Moich uwag kilka


O mnie w Japonii

To już blisko rok od kiedy noga moja stanęła na ziemi japońskiej. Wydarzyło się jednak tyle, ile powinno było w ciągu najmniej 10-ciu lat. Ludzie, których spotykam - prości z małych miasteczek i wsi Japonii i ci z najwyższych sfer: dworu cesarskiego, dyplomacji, świata muzycznego z czołowymi gwiazdami muzyki klasycznej, jazzowej, folku, world music kształtującymi gusta i potrzeby publiczności na całym świecie, przewijają się jak w kalejdoskopie.

Tokio okazuje się być jednym z największych centrów kulturowych świata. Szczęście zaś bycia żoną ambasadora pozwala na bliskie poznawanie tych wspaniałych muzyków, o których mogłam czytać wcześniej tylko w gazetach. Ba! Los okazuje się na tyle łaskawy, że z częścią tych legendarnych artystów gram, nagrywam i zawiązuję (mam nadzieję) dłuższe przyjaźnie wzbogacające mnie i moją muzykę.

Niezwykłym przeżyciem było dla mnie spotkanie z Jej Wysokością Cesarzową Japonii już nie tylko na gruncie oficjalnym, ale i muzycznym. Cesarzowa Michiko jest wielbicielką muzyki. Sama gra na fortepianie i harfie. Po koncercie, który miałam przyjemność grać dla Jej Wysokości tak bardzo zainteresowała się muzyką polską, moimi kompozycjami i instrumentami (suką, fidelą płocką), że poprosiła mnie o wspólne granie. Miałam już zatem okazję grać z akompaniamentem Cesarzowej Japonii. Jest to osoba niezwykle sympatyczna, muzykalna i piękna.

Warto wiedzieć, że Japończycy kochają muzykę, najróżnorodniejsze jej odmiany. W Tokio jest kilkadziesiąt doskonałych sal koncertowych na kilka tysięcy osób każda. Codziennie odbywają się tu doskonałe koncerty. Oprócz tego istnieją setki mniejszych, a akustycznie wybornych miejsc, gdzie bez ustanku rozbrzmiewa muzyka, dosłownie każda: klasyczna, jazzowa, setki odmian folku z całego świata. Gdybym mogła z chodzić na wszystkie koncerty to w ciągu roku tu w Japonii "zaliczyłabym" ich więcej niż w ciągu mojego dotychczasowego całego życia. Czasu niestety ciągle brakuje. Oprócz oficjalnych obowiązków dyplomatycznych, gram 3 - 5 koncertów każdego miesiąca podróżując po całej Japonii i do nich muszę się wraz z moimi wspaniałymi przyjaciółmi-muzykami japońskimi, norweskimi, argentyńskimi, chińskimi i polskimi solidnie przygotować. Oprócz bowiem czysto polskiego repertuaru gram nowe programy które ostatnio przygotowałam; spotkanie E.Griega z F.Chopinem, jak też folku norweskiego z polskim.

Na początku czerwca zrobiłyśmy wraz z moja przyjaciółką Chinką grającą na tradycyjnych instrumentach chińskich spotkanie muzyczne naszych dwóch kultur. Ponieważ ona podobnie jak ja kocha opracowywanie starych utworów i komponowanie, rozumiemy się świetnie. W towarzystwie artysty grającego na japońskim flecie shakuchahi i polskiego basisty grałyśmy folk polski, chiński, Chopina, tradycyjną muzykę Japonii i dawne tańce polskie. Mieszanka, która opierała się na należytym poszanowaniu każdej z tradycji, ale także na pełnym otwarciu ma siebie nawzajem okazała się sukcesem.

Kilka dni temu wróciłam z wyspy Hokkaido. To było moje najdonioślejsze czysto artystyczne zdarzenie w pierwszej połowie roku. Grałam w pięknej sali koncertowej wraz z wybitną pianistką japońską, moją najbliższą przyjaciółką Ikuko Endo. Choć jest ode mnie sporo starsza rozumiemy się wybornie. Jest to osoba wybitnie zasłużona dla naszego kraju. Od ponad 30-tu lat po otrzymaniu specjalnych nagród (między innymi publiczności i za najlepsze wykonanie Mazurków) na Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim, jeździ po Japonii i całym świecie nie tylko grając muzykę Chopina, ale też wiele opowiadając o Polsce, jej historii, kulturze i sztuce. Wiele lat pragnęła zrozumieć (jak wielu przed nią) na czym polega trudność i unikalność muzyki F. Chopina. To skierowało jej uwagę na muzykę ludową. I stąd nasze wspólne działanie.

