Na lubelskim jarmarku

Jarmark Jagielloński, odbywający się w połowie sierpnia już od 4 lat, rozrósł się do ogromnej imprezy, której wszystkie atrakcje aż trudno ogarnąć. Wystarczy wymienić tylko liczne kramy, miasteczko rycerskie, działania związane z muzyką tradycyjną, zabawy dla dzieci, koncerty. Zawsze oczekiwaną gwiazdą, kojarzoną z tym wydarzeniem jest węgierska grupa Holloenek Hungarica.

Holloenek Hungarica odwiedził nasze miasto już wiele razy. Co powoduje że jesteście tak częstym gościem w Lublinie i jak doszło do Waszego pierwszego koncertu w Polsce?
Lajos Balint: Moje miasto - Debreczyn i Lublin są miastami partnerskimi. Za pierwszym razem burmistrz naszego miasta poprosił nas, byśmy przyjechali zagrać w Lublinie. Nie było to jednak z okazji Jarmarku Jagiellońskiego, lecz w ramach jakiegoś innego wydarzenia. Działo się to pod koniec lata albo na początku września. Z Debreczyna przyjechała wtedy bardzo silna reprezentacja: zespół rockowy, zespół folkowy, grupa dziewczyn, które śpiewały oraz zespół tańca ludowego by pokazać kulturę Debreczyna. Program wyglądał mniej więcej tak: część rockowa, część średniowieczna, część folkowa i część nowoczesna. Dzięki tej wizycie zdobyłem trochę kontaktów, co zaowocowało zaproszeniem nas na Jarmark Jagielloński. Lublin stał się naszym drugim domem, wiemy gdzie mieszczą się dobre puby. Mamy tu wielu przyjaciół, fantastyczne wspomnienia. Bardzo lubimy tu przyjeżdżać.

Cofnijmy się do początków zespołu. Jak powstał Holloenek Hungarica? Dlaczego gracie właśnie muzykę folkową i dawną?
L.B.: To bardzo, bardzo długa historia. Kiedy byłem w szkole, często organizowano tam dyskoteki. Nie podobała mi się tamta muzyka, bardziej interesowało mnie wtedy rozglądanie się za dziewczynami. Muzyka całkowicie do mnie nie przemawiała, ludzie stawali się przy niej bardzo agresywni. Wiesz, cała ta muzyka disco, dance, techno... Uważam, że nie jest to ludzka muzyka. To syf. Pewnego razu wybrałem się do folk pubu, gdzie trafiłem na występy grup tanecznych. Grano tam dobrą muzykę, a wszyscy ludzie byli życzliwi i uśmiechnięci. Nawet jeśli byłeś obcokrajowcem, byłeś dla wszystkich przyjacielem. Zapraszali cię do tańca. Tańczyliśmy w kole głównie tańce korowodowe. Wtedy też poznałem kilka ważnych osób, nawiązałem kontakt z wytwórcami średniowiecznych instrumentów i wybrałem folk, choć powiedziałbym, że gramy głównie muzykę średniowieczną. W niej możemy się po prostu odnaleźć. To nie tylko granie, to styl życia. Masz kostiumy, bierzesz udział w festiwalach - to pozwala oderwać się od teraźniejszości, daje ci wolność. Możesz robić różne rzeczy - grać z zespołami tanecznymi, możesz znaleźć jakieś miejsce, zacząć grać, położyć kapelusz na ziemi i zbierać na piwo. Lubimy grać, grać i grać i wydaje mi się, że odnaleźliśmy najlepszą dla nas drogę.

Co oznacza nazwa zespołu?
L.B.: "Holloenek" oznacza głos, śpiew kruka - kra, kra, kra... "Hollo" - kruk, był w średniowieczu symbolem wprowadzonym przez naszego największego króla, Mattiasa Hunyady. W dzieciństwie zasłuchiwałem się w opowieściach o królu Mattiasie i ten symbol jest ze mną przez całe moje życie.Mam nadzieję, że później też będzie mi towarzyszył. Hungarica z kolei powstało w czasie, gdy byliśmy w Niemczech i organizator festiwalu nie mógł zapamiętać nazwy "Holloenek". Koniec końców, wszędzie na plakatach i w gazetach widniał napis Hungarica. Postanowiliśmy połączyć to wszystko w Holloenek Hungarica. W skrócie to brzmi "H.H.".

