Muzyczny salceson Grzegorza z Ciechowa

Grzegorz Ciechowski należy do tych nielicznych polskich muzyków puszczanych w radiu, którzy nie zadowalają się powielaniem w swojej twórczości tego, co sami w radiu usłyszą. Najpierw jako lider Republiki, potem już jako samodzielny Obywatel GC, tworzył on muzykę, która jednym mogła się podobać, innym nie, ale zawsze wzbudzała szacunek. Porzuciwszy image "Obywatela", Grzegorz Ciechowski zasłynął jako producent i aranżer nowoczesnych i błyskotliwych brzmień na płytach innych wykonawców, np. na pierwszej płycie Atrakcyjnego Kazimierza czy Justyny Steczkowskiej. Efektami swojej pracy w tym ostatnim wcieleniu Grzegorz Ciechowski ostatecznie udowodnił, że jest Firmą.

Najnowsza produkcja Firmy nosi tytuł "Oj DADAna". Kompozytorem muzyki do dwóch, z 10 zamieszczonych na tej płycie utworów, jest flecista Dima Chaaback, jednego -Grzegorz Ciechowski, reszta jest autorstwa Polskiej Tradycji Ludowej. We wszystkich tych utworach, z wyjątkiem ostatniego, wykorzystane zostały fragmenty archiwalnych nagrań autentycznej muzyki ludowej, głównie piosenek, oraz fragmenty wypowiedzi ludowych muzykantów. Razem 10 utworów, ponad 38 minut słuchania. Do płyty dołączona jest fajna nalepka z hasłem w stylu MTV: "Strefa etniczna".Tytuł płyty zdradza, że ma ona coś wspólnego z muzyką ludową oraz z powstałym po I Wojnie Światowej awangardowym ruchem artystycznym zwanym dadaizmem. Poetyka dadaistyczna, jak informuje nas "Nowa powszechna encyklopedia PWN", miała wyrażać "bezsens i chaos rzeczywistości przez swoisty prymitywizm i infantylizm". Jej istotą była "nieograniczona swoboda demonstrowania indywidualnej fantazji ujawniającej się w improwizowanej zabawie pełnej absurdalnego dowcipu. Dadaistyczny utwór literacki, często bezznaczeniowy, był zespołem mechanicznie łączonych słów, formuł cytatów, nawet dźwięków i liter; w sztukach plastycznych charakterystyczne były kompozycje z przypadkowo dobranych przedmiotów użytkowych, części mechanizmów, itp.". Czy właśnie o to chodziło Firmie?

Trzeba przyznać, że wiele z powyższego opisu rzeczywiście pasuje do płyty "Oj DADAna". Już we wcześniejszych swoich dokonaniach Grzegorz Ciechowski ujawniał zamiłowanie do składania utworów na zasadzie kolażu z fragmentów różniących się od siebie brzmieniem. W przypadku tej ostatniej płyty, dołączył do nich sample utworów ludowych. Wynikiem tego zabiegu jest coś w rodzaju muzycznego "salcesonu", który jak wiadomo w swojej spożywczej wersji składa się ze ścinków różnych rodzajów mięsa wciśniętych w jedną kiszkę. Ja osobiście salceson lubię, więc używam tego porównania w celach opisowych, a nie wartościujących. Myślę, że salceson Grzegorza z Ciechowa, jak każda wędlina, nie został jednak zrobiony w celach wyrażenia "bezsensu i chaosu rzeczywistości", a raczej by rzeczywistość afirmować. W wywiadzie dla "Machiny" (nr 7 '96) autor stwierdza nawet, że chodziło mu o "emocje", które są wspólne "zarówno w muzyce afrykańskiej, jak i polskiej". Wielkie słowa. Czy płyta im dorównała?

