O końcach świata

[folk a sprawa polska]

„Koniec świata!” to, według słownika frazeologicznego: „okrzyk wyrażający wielkie zdumienie, zdziwienie, zaskoczenie”. Na „koniec świata” można się jednak również wybrać, z (muzycznego) „końca świata” przybyć, a jakże – budząc czasami zdumienie czy zaskoczenie…

„Kongo dobrze, ale Rumunia musiałaby się jeszcze nauczyć grać” – taki fragment dialogu, między dwoma poznańskimi lumpenproletariuszami usłyszałem w czerwcu, gdy oczekiwałem na wspólny koncert Trebuniów-Tutków i Twinkle Brothers. Tak, refleksja dotyczyła plenerowych, darmowych koncertów w ramach Ethno Portu, które dali Les Tambours De Brazza i Fanfare Ciocarlia (czyli dla rozmawiających zapewne zespoły z końca świata). Oczywiście, nie przeceniałbym retorycznej siły powyższego wartościowania – dla mnie Rumuni z Fanfare Ciocarlia uczyć się nie muszą. Ważne jest to, nawet jeśli zabawnie wygląda w powyższej anegdocie, że muzyka świata znalazła w Poznaniu na parę czerwcowych dni swoje miejsce w centrum miasta i stała się tematem całkiem prywatnych rozważań.

Już rok temu Ethno Port przeniósł się znad brzegu Warty do samego centrum Poznania, i rok temu zaproponowano trzy darmowe plenerowe koncerty przed Zamkiem. Wspominam tegoroczne wieczory, były one bowiem autentycznymi artystycznymi wydarzeniami. Co oczywiste, kto chciał wejść głębiej w atmosferę folkowego świętowania, musiał kupić bilet na pozostałe atrakcje, a było ich w tym roku w Poznaniu naprawdę wiele: od Dhafera Youssefa, po braci Ganesh-Kumaresh, od Taksim Trio, po wspaniałą Renatę Rosę, od Charming Hostess, po Hosseina Alizadeha i Pejmana Hadadiego czy Pekko Kappiego. Oczywiście, nie czas i miejsce tu na szczegółową recenzencką analizę tamtych festiwalowych wydarzeń. Jeśli jednak o czymś trzeba wspomnieć, to o atmosferze szczególnego zbiorowego uniesienia, oczarowania, która towarzyszyła kolejnym wykonawcom; o, raz jeszcze, namacalnym, dotykalnym poczuciu: jak bardzo integrujące, jednoczące, przyjazne jest wspólne zasłuchanie się w takiej muzyce. Zwłaszcza gdy grana jest na tak wysokim poziomie. A podobne przeżycie przydarzyło mi się i miesiąc później w nieco innych okolicznościach…

Wyjazd z Poznania do Czeremchy to swego rodzaju podróż na koniec (naszego) świata. To właśnie owa znacząca odległość (oczywiście, plus moja własna gnuśność i lenistwo) sprawiła, że choć przez tyle lat wybierałem się na ten festiwal, nigdy dotąd nie dotarłem. Nasłuchiwałem relacji szczęśliwców, którym było bliżej, albo mieli w sobie więcej determinacji i podejmowałem mocne postanowienie na przyszłość.

Z niejakim wstydem przyznaję więc, że dopiero w tym roku udało mi się po raz pierwszy dotrzeć do Czeremchy. Ale mój autentyczny zachwyt tym miejscem, ludźmi, atmosferą sprawia, że chciałbym bywać tam co roku. Drodzy Czytelnicy, nie łapcie mnie jednak za słowo, raczej spróbujcie sami pojechać albo wrócić w to niezwykłe miejsce. Bo jeśli tak miałby wyglądać „koniec świata”, to taka perspektywa wyglądałaby bardzo obiecująco.

Festiwal „Z wiejskiego podwórza” nie ma w sobie żadnego zadęcia i blichtru, jest radosną imprezą, naturalną, pełną dobrych natchnień, pozytywnych emocji, pięknej muzyki. No i ludzie – bo to oni są najważniejsi: od organizatorów począwszy, na zwykłych przechodniach skończywszy – dominuje życzliwość. Bo też Podlasie to takie miejsce, gdzie czas płynie nieco wolniej, spokojniej, harmonijniej.

No i oczywiście była wspomniana muzyka: począwszy od Czeremszyny, która niejako naturalnie z festiwalem się kojarzy. I nawet jeśli Taraf De Haidouks jakoś tym razem mnie nie porwali, to występ wspaniałych The Ukrainians zachwycił absolutnie. To był chyba rok 1996 (osiemnaście lat temu!), kiedy słuchałem The Ukrainians na żywo po raz pierwszy i raptem teraz powróciły tamte emocje. Oczywiście, przede wszystkim za sprawą znakomitej, w sensie warsztatowym i „energetycznym”, muzyki zespołu. A jak niesamowicie, również po latach od premiery, zabrzmiał tischnerowski program Voo Voo i Trebuniów-Tutków! A jak brawurowo dała sobie radę krakowska Hańba!, budząc entuzjazm widzów w każdym wieku (tak, również starszych pań i panów!). Podobnie jak Transkapela, prezentująca swój premierowy materiał…

Tak, pod podlaskim niebem muzyka brzmi szczególnie. Publiczność zaś chłonęła ją w autentycznym zachwycie.

Skrót artykułu: 

„Koniec świata!” to, według słownika frazeologicznego: „okrzyk wyrażający wielkie zdumienie, zdziwienie, zaskoczenie”. Na „koniec świata” można się jednak również wybrać, z (muzycznego) „końca świata” przybyć, a jakże – budząc czasami zdumienie czy zaskoczenie…

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!