Kompozycje znajdujące się na Waszym debiutanckim albumie "Szarnyalas" sprawiają wrażenie znakomicie dobranych, co czyni album bardzo spójnym. Czym kierujecie się przy doborze kompozycji do Waszego repertuaru?
L.B.: Po pierwsze, jesteśmy zespołem grającym muzykę średniowieczną i takiej też szukamy. Chcemy przybliżyć, zaprezentować ją ludziom. Po drugie, jesteśmy Węgrami, ale niestety tylko niektóre nasze pieśni z epoki średniowiecza przetrwały do dziś. Turcy, Habsburgowie niszczyli cały dobytek kulturowy na Węgrzech. W tego powodu, jeśli chcesz grać muzykę średniowieczną na Węgrzech, musisz szukać inspiracji na terenie całej Europy. Wykorzystujemy zatem pieśni z Włoch, Hiszpanii, Niemiec... W sumie z Polski też, na przykład "Hej Sokoły"- to utwór biesiadny, który wykorzystujemy podczas naszych koncertów. Oprócz muzyki dawnej, pokazujemy różne tańce węgierskie. Nie są to tańce do końca średniowieczne raczej ludowe, ale uczeni węgierscy mówią, że to bardzo stare rzeczy, w dodatku są stosunkowo łatwe do zagrania. Reasumując można powiedzieć, że gramy muzykę węgierską, folkową i średniowieczną.

Czy masz jakąś piosenkę którą darzysz największym sentymentem?
L.B.: Dobór piosenek zależy od naszego nastroju. Jeśli jednak miałbym wskazać jakiś utwór, byłby to "Andronicus". Jest on połączeniem dwóch starych pieśni: pierwsza pochodzi z epoki renesansu, druga zaś to bardzo stara, hiszpańska ballada. Znaleźliśmy w nich sporo wspólnych cech i połączyliśmy je w jedno. Jest ona interesująca również pod względem rytmicznym.

Czy lepiej gra się Wam utwory instrumentalne, takie jak "Andronicus", czy wolicie te gdzie dodatkowo dochodzą partie wokalne?
L.B.: Od roku mamy w zespole nowego członka- wokalistkę Laurę Weixelbaum, która oczarowała nas swym wspaniałym głosem i myślę, że w niedługim czasie jeszcze bardziej polubię utwory śpiewane. Kiedy przyszła do zespołu, w tydzień opanowała cały repertuar. W przeciwieństwie do wielu z nas- samouków, Laura uczyła się śpiewu w szkole muzycznej i to słychać, ma spore umiejętności. Jej dodatkową zaletą jest to, że po prostu kocha średniowieczną muzykę. W sumie gdyby się jej mocniej przyjrzeć, przypomina trochę średniowieczną czarownicę. Ja natomiast zawsze wolałem muzykę na dudy, ponieważ granie na tym instrumencie było moim marzeniem. W zespole jest dwoje, a czasem nawet troje dudziarzy, co daje nam naprawdę wiele możliwości.

Lauro czy można już Cię nazwać stuprocentową członkinią zespołu?
Laura Weixelbaum: Ciężko byłoby stworzyć nowe nagrania, gdybym nie czuła się stuprocentowym członkiem zespołu. Bardzo pomógł mi Lajos, ale też Pisti, nasz bębniarz, który jest już w Holloenek Hungarica bardzo długo. Wszyscy sobie pomagamy, Holloenek to jedna wielka rodzina i uwierz mi, że ciężko byłoby podróżować przez Europę, gdybyśmy nie byli dobrymi przyjaciółmi, rodziną i nie darzyli siebie zaufaniem.

Niedawno wydaliście kolejną płytę, "Mors In Virgo".
L.W: "Mors In Virgo" stworzony został przez nowych muzyków Holloenek Hungarica, gdyż skład grupy trochę się zmienił. Tytuł albumu znaczy dosłownie "śmierć w dziewicy". To trochę zabawny tytuł, zważywszy na to, że w zespole jest teraz ze mną aż czterech chłopaków. Jest to również związane z pewnym zwyczajowym określeniem miłości. Chcieliśmy odnieść się do swego rodzaju mistyki znaczenia słowa dziewica i mistyki znaczenia słowa śmierć. Tematyka śmierci, misterium z nią związane, odnosi się w śmiały sposób do korzeni muzyki heavymetalowej. Heavy metal, muzyka folkowa czy muzyka średniowieczna, czyli to czym się zajmujemy, są bardzo blisko siebie. Krytycy na Węgrzech często mówili nam, że to co gramy to średniowieczny heavy metal albo dudziarski metal. Z resztą dwóch członków naszego zespołu to również muzycy formacji rockowych. Ja także gram w zespole rockowym, więc jest nas troje. Pierwszy z nas, Ferenc Rabenaas ma bardzo znany na Węgrzech zespół Witchcraft. Jest on również inżynierem dźwięku, posiada własne studio i to właśnie on zajął się produkcją naszego nowego albumu. Drugi z chłopaków, Robert Fagyas również gra rock, choć on akurat udziela się w projekcie jazz-rockowym. Ja z kolei grałam parę lat temu w metalowym zespole, więc można powiedzieć że też mam jakieś doświadczenie. Wszyscy w zespole preferujemy mocne brzmienie - niskie strojenie, dużo dźwięków dud i gęstą grę bębnów - to wszystko musi być bardziej... okrutne i myślę, że słychać to na "Mors In Virgo".

