyrobić sobie negatywne zdanie o śpiewie, słuchając, jak Polacy zawodzą na rodzinnych uroczystościach albo w kościele. Najczęściej jakość rytmiczna i intonacyjna takiego śpiewu jest bardzo słaba i takie też miałem przekonanie o naszym wykonawstwie – aż pojechałem na wieś i spotkałem wspaniałych śpiewaków, którzy potrafią genialnie scatować mazurki (scat – dźwiękonaśladowczy sposób śpiewania, charakterystyczny dla jazzu – przyp. red.), wyginać frazę do rytmu i śpiewać często fantastycznym głosem i emisją. Pokochałem także przyśpiewki za ich lapidarną i nieraz dosadną trafność. Kiedy sam się na to odważyłem, okazało się, że ich wtrącanie daje mi mnóstwo radości. To wszystko całkowicie zmieniło moje podejście.
Wydaje mi się też, że coraz więcej festiwali w Polsce kładzie nacisk na śpiew. Jednym z nich są Wszystkie Mazurki Świata. W programie można znaleźć bogatą ofertę śpiewu – tego do słuchania podczas koncertów i tego do nauki podczas warsztatów. Śpiewanie jest dobre w każdym czasie i warunkach, nie tylko w wakacje, ale też zimą, nie tylko w samotności, ale też w grupie, nie tylko w radości, ale też w smutku. Życzyłbym sobie, aby zamiast kłótni ludzie śpiewali do siebie i aby tak upływało życie.

Michał Żak
Multiinstrumentalista, twórca muzyki, maratończyk, jeden z najważniejszych artystów polskiej sceny folkowej i okołofolkowej. Współtworzy zespoły Janusz Prusinowski Kompania, Lautari, Tęgie Chłopy, Grażyna Auguścik Orchestar, grywa z Indialucia, Viva Flamenco, Kairos i Adamem Strugiem.

 

O tym, że śpiewanie jest ważne, wiedziałam od wczesnego dzieciństwa. Babcia często wspominała swoje przedwojenne czasy szkolne. Zajęcia zaczynały się i kończyły patriotycznymi oraz okolicznościowymi pieśniami. Nauczyciel ogromnie lubił śpiew i z lubością wsłuchiwał się w chórek dziecięcych głosików, ale biada temu, kto zburzył tę harmonię! W tamtych czasach w szkole stosowano jeszcze dotkliwe kary cielesne. Co prawda moja babcia była jedną z lepszych klasowych śpiewaczek, jednak zawsze podczas tych opowieści moje myśli były przy tych pechowcach, którzy urodzili się z mniejszym talentem muzycznym. Nic więc dziwnego, że umiejętność śpiewu jawiła mi się w owych czasach jako ważne ewolucyjnie, wręcz surwiwalowe przystosowanie.
Z wszystkich lokalnych opowieści z mojej wsi, których tak lubię słuchać, najbardziej zapadają mi w pamięć te, mające tło muzyczne.
Ostatnio moja sąsiadka opowiadała mi o praniu na wsi. To była ciężka, fizyczna, wielogodzinna praca. Kobiety wynosiły pranie w baliach nad rzekę, kładły deskę w taki sposób, że jeden koniec leżał na brzegu, stabilizowany balią, a drugi zwisał nad wodą. Ciężar ciała praczki przyginał deskę do wody, wtedy prana sztuka odzieży namakała i należało ją energicznie tłuc kawałkiem drewna zwanym kijanką. Przed świętami, kiedy wszyscy robili pranie, trzeba było wstać raniutko i położyć swoją deskę na brzegu rzeki, żeby zająć sobie miejsce i mieć później gdzie prać.
Wyobrażam sobie rzekę obsadzoną gęsto praczkami siedzącymi na swoich deskach – każda wybija rytm, który splata się, interferuje z rytmami wystukiwanymi przez inne kobiety. Dźwięki pulsują, odbijają się od rzeki, od jej wody i brzegów, zwielokrotnione niosą się daleko. Niemal widzę wijącą się przez wieś kalimbę rzeki i kobiet.
Wielokrotnie opowiadano mi o pracy dzieci na wsi, o tym, jak dużo pracowały, jaki miały podział obowiązków. Nastolatki robiły już to samo, co dorośli, młodsze, nawet kilkuletnie maluchy pasały ptactwo i bydło. Zawsze się dziwiłam, jak to możliwe, żeby kilkuletnie dziecko dało sobie radę z krową, która jest dużym i silnym zwierzęciem? „Ależ one tej krowy nie ciągnęły, one jej śpiewały” – wyjaśniono mi. Krowy pasły się często na wspólnym, wiejskim wygonie, gdzie dzieci bawiły się razem i pomagały sobie. Kiedy nadchodził czas powrotu do domu, mali pastuszkowie szli, śpiewając piosenki, a krowy były już tak przyzwyczajone do tego codziennego rytuału, że spokojnie podążały za nimi. „Krowy bardzo lubią śpiewanie” – przekonywano mnie.
W moim życiu śpiewanie ma moc tworzenia przyjaźni, ma smak przygody, nadaje życiu pełnię. Moje śpiewanie to wyrosły w niezwykłym środowisku Orkiestry św Mikołaja, towarzyski projekt Dziwny Chór Ence Pence, wyjazdy do Niemiec na międzynarodowe spotkania śpiewacze Singetreffen i przyjaźnie trwające do dziś. To również tradycja dorocznych spotkań na lubelskich Mikołajkach Folkowych z ich wyjątkową specyfiką – śpiewami kuluarowymi, kiedy muzyka jest po prostu w powietrzu, wakacyjne śpiewanki podczas zachodów słońca w naszym magicznym miejscu na Ziemi – Jaworniku. To wszystko sprawi, że kiedy przyjdzie po mnie Zegarmistrz Światła Purpurowy, to obejrzę się za siebie z uśmiechem...

Marta Białkowska
Doktor biologii UMCS, żona wiejskiego weterynarza, mama Lili i Adasia, od kilku lat z powrotem zamieszkała wraz z rodziną na wsi, entuzjastka ekologicznej uprawy warzyw.

 

 

Skrót artykułu: 

Nie wyobrażam sobie życia bez śpiewu. To jest po prostu tak, że jak najdzie chęć, to trzeba śpiewać. To nie jest tak, że kiedy się chce – tylko przychodzi na to ochota, przychodzi taki czas, że się śpiewa. I śpiewa się piosenkę, która wpada sama w ucho. Nie tam jakąś wyuczoną, wykształconą – tylko taką, której nie trzeba się uczyć. Śpiewa się też takie, które się dobrze pamięta. Takie to jest śpiewanie.

(Kazimierz Żołna)

Dział: 

Dodaj komentarz!