Oprócz, a właściwie na tle utworów, które gramy na fortepian i wiolonczelę program zawiera pieśni a'capella, oberki, suwane itd. i wszystko, co mogło się stać inspiracją dla kompozytora w polskiej muzyce ludowej. Nasz program poszerzony jest o utwory przed Chopinem (muzyka dawna) i po Chopinie (nasi ukochani kompozytorzy: K. Szymanowski i W. Lutosławski). Niebawem nagramy w Tokio płytę, którą na pewno prześlę do kraju.

W Sapporo - pięknym mieście, przypominającym klimatem Warszawę grałyśmy koncert w cudownej sali Kitara. Przyszło 500 osób a więc komplet. Reakcja była wspaniała, a bisować musiałyśmy kilkakrotnie, przede wszystkim oberka transowego na fidel płocką i bębenek obręczowy z brzękadłami. Na taką okoliczność sławna pianistka Ikuko Endo przeistacza się w perkusistkę i robi to znakomicie. Wiele by jeszcze można napisać o naszej współpracy, bo Ikuko jest nie tylko wybitnym muzykiem, ale także niezwykłym, wspaniałym i dobrym człowiekiem. Dodam tylko, że po koncercie w Sapporo w sali kameralnej dostałyśmy zaproszenie na listopad i styczeń do dużej sali Kitara na 3 tysiące osób. Tak więc w styczniu oberków, polek, Mazurków i starych polskich pieśni wysłucha dużo więcej osób, z czego bardzo się cieszymy.

Takiego przyjęcia, życzliwości i ilości zaproszeń, a głównie zainteresowania naszą polską muzyką nie spodziewałam się w najśmielszych snach znając wcześniej trochę ten daleki kraj z granych przed laty "kilku na krzyż" koncertów. Obok wielkich imprez są i inne np. w szkołach specjalnych, w szpitalach, zakładach opieki dla - nazwijmy to - nieprzystosowanych do świata ludzi. Nie ma już chyba miejsca na pisanie o tym na łamach Gadek, a ponieważ wielu przyjaciół namawia mnie na napisanie książki o wszystkich niezwykłościach, które dzięki Opatrzności mogą być moim udziałem zbieram zapiski, zdjęcia i może coś z tego dnia pewnego sklecę. Wszystkie te ciekawe i poruszające doświadczenia uświadamiają mi jak wielu jest na świecie doskonałych artystów (nie tylko muzyków), którzy cieszą się swoją sztuką i obdzielają nią innych ludzi.

Warto również napisać o publiczności japońskiej, ludziach starych i młodych, tłumnie przychodzących na koncerty. Ich średnia wiedza na temat różnych gatunków muzycznych jest dość wysoka, sami zaś w większości w wolnym czasie po amatorsku zajmują się grą na jakimś instrumencie (głównie fortepianie). Po koncertach, które gram w Japonii, programach telewizyjnych czy radiowych, które tu nagrałam, zawsze znajdzie się grupa przychodzących lub piszących zainteresowanych, którzy chcą rozszerzyć wiadomości na temat egzotycznej Polski. Z tej to przyczyny musiałam nauczyć się mówić po japońsku, bo z angielskim u nich krucho (jest to niełatwe zadanie i wciąż muszę pracować). Te listy i telefony to w moim odczuciu świadectwo otwarcia i ciekawości świata u Japończyków, którzy przez setki lat jako wyspiarze byli kulturowo odizolowani od kontynentu azjatyckiego (w większości wypadków na własne życzenie).

Choć natura japońska nie sprzyja ludziom przez trzęsienia ziemi, tajfuny, powodzie, Japończycy budują wciąż nowe sale koncertowe, co sprawia wrażenie, że Japonia będzie ich miała najwięcej na świecie.


