Na cztery łapy

Victor Socaciu

Pieśniarz i autor piosenek, kawaler Orderu Zasługi w Dziedzinie Kultury, były członek parlamentu, a obecnie konsul generalny Republiki Rumunii w Montrealu, prywatnie były mąż aktorki teatralnej i filmowej Cornelii Pavlovici.

fot.: www.jurnalspiritual.eu

Do Rumunii planowaliśmy pojechać późną wiosną 2009 roku, dopóki się nie okazało, że moja żona jest w ciąży i doświadczanie w tym stanie spodziewanych tam bezdroży nie jest może najlepszym pomysłem. Szkoda, bo wiele sobie po tej podróży obiecywaliśmy, a ci, którzy byli w tym kraju przed nami, obiecywali nam jeszcze więcej, a mianowicie jedne z ostatnich dzikich gór Europy (choć tymi tak naprawdę ostatnimi są podobno Góry Przeklęte na pograniczu Albanii, Czarnogóry i Serbii), a przede wszystkim serdecznych mieszkańców, którzy nie włączyli się w wyścig szczurów. „Jedźcie jak najprędzej” – radzono nam – „bo lada chwila Rumunia zepsuje się tak, jak się zepsuło wszystko”. „Rumunia jest nieprzewidywalna” – mówili inni. – „Prowadząc samochód po zmierzchu można wpaść na zupełnie nieoświetlony wóz drabiniasty, ale za to w Kluż-Napoka można było liczyć na nocleg w luksusowym hotelu »Intercontinental« za naprawdę śmieszne pieniądze.” Można było, bo hotel już nie istnieje1.

Do dziś jestem w stanie odtworzyć z grubsza trasę, jaką chcieliśmy wtedy przejechać, a więc najpierw Marmarosz ze swoimi drewnianymi cerkwiami i wesołym cmentarzem w Săpânţa, następnie przeskok przez Karpaty Wschodnie do Bukowiny i tamtejszych malowanych cerkwi z Voroneţem na czele, o którego Sądzie Ostatecznym opowiadał kiedyś John Romer w jednym ze swoich programów. Potem powrót do Siedmiogrodu obok Lacul Roşu i przez Wąwóz Bicaz, dalej obowiązkowo Sighişoara, Braszów i Sybin, zamek chłopski w Raşnov, zamek Bran i formacje skalne Babele w górach Bucegi, może też Fogarasze i Retezat, gdyby starczyło czasu, a na pożegnanie Wąwóz Turdy. Plany, plany, z których nic nie wyszło... Dziś pewnie dołożylibyśmy wizytę u Szeklerów w Rimetei czy – jak kto woli – w Torockó, gdzie gościł Robert Makłowicz, ale wtedy jeszcze nie byliśmy świadomi istnienia tej perełki.
Tak naprawdę byłem w Rumunii tylko przejazdem, gdy w latach dziewięćdziesiątych jeździłem do Stambułu czy Aten autokarem na wakacje. Oj, długa to była droga! Pamiętam, że później, już po przyjeździe, z Myken do Epidauros zabrało mnie raz autostopem włoskie małżeństwo z Umbrii. Szybko zgodziliśmy się co do panującej w Grecji drożyzny, która przeszła tak moje, jak i ich oczekiwania.

- My przynajmniej – zauważył jednak swoją przewagę mężczyzna – mamy tu blisko i nie musieliśmy lecieć samolotem.
Wyjaśniłem mu grzecznie, że i ja nie przybyłem do Grecji drogą powietrzną, lecz lądową – autokarem właśnie.
– Ależ taka podróż musi trwać całą wieczność! – był wyraźnie zdziwiony podobną ekstrawagancją.
– Tak – powiedziałem. – Pięćdziesiąt godzin.
– To straszne! – nie dawał za wygraną.
– Nie tak bardzo – odpowiedziałem – Po dwudziestu czterech i tak się już nic nie czuje.

