Najstarsze Pieśni Europy

6-12 października 2011, Lublin

W Lublinie w muzyce ciągle dzieje się coś takiego, że "koniecznie trzeba" tam jechać i za każdym razem człowiek jest zadowolony, że uczestniczył w czymś niezwykłym. W tym roku po raz kolejny udało mi się załapać za festiwal Najstarsze Pieśni Europy, organizowany przez Ośrodek Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych "Rozdroża" i Fundację "Muzyka Kresów". Celem festiwalu jest prezentacja najstarszych muzycznych świadectw kultury tradycyjnej z różnych regionów Europy, a przez lata na lubelskiej scenie pojawiło się już wielu artystów z najróżniejszych zapomnianych zakątków starego kontynentu. W tym roku wydarzenie miało swoją dwunastą edycję.

Festiwal objął cały tydzień, od 6. do 12. października. Mnie dane było uszczknąć z niego zaledwie dwa dni, ale za to jakże intensywnie.

W piątek spóźniłam się na koncert pieśni kujawskich, ale zdążyłam na występ Mari Boine z Norwegii. Artystka jest najpopularniejszym wykonawcą muzyki ludu Saami z Laponii, śpiewa tradycyjne joiki, łącząc je z transową muzyką w manierze minimalistycznej. Koncert dla fascynatów muzyką północy był bardzo interesujący, mnie nie wciągnął. "Smętne klimaty", jak to trafnie ujął kolega, okazały się zbyt monotonne, a interesujący wokal jednego z muzyków tylko raz urozmaicił występ. Pod koniec koncertu głód fizyczny przeważył nad kulturalnym i kebab wygrał z muzyką.

Natomiast w sobotę żaden głód nie wyrwałby mnie z sali - program koncertu przykuwał do miejsca, z trudem zdobytego w tłumie. Zaczęli Albańczycy - zespół ze wsi Lapardha - sześciu śpiewaków z górskiej wioski zaczarował salę Teatru Muzycznego subtelną polifonią. Śpiewali a capella na kilka głosów, wśród których pojawiały się takie dźwięki, jakby ktoś grał na przedziwnych instrumentach. Wszelkie drobne ozdobniki było doskonale słychać, bo widownia wstrzymała oddech w zachwycie. Niektóre utwory wspomagane były fujarką (czy inną fłojerą), ale muzykę tworzyły tu głównie głosy.

Po Albańczykach sceną zawładnęły panie ze szkockiego koła gospodyń wiejskich Sgioba Luaidh. Pełna nazwa "Sgioba Luaidh Inbhirchluaidh" oznacza "Grupę Folowania z Inverclyde" i zespół "specjalizuje się w rekonstrukcji pieśni w języku gaelickim, śpiewanych podczas pracy, zwłaszcza podczas folowania tweedu". Ten koncert zachwycił zupełnie czym innym niż muzyka - prawdę powiedziawszy muzycznie to było całkowicie nieciekawe, ale za to jak sprzedane! Przesympatyczne panie zainscenizowały pokaz "ścieżki produkcyjnej" filcu, w który wplotły i owieczkę - pacynkę, i żarciki, i cieniutkie, piskliwe piosenki. Produkt został opakowany we wspaniałą, dowcipną konferansjerkę i owacje panie gospodynie zgarnęły rzęsiste.

A na koniec gruziński chór Rustawi. Dziesięciu mężczyzn. Wyszli na scenę, zaśpiewali i właściwie już nic nie zostało do powiedzenia. Rustawi to jeden ze znamienitszych gruzińskich zespołów eksportowych, ale też jest to eksport w najlepszym gatunku. W Lublinie wystąpili bez części tanecznej składu, ale prócz śpiewów a capella, kilka utworów wykonali z akustycznymi instrumentami. Doskonała polifonia, idealnie zrównoważone brzmienia, potęga dźwięku..., co tu jeszcze pisać, kiedy wszystko to nie oddaje wrażenia? Tydzień przed tym festiwalem spędziłam na Skrzyżowaniu Kultur, nasłuchałam się najpiękniejszej i najróżniejszej muzyki z całego świata, kilka rzeczy naprawdę zachwyciło, ale po występie Gruzinów poczułam, że "przeszedł czołg i pozamiatał". Nie byłam odosobniona w tym odbiorze, publiczność została całkowicie oszołomiona ideałem dźwięku. Nic dodać, nic ująć. Kapelusze z głów, panowie.

