Nepal cztery obrazy

Nie będzie to opowieść o zbieraniu melodii i starych pieśni, bo nie tego szukam w muzyce. Raczej dotknięcia tego co w nas niezmienne i prawdziwe. Może dlatego trzeba widzieć wiele stron tego samego, stałość najłatwiej uchwycić w różnorodności, a własną drogę warto zobaczyć pośród gmatwaniny wielu szlaków. Ciągle obawiam się wizji pokracznych i agresywnych szowinistów w służbie prawdy absolutnej czyli ich własnej.

Siedzieliśmy w tybetańskiej jadłodajni przy oknie wychodzącym na Thamel. Wąska uliczka pełna sklepów z kolorowymi ubiorami, księgarń, agencji trekkingowych i wszystkich kuchni świata falowała tłumem. Wyławiałem co ciekawsze postacie - wysokich i długowłosych Australijczyków w rastamańskich beretach, drobnego mężczyznę z siwą brodą niosącego wielki tybetanski bęben, amerykańskich punków targujących się o cenę sarangi z ulicznymi sprzedawcami instrumentów... Młody właściciel restauracji, o rysach wypisujących mu na twarzy słowo Khampa, raczył nas Dylanem w doskonałej wersji i żartobliwie przepraszał, że nie ma na sobie ludowego stroju i gra na gitarze, a nie na tybetańskiej trąbie d'ung. Na wprost naszego okna witryna oświetlona elektrycznymi wężami z ruchliwymi, migotliwymi światłami zapraszała fanów trance i techno. W naszych głowach trwał obraz porannych mgieł wokół wielkiej stupy, klasztorów Svajanbhu i oczu widzących wszystko bez udrapowania, gry pozorów i naszych ciasnych poglądów. Jakoś nie mogę bać się Wieży Babel, nieostrych granic, akceptacji przeciwieństw i wielu światów na raz. Tylko w tej przestrzeni jest zawsze miejsce na mój własny.

Ze szczytu wzgórza widać było bramę do Królestwa Lo w Górnym Mustangu. Z dachu małego klasztoru zobaczyliśmy więcej - białe obłoczki na tle nieba koloru ultra maryny wokół szczytów Daulaghiri i Nilgiri, układające się w tajemną partyturę. Mali mnisi zaśpiewali nam pogodną modlitwę i roześmiali się na koniec zawstydzeni. Mój dyktafon zapisał wszystko, w każdej chwili mogę to odtworzyć, ale nie udało mi się tego jeszcze zagrać. Wracaliśmy koło drzewa obwieszonego kolorowymi wstążkami dla duchów Ziemi.

Stałem w ciemności zapełnionej szeptami i niejasną obecnością czegoś ważnego. W środku Grecji, w środku niegdysiejszego świata, we wnętrzu ziemi, w kamiennej macicy początków.

Wzgórze leży na wprost Tatr. Była tu kamienna świątynia, której ołtarzem stawał się widok gór. W różnych porach dnia i roku ujawniają się odmienne kształty i kolory tego samego granitowego łańcucha Karpat. Czy można sobie wyobrazić trafniejsze połączenie fizycznego z duchowym, realności i iluzji ? Który obraz jest prawdziwy? Która nuta jest bardziej nasza?

Anna Nacher i Marek Styczyński są twórcami Projektu Karpaty Magiczne, który niedawno wydał nową, trzecią płytę - "ethnocore 3 : VAK" (dwa poprzednie krążki zespołu to "ethnocore" i "ethnocore 2 : NYTU". Ten numer "Gadek z Chatki" zawiera, dołączony tylko dla prenumeratorów, plakat Projektu Karpaty Magiczne, przedstawiający tybetańskiego orła - symbol ochrony przed złymi wpływami i pomyślny znak dla podróżnych.
Skrót artykułu: 

Nie będzie to opowieść o zbieraniu melodii i starych pieśni, bo nie tego szukam w muzyce. Raczej dotknięcia tego co w nas niezmienne i prawdziwe. Może dlatego trzeba widzieć wiele stron tego samego, stałość najłatwiej uchwycić w różnorodności, a własną drogę warto zobaczyć pośród gmatwaniny wielu szlaków. Ciągle obawiam się wizji pokracznych i agresywnych szowinistów w służbie prawdy absolutnej czyli ich własnej.

Dodaj komentarz!