O Zespole Polskim

Na wiosnę kwitła cudowna sakura (wiśnia). Cały kraj skąpany był w białych i różowych kwiatach. I to w moim wypadku sprzyjało refleksji. Po doświadczeniach na Hokkaido wspomnienia odżywają jeszcze mocniej. Myślę sobie o czasie minionym, o moich doświadczeniach z muzyką na przestrzeni kilku ostatnich lat, a w szczególności o Zespole Polskim. W tej postaci, w jakiej istniał stanowi on dla mnie etap zamknięty. Nie dlatego, że chciałabym przekreślić to, co było zrobione, ale zaglądając w głąb siebie zdałam sobie dokładnie sprawę, dlaczego taki zespół musiał powstać. Zabrzmi to patetycznie, ale pewna refleksja historyczna jest tu niezbędna.

Nasz kraj przez ostatnie lata w sposób niezwykle szybki i intensywny zaczął kontaktować się i otwierać na Europę i świat. Pracując nad rekonstrukcjami zapomnianych instrumentów polskich (suka, fidel płocka) zdałam sobie sprawę, że na europejskim rynku folkowym trudno wypatrzyć polskie zespoły. W konfrontacji z takimi potęgami jak muzyka celtycka, andyjska, flamenco, a nawet węgierska czy cygańska wypadamy słabo (co potwierdzili specjaliści od rynku folkowego w Belgii, Francji, Szkocji, Irlandii czy Hiszpanii). Muzyczne zasoby Polski są tak bogate, ciekawe od strony czysto artystycznej, emocjonalnej jak też duchowej, że taka słaba obecność bolała.

Trudno werbalizować własne motywacje, ale z perspektywy czasu tak widzę moje rozterki, które towarzyszyły powstaniu Zespołu Polskiego. Chyba dlatego każda płyta zespołu była inna od poprzedniej, związana z innym rodzajem poszukiwań (wymyślając formułę każdej płyty odwoływałam się do moich własnych doświadczeń w dziedzinie muzyki klasycznej, dawnej czy folkowej).

Praca w zespole z dobrymi muzykami daje dużo radości i pozwala szybko realizować własną wizję poszczególnych utworów, czy też całych sesji nagraniowych (każda z płyt Zespołu Polskiego została nagrana podczas jednej 5-6 dniowej sesji), z czasem jednak zaczęłam odczuwać pewne braki. Najbardziej brakowało mi improwizacji zespołowej . Nie jest łatwo tworzyć na scenie, gdy gra się w grupie 6-cio osobowej. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że na ten etap z różnych przyczyn było za wcześnie, a może w takim składzie w ogóle by nie nastąpił? Nie wiem, to już przeszłość.


O istocie muzyki

Będąc ciągle człowiekiem z zewnątrz - dla muzyków klasycznych zbyt uwikłana w muzykę Wschodu i folk, dla folkowców zbyt klasyczna, dla Azjatów zbyt europejska, dla muzykantów wiejskich zbyt miejska itd.- zaczęłam szukać we wszystkich gatunkach muzycznych, którymi dotychczas się zajmowałam elementu, którego obecność mogłabym dostrzec w każdej muzyce. Nie dla sklecenia jakiejś uniwersalnej hybrydy muzycznej, aby rzec: "Patrzcie ludzie odkryłam istotę muzyki", bo już dawno zdałam sobie sprawę, że tej istoty (jeśli nawet takowa istnieje) nie nazwę, nie odkryję, bo wielu mądrzejszych robiło to przede mną. Ową istotę i pewne doświadczenie wspólności cały czas na nowo przeżywam i staram się w sobie tę wiedzę przechowywać tak, by oddziaływała na moje muzykowanie, ale nie chcę i być może nie potrafię tego doświadczenia werbalizować.


O graniu czysto

Jest oczywiste, że rozwojowi artystycznemu mogą służyć doświadczenia różnorakich kultur, na przykład w odniesieniu do warsztatu wykonawczego (sprawności palców czy głosu) - na ile jest on ważny w muzyce klasycznej, ludowej, folkowej, tradycyjnej. W tym mieści się na przykład sprawa intonacji, czyli krótko mówiąc "grania czysto".