Z tamtych wojaży przypomina mi się wyłaniająca się z mroku nocy Timişoara i jakieś pogórza Karpat, przeprawa promem przez Dunaj do Bułgarii, o której nigdy nie było wiadomo, ile będzie trwała, czyli ile się będzie czekało w kolejce pojazdów. Przypomina mi się postój na skraju pola dla rozprostowania nóg – jakaś babina sprzedawała tam arbuzy, ale chyba się nie skusiłem. No i ta atmosfera, zwłaszcza podczas mojej pierwszej podróży do Stambułu, autokaru pełnego polskich handlarzy, którzy raczyli się zalewanymi wrzątkiem zupkami i zwracali się do siebie per „szwagier”, co było chyba bardziej wyrazem zażyłości niż odzwierciedleniem łączącego ich powinowactwa. Szefowa organizującego przejazd biura podróży umilała czas swoim stałym klientom (bo, umówmy się, biuro utrzymywało się z handlarzy, a nie z globtroterów, których w szczycie sezonu było nie więcej niż pięciu na cały autokar), puszczając przez głośniki takie ówczesne przeboje, jak „Majteczki w kropeczki” czy „Włosy Romana”. Szczęśliwi słuchacze nie mieli zapewne świadomości, że disco polo, którym się ich raczy, to w dużym przybliżeniu polski odpowiednik rumuńskiego manele, bułgarskiej czałgi, serbskiego turbo folku czy greckiego skiladiko, choć w disco polo zamiast wpływów orientalnych można się raczej doszukiwać włoskich, a elektronika w praktyce ogranicza się do instrumentów klawiszowych.

No właśnie, muzyka rumuńska to temat rzeka i nie będę się w nią zanadto zagłębiał, bo nie chciałbym, żeby prawdziwym znawcom tego zagadnienia ze śmiechu zajady popękały. Wspomnę tylko moje ulubione grupy wykonujące muzykę typowo ludową – Taraf de Haïdouks, którą podziwiałem chyba po raz pierwszy podczas którejś edycji koncertu „Szalom na Szerokiej”, i Fanfare Ciocărlia – z którą się zetknąłem przy nie pamiętam już jakiej okazji. Jest też Irina Loghin, którą kojarzę z wykonania przepięknej pieśni „Cate griji are o mamă” („Matka ma wiele zmartwień”), Octavian Bud ze swoim przejmującym songiem pod tytułem „Niciodată” („Nigdy”), no i mój ulubiony Victor Socaciu, któremu chciałbym poświęcić kilka słów.
Urodzony 14 stycznia 1953 roku w Braszowie Victor Socaciu to pieśniarz i autor piosenek, kawaler Orderu Zasługi w Dziedzinie Kultury, były członek parlamentu, a obecnie konsul generalny Republiki Rumunii w Montrealu, prywatnie były mąż aktorki teatralnej i filmowej Cornelii Pavlovici. Socaciu skończył kurs gitary klasycznej w Powszechnej Szkole Sztuki w Braszowie, po maturze wybrał jednak studia inżynierskie na wydziale elektromechaniki. Debiutował na scenie w 1970 roku w rockowej grupie Zodiac, później zwrócił się w stronę muzyki folk, odnosząc prawdziwy sukces w środowisku studenckim. W 1981 roku wydał pierwszy album – „Roată” („Koło”), w sumie – między melancholią a poezją – wydał około dwudziestu płyt, na których znalazły się takie piosenki, jak: „Căruţa cu flori” („Wóz z kwiatami”), „Tata şi caii” („Tata i konie”), „Trenul” („Pociąg”) czy prześmiewcze „Mamă lor la toţi” („W ogóle ich matka”). Od 1976 roku związał się z „Cenaclul Flacăra” (Kręgiem Literackim „Płomień”) – był to, jak się wydaje, taki koncesjonowany przez komunistyczny reżim ruch hipisowski, próba skanalizowania w jakichś ramach akceptowalnych przez państwo odruchu buntu i potrzeby wolności, które były charakterystyczne dla ówczesnej młodzieży wszystkich krajów rozwiniętych. Trochę zgodnie ze starą rosyjską zasadą mówiącą, że car jest dobry, tylko urzędnicy są źli, „Cenaclul Flacăra” był może luźniejszą, ale jednak formą kultu Nicolae Ceauşescu. Z jednej strony, w jego łonie propagowano narodowy komunizm i domagano się powrotu Besarabii w granice Rumunii, z drugiej jednak zdarzało się nawet, że podczas spotkań pieśniarz Florian Pittiş wykonywał piosenki Boba Dylana. W latach 1973-1985 Krąg zorganizował 1615 koncertów na terenie całego kraju, gromadząc sześć milionów widzów. To pasmo sukcesów i rosnącej popularności zostało gwałtownie przerwane po koncercie na stadionie piłkarskim w Ploeszti, kiedy to zawaliła się część estrady, co wywołało panikę, w wyniku której stratowano pięć osób. W rumowisku odnaleziono butelki po wódce, szampanie, winie i piwie, majtki i staniki, a także, o zgrozo, zakazane pod panowaniem Geniusza Karpat środki antykoncepcyjne w postaci prezerwatyw.