Po koncertach muzyka mogła się naprawdę rozhasać na zabawach. W piątek zabawę taneczną w Radiu Lublin prowadził ukraiński zespół Hulajhorod, na zmianę z Kapelą Jana Wochniaka z Wieniawy, a w sobotę trio z Rosji: Swietłana Własowa, Wiaczesław Asanow i Iwan Bokariow oraz zespół Duja z Litwy. W studiu Radia Lublin zainstalowano świetną, dużą podłogę do tańca, a dekoracje z kolorowych tkanin w trakcie wirowania układały się w fantastyczne tęczowe pasma - nie wiem czy efekt był zamierzony, czy przypadkowy, ale godzien powtórzenia. Hulajhorod nie tylko świetnie śpiewa, ale też potrafi poprowadzić zabawę i nauczyć tańców korowodowych. Polska kapela z kolei przygrywała oberki, więc w piątek można było się wyszaleć. W sobotę było słabiej muzycznie, bo wprawdzie muzyka rosyjska grana solo na akordeonie była piękna, ale nauczyciele tańca mieli swoiste (dość bezpardonowe) metody organizacji zabawy i nie bardzo było jak potańczyć, bez konieczności poddania się musztrze. Muzyka litewska z kolei też do najzrywniejszych nie należy i ogólnie zapowiadało się, że zabawa się nie rozkręci. Jednak w pewnym momencie dotarli panowie z zespołu albańskiego, po nich część Gruzinów i nagle przy stoliku w końcu sali zaczęły się śpiewy. Tłum wokół Albańczyków rósł, dołączyli Gruzini, zaczęła się zabawa we współbrzmienia, w pogadanki o muzyce, szaleństwo improwizacji i chyłkiem-boczkiem wydarzenia kuluarowe zdominowały potańcówkę. Biedni Litwini zeszli ze sceny, bo już w którymś momencie nikt nie tańczył, tylko wszyscy cisnęli się wokół śpiewaków. Potem jednak wrócono do tańców i suma sumarum albo "kańce kańcow" - zabawa trwała niemal do rana.

Tylem użyła, reszta wydarzeń została dla miejscowych. W ramach festiwalu wystąpili jeszcze Pekko Kappi z Finlandii, Oleg Gierasimow z zespołem etnograficznym z Republiki Maryjskiej w Rosji; Mounir Troudi, klasyczny pieśniarz arabski z Tunezji, zespół śpiewaczy ze wsi Toneż na Białorusi, artyści z Serbii, Litwy, Węgier, Ukrainy, Rosji oraz kapele rodzime. Pełen program można znaleźć na stronie festiwalu npe-festiwal.pl Co warte podkreślenia - wstęp na wydarzenia festiwalu był darmowy i każdy mógł zaczerpnąć tej muzyki "u źródła". Za rok pewnie znów pojadę do Lublina zanurzyć się w tradycji.

Skrót artykułu: 

W Lublinie w muzyce ciągle dzieje się coś takiego, że "koniecznie trzeba" tam jechać i za każdym razem człowiek jest zadowolony, że uczestniczył w czymś niezwykłym. W tym roku po raz kolejny udało mi się załapać za festiwal Najstarsze Pieśni Europy, organizowany przez Ośrodek Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych "Rozdroża" i Fundację "Muzyka Kresów". Celem festiwalu jest prezentacja najstarszych muzycznych świadectw kultury tradycyjnej z różnych regionów Europy, a przez lata na lubelskiej scenie pojawiło się już wielu artystów z najróżniejszych zapomnianych zakątków starego kontynentu. W tym roku wydarzenie miało swoją dwunastą edycję.

Dział: 

Dodaj komentarz!