Wiele razy na przykład spotkałam się z zarzutem, jeśli to w ogóle można tak nazwać, że Zespół Polski grał za "czysto" za "równo". Śmieszne to zarzuty i dziecinne, bo można powiedzieć na przykład - nie słyszycie ludowych mikrotonów, umiecie słyszeć wyłącznie fortepianem, nie czujecie cyklu rytmicznego granego zawsze inaczej, w którym czuje się rytm serca bębnisty, zmieniający się wraz z natężeniem emocji utworu.

Mówienie, że muzykę ludową czy indyjską należy celowo grać trochę nieczysto to obrażanie wspaniałych mistrzów tych gatunków. Nigdzie na świecie nie spotkałam dobrych artystów grających celowo lub z nonszlancji nieczysto. Dla wspaniałego muzyka palce na skrzypcach czy bębnie, głos nie mogą odwracać uwagi od kreacji artystycznej. Dlatego dąży się do tego, aby palce czy głos tak dobrze usprawnić, żeby podczas grania w ogóle o nich nie myśleć. Istnieją w tej kwestii oczywiście różnice w zależności od gatunku muzyki.

W muzyce klasycznej granie "po sąsiadach" - nieczysto jest bardzo wstydliwe.

W muzyce ludowej najważniejsza jest emocja, kontakt z ludźmi, trans, czy po prostu dobra zabawa. Dlatego odstępstwa od intonacji nie są specjalnie ważne.

Wszyscy wielcy artyści czy to z Carnegie Hall czy z Pakistanu, Okinawy (przepiękna wyspa japońska z cudowną muzyką tradycyjną) czy ze wsi Glina dążą świadomie lub podświadomie do oczyszczenia materiału dźwiękowego z zanieczyszczeń niechcianych.

Jeśli Hindus gra mikrotony to wie, co robi. Jeśli skrzypek z Rdzuchowa, dajmy na to, gra "krzywy" czy nieczysty ozdobnik to robi to albo świadomie, albo w transie, albo spracowane ręce, zgrubiałe palce nie zawsze słuchają swego właściciela.

Wszyscy, z którymi rozmawiałam uważają, że trafianie w dźwięki to początek rozmowy z muzyką, przybliżanie się do niej.

I jest to konkluzja ponadkulturowa i ponadgatunkowa.

W przypadku muzyki ludowej granie "nieczysto" nie dyskwalifikuje jej w oczach twórcy i odbiorcy tak jak ma to miejsce w muzyce klasycznej. W wielu gatunkach muzyki intonacja nie stanowi o głównej jej wartości, choć jest często ważna dla komfortu wykonawcy i słuchacza .

W klasycznej muzyce Indii dla wzmocnienia ekspresji i siły wyrazu celowo obniża się czy podwyższa dźwięki z podstawowej skali. Natomiast nie mogę zrozumieć dlaczego wielu folkowców tłumaczy niedociągnięcia warsztatu wykonawczego celowym graniem (wiejskiej) złej intonacji. Muzycy tego dziwnego nurtu uważają nadto, że granie poprawną intonacją niszczy i wręcz uwłacza muzyce prawdziwej, ludowej, autentycznej. Nie chcę już rozpoczynać dyskusji nad problemem co to jest prawdziwa muzyka, bo jeszcze taka całościowo ujmująca zagadnienie definicja nie powstała i może nigdy nie powstanie, wykraczając poza naszą ludzką ograniczoność pojmowania i nazywania. Tę dyskusję pozostawiam tym, którzy uważają, że wiedzą. Ja nie wiem. Pragnę tylko podsumowując problem intonacji w muzyce posłużyć się metaforą.

Celowe granie "nieczysto" w imię domniemanej autentyczności przypomina mi obdrapywanie mebli na wysoki połysk typu "Ambasador", by wyglądały na antyki. Oczywiście nie wykluczam, że i na taki towar znajdzie się klientela, ludzie mają wszak różne gusta i potrzeby. Słowo "autentyzm" w tym przypadku uważam jednak za mocno przesadzone.