Różne są reakcje na tą muzykę. Może ona zabić zasłużonego badacza folkloru, który często nie może ścierpieć o wiele mniejszych ingerencji w oryginalną muzykę ludową. Dla krewnych i znajomych Anny Malec z Jędrzejówki koło Biłgoraja, jej głos użyty w "Piejo kury, piejo" jest powodem do radości i satysfakcji. Podziwiana i poważana za życia kobieta "nie żyje, a śpiewa" ("Kurier Lubelski" nr 250 '96). Młodym to połączenie ludowizny z nowoczesnością raczej odpowiada. Jeszcze są pod wrażeniem cepeliowskich zespołów "pieśni i tańca", ale jeszcze nie zetknęli się z innymi obliczami "strefy etnicznej". Ludzie kultury także w gruncie rzeczy są "za". Radiowi popularyzatorzy muzyki ludowej uważają "Oj DADAna" za wydarzenie. Czy dlatego, że po raz pierwszy przedstawiciel "showbizu" i autorytet muzyki rozrywkowej schylił do nich, maluczkich, i poważnie potraktował ich pracę? A może dlatego, że muzyka spod strzech wreszcie w większej dawce trafiła pod miejskie dachy? Kierownik artystyczny Biłgorajskiego Domu Kultury porównuje płytę Ciechowskiego do "Balladyny" Hanuszkiewicza, w czasie którego na scenę wjechała honda - ot, "nowe, interesujące spojrzenie na klasykę". A na koniec dodaje: "I dobrze. Przecież w innej formie nikt by tego z młodych nie chciał słuchać" (ibidem). Czy aby na pewno?

Brzmienie płyty jest niewątpliwie klarowne i soczyste. Przynajmniej w dwóch piosenkach, "Piejo kury, piejo" i "Co ja temu winna", udało się autorowi osiągnąć miłe, trafiające do kręgosłupa kołysanie. W otwierającym płytę, trochę karkołomnym pod względem harmonii "Oj zagraj że mi zagraj", można znaleźć dość zaskakujące i przyjemne dla ucha klimaty. "Tam w sadeńku wiśnia" broni się nawet bez pomocy autora. Trochę może nieprzystające do reszty, relaksujące solo Chaabacka na elektronicznej dwojnicy "I tęskniła, tęskniła", zgrabnie zamyka całość.

Tylko czy w innych utworach sample wokalne nie są zbyt grubymi nićmi szyte? Czy przypadkiem komentowanie gawędy o diable odgłosami rodem z horrorów i diabolicznym śmiechem nie jest trochę kiczowate? Czy wreszcie współczesna część muzyki na "Oj DADAna" nie jest po prostu i zwyczajnie banalna? Największym moim zarzutem przeciwko tej płycie jest jednak fakt, że gdyby zastąpić głosy ludowych śpiewaków dowolnymi instrumentami, to utwory nie straciłyby nic na swojej spójności, a to oznacza, że ich współczesne aranżacje mają się nijak do ludowych motywów, na których są osnute. Po zastąpieniu jednego rodzaju mięsa innym, salceson dalej będzie salcesonem. Inaczej jest z muzyką, w której składające się na nią fragmenty "przegryzły" się ze sobą i tworzą już zupełnie inną, nierozerwalną całość.

Taką nierozerwalną całością jest na pewno "My Life In The Bush Of Ghosts" Briana Eno i Davida Byrne'a z 1981 roku, owoc fascynacji głosami amerykańskich telewizyjnych kaznodziejów oraz arabską wokalistyką. Płyta owa jest trudniejsza w odbiorze od "Oj DADAna" i z pewnością nie odniosłaby w Polsce sukcesu komercyjnego, ale też bez wątpienia jest wyjątkowa. Jej autorzy oprócz wybrania standardowych, dostępnych dla każdego efektów, takich jak gitarowe przestery czy pogłosy, pokusili się o kilka "autorskich" efektów i pomysłów nadających jej niepowtarzalny klimat i ciągle po latach świeżą oryginalność. Traktując fragmenty mowy kaznodziejów w sposób czasem skrajnie przedmiotowy udało się Eno i Byrne'owi wydobyć na wierzch jej naturalną melodykę. Okazało się, że nawet najprostsze zbitki słowne potrafią "swingować".