Jak duży wkład w powstawanie Waszej nowej muzyki miał Ferenc Rabenaas?
L.W.: To ciekawa sprawa, bo Ferenc, którego wszyscy nazywamy Feri, zanim jeszcze sam zaczął grać w Holloenek Hungarica, sprowadził mnie do tego zespołu. U nas to ja i Lajos jako pierwsi komponujemy piosenki. Choć jest to trochę odważne stwierdzenie. Oczywiście, znajdujemy wspólnie różne stare melodie na piosenki, ale sporo wnoszą również bębniarze. Mamy ich w tej chwili dwóch. To oni nadają agresywności, polotu i emocji tym melodiom. Ferenc z kolei gra na buzuki i czasem na dudach, ale jak pewnie zauważyłeś, chociażby podczas koncertów w Lublinie, to ja i Lajos jesteśmy głównymi dudziarzami w zespole.

Na "Mors In Virgo" znajdują się jedynie trzy utwory, w których możemy usłyszeć Twój głos. Powiedz mi, dlaczego w Waszym repertuarze można usłyszeć więcej utworów instrumentalnych niż tych, w których śpiewasz?
L.W.: To bardzo prosta sprawa. Czasami zdarza się, że na imprezach na których gramy, nie ma nagłośnienia na wokal i akustyków - wtedy jesteśmy zmuszeni grać akustycznie. Czasami czuję, że moje gardło nie jest aż tak wytrzymałe, abym mogła śpiewać w każdym miejscu i w każdych warunkach i właśnie dlatego tworzymy tak dużo muzyki na dudy. Choć kto wie, może na kolejnej płycie powinniśmy zamieścić więcej piosenek z wokalem? Są ludzie którzy krytykują właśnie ten aspekt naszej działalności, więc chyba będziemy musieli spróbować znaleźć jakieś rozwiązanie.

Jak wyglądają plany zespołu na przyszłość?
L.W.: Nasze plany na przyszłość nie są zbytnio skomplikowane. Chcemy żyć dla muzyki. Chcemy jeździć i grać muzykę. Jest sporo miejsc, sporo ludzi, którzy zapraszają nas do siebie na koncerty.

Na koniec chciałbym, abyś opowiedziała mi co nieco o swoim tatuażu na ramieniu.
L.W.: To co mam na ramieniu to raz, dwa, trzy, cztery... osiem mionir. Te litery to pismo runiczne, a w środku są młoty Thora. Wiesz że to ciekawe? Burza nadchodzi, gdzieś tam w oddali słychać grzmoty, a Ty mnie pytasz o mój tatuaż, który symbolizuje młoty Thora, boga piorunów. Te napisy to runy Futhark, czyli runy wikingów ze Skandynawii. Ja sama posiadam skandynawskie korzenie i zakochana jestem w kulturze wikingów- właśnie dlatego mam taki tatuaż. Symbolizuje on moje przywiązanie do tamtej kultury.

Rozmawiał Marcin Puszka (Akademickie Radio Centrum w Lublinie, autor programu "HelloFolks".
Specjalne podziękowania dla Piotrka Marczewskiego który pomógł w przeprowadzeniu wywiadu.

Skrót artykułu: 

Jarmark Jagielloński, odbywający się w połowie sierpnia już od 4 lat, rozrósł się do ogromnej imprezy, której wszystkie atrakcje aż trudno ogarnąć. Wystarczy wymienić tylko liczne kramy, miasteczko rycerskie, działania związane z muzyką tradycyjną, zabawy dla dzieci, koncerty. Zawsze oczekiwaną gwiazdą, kojarzoną z tym wydarzeniem jest węgierska grupa Holloenek Hungarica.

Dział: 

Dodaj komentarz!