O nawiedzonych

Zabawny wydaje mi się też powtarzający się w różnych środowiskach muzycznych wątek nazwijmy to umownie "nawiedzonych", sprowadzający się do opisu, że ktoś gdzieś gra dla siebie, tworzy piękną muzykę i jest wspaniały. Argumentem ostatecznym na wspaniałość jest fakt, że nigdzie nie występuje i nigdzie nie można go lub jej usłyszeć. To ostatnie sformułowanie w opinii tzw. "nawiedzonych" ma być najważniejszym argumentem na to, że prawdziwa muzyka jest w posiadaniu takich ludzi. Niestety, to klasyczny przykład myślenia mitycznego, kiedy własne wyobrażenia i uzasadnione tęsknoty brane są za rzeczywistość. Rzeczywistością muzyki są dźwięki i w nich istnieje. Przeżywanie opisów jak ktoś, gdzieś pięknie i doskonale gra jest już wyłącznie przeżyciem innej natury .

Jeśli nie słyszymy muzyki, nie obcujemy z nią, to nasze przeżycia są natury literackiej (ktoś opowiada lub opisuje) bądź też duchowej, czujemy (wierzymy), że być może ktoś gdzieś pięknie gra. Nie przeczę, że zdarzają się odkrycia. Nagle pojawia się nowe zjawisko np. jakaś muzyka odległego egzotycznego regionu zostaje zaprezentowana szerokiej publiczności. Czy przez ten fakt nowego zaistnienia przestaje być piękna? Czy traci swą świeżość, dziewiczość? Czy zatem muzyka prezentowana publiczności jest gorsza od tej, która pozostaje w ukryciu?

Jakie są kryteria takiej oceny? Jaką mają wartość dla mnie, człowieka w świecie? Może ktoś powiedzieć; "Nie sprowadzajmy tej muzyki, zwiedzajmy świat odwiedzając egzotyczne miejsca, muzykę w jej naturalnym środowisku" (dla warszawiaka egzotyczna może być Rawa Mazowiecka). Każdy, kto zetknie się z lokalną muzyką wie, że jej prezentacja dla przybyszów z zewnątrz nie jest tym samym co granie dla siebie. Jednak ilu ludzi może dotrzeć do tych egzotycznych miejsc? Są tacy, ale zdecydowana większość nie uświadamiających sobie nawet własnych głęboko ukrytych potrzeb zetknięcia się z wieloma gatunkami muzyki. Jeśli uważamy dobrą muzykę za coś więcej niż rozrywkę, za treść życia, wzbogacenie wewnętrzne, ścieżkę duchową, prawdziwie "czujący" chcą się dzielić nią z innymi . Poza motywacją bycia uznanym, sławnym czy bogatym wielu artystów po prostu potrzebuje kontaktu z publicznością aby wciąż uczyć się i rozwijać. I tu wyjście z muzyką ku ludziom nie niszczy jej, ale przetwarza, nie zubaża, ale wzbogaca w inne aspekty nie istniejące w odosobnieniu. Ten problem przeżywałam wiele lat grając muzykę indyjską
Fakt, czas jakiś udawało mi się tworzyć w odosobnieniu i dawało to wiele ciekawych przeżyć. Później nauczyłam się wyłączać podczas grania publicznego, aby presja przypodobania się publiczności nie psuła prawdziwej Ragi. Raz się udawało, kiedy indziej nie. Jest to arcytrudne, aby umieć oddzielić od siebie osobę pragnącą uznania od tkwiącej w nas muzyki, którą pragnie się jak najlepiej zmaterializować.


O credo

Tu dochodzimy do problemu motywacji. Jeśli najważniejsza jest dla mnie nie moja osoba, ale to, co tworzę by najwierniej przekazywało głos śpiewający w głębi duszy to, równie dobrze mogę grać w cichej celi, na scenie czy na Księżycu (co na to fizycy?).


O sobie znów

Pasjonujący etap mojego życia, gdy gram i opowiadam o swojej kulturze i sztuce w egzotycznej Japonii rozwija wiele potrzeb nowej kreacji muzyki.