Byrne i Eno stworzyli kolaż, produkt rzeczywiście nieco "dadaistyczny" bez pretensji do "głębszych treści". Został on jednak spojony w całość zasadą jak największego bogactwa estetycznego, które stworzyło przestrzeń dla indywidualnej wyobraźni słuchaczy. Z nieco innym założeniem, lecz osiągając ten sam efekt, podeszli do zagadnienia muzycy z francuskiej grupy Deep Forest. Przyświecał im, jak mi się wydaje, pewien cel uniwersalny - stworzenie takiej konwencji muzycznej, która pozwoliłaby na pokazanie jedności muzyki pochodzącej z różnych kultur i odczuwanie owej jedności bezpośrednio przez słuchacza. Do konwencji tej należy między innymi nazwa zespołu; istniejący w wyobraźni baśniowy, archetypiczny "głęboki las", który, jak artyści sami stwierdzili po wydaniu ich drugiej płyty, rozciąga się teraz aż po Węgry, Mongolię i Taiwan. Muzyka Deep Forest nie jest na pewno kolażem. Przypomina ona raczej muzyczne danie dla smakoszy, które może smakować lub nie, ale jest na pewno wykwintne i starannie przyrządzone.

Płyta Grzegorza Ciechowskiego zdaje się wykorzystywać oba te wykluczające się sposoby łączenia miejskiej współczesności i ludowej przeszłości. Z jednej strony dąży ona do harmonii, z drugiej zaś zostawia sobie furtkę w kierunku niezobowiązujacej bezznaczeniowości "dada" - jest Panu Bogu świeczką i diabłu ogarkiem. Z tego też powodu uważam, że nie jest godna ani szlachetnego miana kolażu, ani też nie może być porównana do wykwintnego dania; jest czymś pomiędzy - jest po prostu salcesonem.

Ktoś mógłby słusznie zauważyć, że Grzegorz z Ciechowa podjął się o wiele trudniejszego zadania, gdyż postanowił dostosować polskie śpiewki do wymogów muzyki tanecznej. Nie mógł więc siłą rzeczy stosować wielu chwytów dostępnych wspomnianym wyżej muzykom. Odpadły tajemnicze echa, rozmaite rozmycia dźwięków i niekonsekwencje rytmiczne. Doszła za to dziwaczna wokaliza w "Jako tako bym śpiewała" i rapowanie imitujące Black English w "Piejo kury, piejo", które zalatuje zgniłym jajem. Może więc założenie stojące u podstaw tej płyty było błędne? Może trzeba było posłuchać jeszcze kilkuset dodatkowych nagrań, może więcej poczytać, może poczekać? A może autor poszedł nieco na łatwiznę? Może rutyna? Takie rzeczy się zdarzają nawet najlepszym.Dobrze się stało, że Grzegorz Ciechowski nagrał płytę "Oj DADAna", ale niedobrze, że ze względu na siłę massmedialną jaką dysponuje, dla wielu ludzi będzie on jedynym przykładem i wręcz autorytetem współczesnego podejścia do tradycyjnej polskiej muzyki ludowej.

Uważam, że, aby uniknąć nieporozumień, nalepkę "strefa etniczna" najlepiej wyjąć z "Oj DADAna" i nalepić na jakimś innym wydawnictwie, np. na kasecie "Rozorana miedza", o której w następnej recenzji.


"Gadki z Chatki", nr 6 (1996)

Skrót artykułu: 

Grzegorz Ciechowski należy do tych nielicznych polskich muzyków puszczanych w radiu, którzy nie zadowalają się powielaniem w swojej twórczości tego, co sami w radiu usłyszą. Najpierw jako lider Republiki, potem już jako samodzielny Obywatel GC, tworzył on muzykę, która jednym mogła się podobać, innym nie, ale zawsze wzbudzała szacunek. Porzuciwszy image "Obywatela", Grzegorz Ciechowski zasłynął jako producent i aranżer nowoczesnych i błyskotliwych brzmień na płytach innych wykonawców, np. na pierwszej płycie Atrakcyjnego Kazimierza czy Justyny Steczkowskiej. Efektami swojej pracy w tym ostatnim wcieleniu Grzegorz Ciechowski ostatecznie udowodnił, że jest Firmą.

Dział: 

Dodaj komentarz!