Twórcą i gospodarzem Kręgu był poeta Adrian Păunescu (1943-2010), postać kontrowersyjna przez swoje uwielbienie dla Ceauşescu, ale jednak, według pośmiertnej notki dziennika „România libera”, „bohater w oczach zwykłych ludzi z ulicy”2, a zdaniem New York Timesa „najsłynniejszy poeta Rumunii”3. To właśnie do słów wiersza Păunescu „Oameni de zapada” (dosł. „Bałwany ze śniegu”) zaśpiewał swoją najpiękniejszą piosenkę Victor Socaciu. W moim dość swobodnym przekładzie jej tekst brzmi następująco:

Pada śnieg bez przerwy, niesie ciężar winy,
Rzuca oskarżenie, świadczy, choć bez słów,
Jest jak cicha rozpacz i jak zaślubiny,
Skrada się z ostatnim, słabym „bywaj zdrów”.

Wkrótce nas rozdzieli, przyjaciółko nowa,
Pójdźmy, dokąd drogę jeszcze dobrze znam,
Gdzie w lodowych miłość miota się okowach,
Ślepy lampion wiedzie do wszechświata bram.

Wczoraj grzech, świętość dziś,
Pozostaje w oczach błysk,
Rozłączeni widzą więcej.
Przyszedł też na nas czas,
Tyle śniegu wali w nas,
A zostają puste ręce.

Pada śnieg na wargi, pada na powieki,
Na anielskich skrzydłach spływa z hardych gór,
Niesie ponad wodą dzwonu głos daleki,
Niemożliwy tworzy na twych oczach wzór.

Pada jak – pamiętasz? – w Jesienina wierszu,
Pada na obecny i miniony wiek,
Jestem takim śniegiem, padam, gdyś odeszła,
Jak ubiegłoroczna śmierć się zda ten śnieg.

Wczoraj grzech, świętość dziś,
Pozostaje w oczach błysk,
Rozłączeni widzą więcej.
Przyszedł też na nas czas,
Tyle śniegu wali w nas,
A zostają puste ręce.

Oryginalny wiersz Păunescu jest dłuższy, a na tekst piosenki złożyły się, oprócz refrenu, trzecia, czwarta, szósta i ostatnia z ogólnej liczby ośmiu zwrotek, które liczy pierwowzór. Zdarza się, choć rzadko, że Socaciu wykonuje cały utwór, ale podstawową, powszechnie rozpoznawalną wersją jest właśnie powyższa.

Pamiętny koncert w Ploeszti oznaczał koniec Kręgu Literackiego „Płomień”, Socaciu jednak był już wtedy poza nim – wydawał kolejne płyty, zaczął robić oprawę dźwiękową widowisk teatralnych, związał się z telewizją, koncertował po świecie. Takim zastała go „wolność”, którą przywitał chyba bez entuzjazmu, ale się w niej odnalazł, nie tylko jako muzyk, ale – jak już wspomniałem – również jako polityk i dyplomata. Nie udało mu się natomiast małżeństwo.

Panom Krzysztofowi Kamińskiemu i Wittowi Wilczyńskiemu dziękuję za kilka cennych uwag odnośnie treści artykułu. Temu drugiemu dziękuję dodatkowo za pomoc przy przekładzie, jednocześnie – przy okazji jego futbolowych fascynacji, przypominając, że Victor Socaciu jest oddanym kibicem Rapidu Bukareszt, a także twórcą klubowego hymnu, skądinąd jednego z piękniejszych piłkarskich hymnów, jakie znam.

Maciek Froński

1 Wobec czego najlepszym rozwiązaniem przy okazji nocowania w Kluż-Napoka wydaje się wybór jakiegoś pensjonaciku na obrzeżach miasta – cenowo wychodzi jak w hostelu, a warunki – jak zapewniają świadkowie – zdecydowanie lepsze.
2 Death of Ceauşescu’s poet laureate, „România libera” (8.11.2010), [online], [dostęp: 28 maja 2015]: http://www.voxeurop.eu/en/content/news-brief/379741-death-ceausescu-s-po....
3 Adrian Paunescu, Poet Who Praised a Dictator, Dies at 67, “The New York Times” (6.11.2010), [online], [dostęp: 28 maja 2015]: http://www.nytimes.com/2010/11/07/world/europe/07paunescu.html?_r=0.

 

Skrót artykułu: 

Pieśniarz i autor piosenek, kawaler Orderu Zasługi w Dziedzinie Kultury, były członek parlamentu, a obecnie konsul generalny Republiki Rumunii w Montrealu, prywatnie były mąż aktorki teatralnej i filmowej Cornelii Pavlovici.

Dział: 

Dodaj komentarz!