Stąd jest to bardzo twórczy etap jeśli chodzi o wymyślanie nowych technik grania na suce i fideli płockiej. Ciągła konfrontacja nowych pomysłów muzycznych i technicznych z bardzo wymagającą publicznością japońską, ufam, sprzyja procesowi rekonstrukcji techniki grania. Od przyjazdu tutaj opracowałam 20 nowych pieśni, ponad 30 nowych tańców ludowych i dawnych. Ponadto włączyłam do repertuaru muzykę wspaniałych kompozytorów, obok F. Chopina, K. Szymanowskiego i W. Lutosławskiego.

Podczas grania czy śpiewania nieraz zastanawiam się jak ludzie w Japonii słyszą tę naszą muzykę. Zawsze bardzo mnie cieszy, gdy dostaję zaproszenia nie tylko z nowych miejsc, ale także z tych, w których już grałam. Jeśli dźwięk fideli, suki czy starej pieśni dociera do górali w Okusiga, mieszkańców Tokio czy Sapporo, a w końcu do serca Cesarzowej Japonii, z którą (jak wspominałam) miałam już kilkakrotnie okazję grać zamknięte koncerty, to czuję, że jest w rekonstruowaniu instrumentów i ich repertuaru większy sens niż mi się początkowo zdawało.

Wiele się wydarzyło, wiele zapewne się wydarzy, gdyż koncertowe terminy teraz w czerwcu mam zarezerwowane do lutego 1999.


O OSTMKTWML

To, w czym utwierdzam się coraz bardziej to przekonanie, iż to co robię ma sens, że muzyka to uniwersalny język, a muzyka polska (nie tylko klasyczna) może być znana i lubiana na świecie tak jak celtycka czy flamenco. To jednak zależy od nas od, środowiska, które będzie rozwijać i wspierać amatorską i profesjonalną działalność muzyczną opartą o polską tradycję. Ostatnio w bólach wielkich rodzi się polska muzyka folkowa, tylekroć krytykowana przez tzw. "Ortodoksyjny, Skansenowo-Turystyczny Miejski Klub Tradycyjnej Wiejskiej Muzyki Ludowej", w skrócie OSTMKTWML.

Dobry folk nie niszczy muzyki ludowej. Nie jest od niej gorszy jak chcieliby niektórzy. Nie jest lepszy. Jest nową wartością. A mądrale się mądrzą i czas marnują (Azja nauczyła mnie pokory i szacunku dla czasu). Jeżeli ktoś dla obrony swoich utopii skłóca ludzi między sobą, burzy, a nie buduje, to trudno. Każdy ma szansę dojrzeć. Młodość (nie wiek, ale stan umysłu) jest wspaniała, ale naiwna. Dojrzewanie zaś bywa bolesne, aż do zaprzeczenia własnym ideałom. I dramat gotowy.


O nadziei

Ci, którym na sercu leży dobro muzyki polskiej - wierzę - będą się integrować, współtworzyć rynek folkowy słabowity obecnie, ale o dużych możliwościach i potencjale. To zależy od nas czy wolimy tolerować i starać się zrozumieć różne spojrzenia na kreacje muzyczne, czy forsować swoje zdanie, a "ukręcać łepek" każdemu, kto myśli inaczej. Ja wolę to pierwsze.


Tokio, 25 czerwca 1998

Skrót artykułu: 

To już blisko rok od kiedy noga moja stanęła na ziemi japońskiej. Wydarzyło się jednak tyle, ile powinno było w ciągu najmniej 10-ciu lat. Ludzie, których spotykam - prości z małych miasteczek i wsi Japonii i ci z najwyższych sfer: dworu cesarskiego, dyplomacji, świata muzycznego z czołowymi gwiazdami muzyki klasycznej, jazzowej, folku, world music kształtującymi gusta i potrzeby publiczności na całym świecie, przewijają się jak w kalejdoskopie.

Tokio okazuje się być jednym z największych centrów kulturowych świata. Szczęście zaś bycia żoną ambasadora pozwala na bliskie poznawanie tych wspaniałych muzyków, o których mogłam czytać wcześniej tylko w gazetach. Ba! Los okazuje się na tyle łaskawy, że z częścią tych legendarnych artystów gram, nagrywam i zawiązuję (mam nadzieję) dłuższe przyjaźnie wzbogacające mnie i moją muzykę.

Dodaj komentarz!