Media niszczą autentyczność?

2 sierpnia na patio Szkoły Muzycznej w Olecku odbyło się jednodniowe seminarium "Muzyka etniczna - jej szanse i zagrożenia". Prowadzone przez Jana Pospieszalskiego spotkanie wywołało żywe zainteresowanie, które zaskoczyło chyba samych organizatorów. Przybyli nie tylko miłośnicy folku - ludzie związani z tematem amatorsko lub zawodowo, ale także liczna grupa młodych słuchaczy. Spotkanie szybko przerodziło się w dyskusję dotyczącą budzącego liczne kontrowersje problemu form propagowania kultury ludowej. Ponieważ podczas seminarium można było poznać zarówno historyczne jak i współczesna działania mające na celu zachowanie i popularyzację kultury ludowej postaram się możliwie dokładnie przedstawić jego przebieg.

Na wstępie Jan Pospieszalski zaznaczył, że nie jest autorytetem etnomuzykologii i nie posiada dyplomu w tej dziedzinie. Pokusił się jednak o porównanie muzyki etnicznej świata z muzyką polską. Mając na uwadze młodych słuchaczy rozpoczął od uporządkowania informacji na ten temat. Wyróżnił trzy elementy: tradycyjnego wykonawcę, muzykę i kontekst, których istnienie jest konieczne aby muzykę można było określić mianem muzyki etnicznej. Przypomniał, że kultura ludowa była systematycznie niszczona podczas trwania II wojny światowej i w okresie powojennym. Dopiero małżeństwo, Jadwiga i Marian Sobiescy, postawili tezę, że muzyka i zwyczaje ludowe warte są zachowania. Oni także stworzyli schemat badań. Była to typowa akcja socjalistyczna prowadzona przez nieprzygotowanych ankieterów i zbieraczy kierujących się wytycznymi pochodzącymi "z góry" (poszukiwano pieśni "buntowniczych" - satyry na dwór i kler). Zebrane materiały muzyczne zamieniane były na system dur/mol, a następnie rozsyłane do świetlic i wprowadzane na estradę. Takie działania zabijały autentyczność - muzyka została pozbawiona tradycyjnego kontekstu. Następnie Jan Pospieszalski, powołując się na książkę Franciszka Kotuli "Muzykanty", opisał wygląd typowej kapeli wiejskiej. Składała się ona tylko z 3 osób (skrzypka i basisty, bębnisty lub dudziarza). Brak zapisów nutowych (muzycy znali melodię na pamięć) wymuszał istnienie krótkich, powracających tematów urozmaiconych przez ozdobniki muzyczne i improwizacje. Często na zabawach dochodziło do zakładów między muzykami i tancerzami o to, kto pierwszy nie wytrzyma kondycyjnie (zdarzało się, że grano nieprzerwanie przez kilkadziesiąt minut, co wprowadzało uczestników zabawy w stan bliski transowi). W taki właśnie świat wkroczyli Sobiescy wioząc na rowerach pierwsze urządzenia zapisujące dźwięk. Niestety zapis nutowy i przeniesienie muzyki ludowej na estradę przez bardzo duże, kilkudziesięcioosobowe zespoły (Mazowsze liczyło 140 osób) odarło ją z podstawowych walorów, jakimi były żywiołowość, zmienność i nieuchwytność.

W tym właśnie momencie spadł deszcz, który nieodparcie kojarzył się z karą za krytykę zespołów pieśni i tańca. Seminarium przeniosło się do wnętrza Szkoły Muzycznej, gdzie Jan Pospieszalski kontynuował rozważania. Ponownie zwracając się do młodej części słuchaczy przypomniał, że szuka ona inspiracji w odległych kulturach nie znając swojej własnej tradycji. Przyczyną takiego stanu rzeczy stała się propaganda komunistyczna, której skutecznie udało się obrzydzić Polakom rodzimą kulturę ludową. Został wówczas złamany podział XIX wieczny na sztukę wysoką i miską, a utracony kontakt muzyków i publiczności obecnie powstaje na nowo.

Rozważania Jana Pospieszalskiego przerwał Ryszard Kawalec z Warszawskiego Ośrodka Kultury. Stwierdził on, że muzyka etniczna nie powinna być wykorzystywana przez media. Została ona zniszczona przez komunę, a obecnie przez "dziwne" zjawisko mody ma tę muzykę może ponownie przynieść wiele szkód. Prawdziwej muzyki etnicznej nie można odnaleźć w "Swojskich Klimatach" jest ona natomiast w filmach Bieńkowskiego, prezentacja których byłaby bardzo pouczająca dla uczestników seminarium. Warte uwagi są także poszukiwania prowadzone przez środowisko związane z Domem Tańca w Warszawie, Ośrodkiem Praktyk Teatralnych w Gardzienicach oraz Fundacją "Muzyka Kresów" (dodała jej przedstawicielka Anna Wyka). Jan Pospieszalski zgodził się z przedmówcą. Przyznał, że muzyka etniczna jest trudno przekładalna na media (co odkryli już Sobiescy). Otoczka telewizji (kamery, światła, studio) niszczy autentyczność. "Swojskie Klimaty" jako audycja realizowana "na żywo" nie pozwalają stworzyć odpowiednich warunków. Jednak nawet dokument telewizyjny realizowany w naturalnym środowisku muzyków nie jest autentyczny, gdyż muzycy w obecności kamery zmieniają swój styl - chcą się dobrze "sprzedać". Ponadto programy folklorystyczne, podobnie jak katolickie, są pewnym gettem, mają stałą grupę widzów. Jest to "nawracanie wierzących". "Swojskie Klimaty" to kompromis dający pewne korzyści - możliwość dotarcia do większej ilości ludzi.

Następnie Jan Pospieszalski poprosił o wypowiedź Mirosława Nalaskowskiego, instruktora d/s folkloru WDK w Suwałkach. Powiedział on, że działania prowadzone przez media to "próba uchwycenia przyczółka" - zainteresowania ludzi muzyką etniczną. Nawet Oskar Kolberg początkowo prowadził swoje badania pod kątem opracowania muzyki dla "dziewcząt z salonu", a dopiero a po 10 latach doszedł do autentyczności. Następnie mówca wytknął niedostatki akcji badawczej prowadzonej po wojnie. Niefachowi ankieterzy nie potrafili wyzwolić się od schematów i uprzedzeń oraz przeniknąć melanżu kultur jaki powstał w powojennej Polsce. Jan Pospieszalski zauważył, że element tajemnicy, który wiąże się z docieraniem do korzeni kultury przyciąga obecnie młodych ludzi. Ich fascynacja zaczyna się często przeradzać w rzetelne badania. Jako przykład podał Dom Tańca ewoluujący od nagłośnionej sceny do zabaw w tradycyjnym wiejskim stylu.

Stwierdzenie to wywołało dyskusję na temat Domów Tańca w Polsce i na świecie. Ryszard Kawalec stwierdził. że prawdziwą przyczyną powstania Domu Tańca w Warszawie była fascynacja podobnymi placówkami w Irlandii i na Węgrzech. Bywa on jednak mylony "Korzeniami" - jak uczynił to Jan Pospieszalski. O roli węgierskich Domów Tańca polegającej na utrzymaniu ciągłości kulturowej (odegrały one ważną rolę w rewolucji węgierskiej) opowiedziała Anna Wyka. Nic zapomniała także zareklamować Fundacji "Muzyka Kresów" oraz ustosunkować się do wcześniej poruszanych tematów. Zauważyła, że "kultura ludowa jest rzeczą bardzo niebezpieczną i wymaga ostrożności". Każda pieśń ma swoje miejsce w tradycji (np.: pieśni weselne lub żałobne) i wyrwana z kontekstu traci sens. Anna Wyka nie potępiła jednak mediów, którym udało się przełamać stereotyp zespołów pieśni i tańca i wprowadzić nowe rozumienie muzyki ludowej. Do tematu Domów Tańca powrócił Ryszard Kawalec opowiadając o Irlandii, gdzie tradycyjne tańce łączą się z dyskoteką. Jan Pospieszalski dodał, że powstaje Dom Tańca w Poznaniu, a Mirosław Nalaskowski zaczął opisywać Domy Tańca w Siedmiogrodzie. Na tych terenach była to jedyna możliwość kultywowania kultury węgierskiej. Prace nad zachowaniem miejscowej kultury były prowadzone także na terenach byłego ZSRR. Naukowcy państw bałtyckich zbierali materiały podczas urlopów, a w Moskwie powstała nawet Katedra Muzyki Staroruskiej przy tamtejszym Konserwatorium, która zgromadziła ogromną ilość materiałów.

Na zakończenie spontanicznej dyskusji na temat tego zjawiska Pospieszalski stwierdził, że członków warszawskiego Domu Tańca ogarnęła "żarliwość neofitów" - uważają, że podejmowane przez nich działania to "jedyna słuszna droga". Jako przykład podał Bractwo Ubogich, które nie zgadza się na nagranie materiału muzycznego, gdyż uważa, że straciłby on swoją autentyczność.

Następnie głos zabrał Maciej Rychły - muzyk Kwartetu Jorgi. "Rysuję, siedzę i nic nie rozumiem" - powiedział. Skrytykował "zaściankowość" przedmówców: "stwarzacie granice i wartościujecie". Stwierdził jednak, że podoba mu się ukazanie tego, jak manipuluje się naszą kulturą. Zauważył, że w obecnym przekazie tradycji "dziadek - wnuk" pomijany .jest "wiek średni" - przekaz nie jest naturalny lecz wynika z mody na "ludowość". Takie zjawisko nie występuje na Zachodzie, gdzie przekaz odbywa się na zasadzie "ojciec - syn". Stwierdził, że media nie mogą być narzędziem przekazu, który zawsze odbywał się "twarzą w twarz". Maciej Rychły skrytykował "myślenie regionem", w którym widzi źródło nacjonalizmu. Potępił także festiwal w Kazimierzu, podczas którego wykonawcy w sposób sztuczny dążą do autentyzmu. Rychły nazwał to "dorabianiem ideologii do brudnych majtek".

Seminarium zakończył Marek Gałązka - lider grupy Po Drodze i jeden z organizatorów "Przystanku Olecko". Zaproponował on powrót do tematu przewodniego dnia: "ródło-struga-rzeka". Zauważył, że na licznych festiwalach folkowych i folklorystycznych grana jest muzyka "powierzchowna" (przede wszystkim irlandzka i celtycka). Przesyt tą muzyką jest szansą dla polskiego autentycznego folkloru - "źródełkiem". Marek Gałązka pragnie, aby muzyka ta stała się inspiracją dla ludzi i popłynęła "strugą", która być może kiedyś zamieni się w "rzekę". Dla wszystkich, którzy staną się jej aktywnymi odbiorcami będzie to możliwość zachowania człowieczeństwa w świecie atakującym mediami.

Dyskusja, która toczyła się w Olecku, jest jednym z wielu tego typu spotkań. Płynącą z nich korzyścią jest możliwość poznania odmiennych stanowisk, jakie w sprawie folkloru zajmują przedstawiciele różnych środowisk związanych z kulturą ludową. Dodatkowym pożytkiem, jaki można było wynieść uczestnicząc w seminarium były liczne, ciekawe, często unikalne informacje jakie dyskutanci podawali na poparcie swych tez. Martwi mnie jedynie to, że biorący udział w spotkaniu miłośnicy polskiej kultury ludowej nie potrafią dojść do porozumienia. Sądzę, że gdyby udało się im osiągnąć pewien kompromis, to działania mające na celu zachowanie i popularyzację polskiego folkloru byłyby znacznie skuteczniejsze.

Skrót artykułu: 

2 sierpnia na patio Szkoły Muzycznej w Olecku odbyło się jednodniowe seminarium "Muzyka etniczna - jej szanse i zagrożenia". Prowadzone przez Jana Pospieszalskiego spotkanie wywołało żywe zainteresowanie, które zaskoczyło chyba samych organizatorów.

Dodaj komentarz!