Maryjka. Jak umierały Gardzienice

Maria Szutko

Maria nie chciała, żeby o niej pisać. Nie chciała mówić o sobie. Pytała o rozmówcę. Najbardziej interesowały ją włosy Chrystusa i dlatego posiadanie loków było kartą wstępu do jej świata. Nad swoim Jezusem myślała, haftując, malując, wyszywając i śpiewając. Pieśni nagrywała na kasety na wypadek, gdyby nie mogła zaśpiewać. Mieszkała sama. Śpiewała Maryjce.

Szronienie, 3 listopada 2011
W Gardzienicach Pierwszych pod Lublinem stoi jeszcze dom. Dom ze studnią i płotem. Z dwoma pokojami: jednym – stołowym, przechodnim i drugim – bocznym, zwanym na Lubelszczyźnie lodownią. Oba pokoje łączy bielony piec, na którym widać ślady rąk przysadzistego zduna. Jest także sień z drabiną-schodami na strych i spiżarnia. Wiązki przesuszonego na pył kopru już nie ma. Kilkudziesięciu obrazów, świętych i nieświętych też już nie ma. Nie ma skrzyni z kłódką i poduszki ze świerszczykiem-skrzypkiem. Nie ma błękitnej figurki Marii Panny, która tu, na Lubelszczyźnie nazywana jest Maryjką. Nie ma też Marii Szutko. Gardzienice Marii umarły szronem w dniu 3 listopada 2011 roku. Maria przeczekała Wszystkich Świętych i Zaduszki, żeby nie pozować na świętą. Artystce świętą być nie wypada. A na sztukę monopol miał także ktoś inny.

Maria Szutko z domu Wlizło.
Epitafium

Multiartystka bez dyplomów sztuki. Hafciarka, malarka, pieśniarka, performerka. Nigdy nie doczekała się indywidualnej wystawy.
Nie ma albumu z jej sztuką. Urodziła się 7 lutego 1924 roku w Gardzienicach Pierwszych. Zmarła 3 listopada 2011 roku w Świdniku. Ukończyła szkołę krawiecką. Pracowała jako krawcowa. Prowadziła gospodarstwo wiejskie. Święta artystka albo skryta szamanka. Jak kto woli i jak kto wierzy. Każdy, kto ją znał, uwierzył. Zdążyłam ją poznać 20 lutego 2011 roku w jej domu w Gardzienicach. Wysłuchałam jej śpiewów do Maryjki 4 maja 2011 roku.
Powiedziała mi, że mam „włosy jak Chrystus” i że mam „głos do śpiewania”.

Kosmos Marii. Świerszczyk
Poduszka ze świerszczykiem-skrzypkiem powstała, dlatego że Maria słyszała własną muzykę, ale nie umiała jej zapisać. Pewnego majowego dnia doszła do wniosku, że świerszcze też nie umieją, ale grają. Zrobiło jej się lżej. Wyszyła świerszczyka w seledynowym płaszczyku, zawadiackim kapeluszu i dała mu białe skrzypce. Był sobie świerszczyk na białym tle. Tak był kilka dni. Potem zrobiło jej się smutno, że on taki samotny. Dorobiła mu łąkę, kwitnącą. Na łące kwitły chabry i prymulki. Tak było kilka dni. Świerszczyk słuchał łąki i grał. W końcu postanowiła dać mu nuty. Taki świerszczyk-skrzypek przecież je zna. I zagrał. Powiedziała mi, że „piła kolory poduszki”, a wyszywała ją „przy księżycu, żeby ćwiczyć oczy”. Pozwoliła mi sfotografować świerszczyka-skrzypka pod warunkiem, że jej „coś zaśpiewam”. Przecież śpiewanie to nic nadzwyczajnego. Nie można nie umieć śpiewać, skoro się ma długie włosy. „Chrystus też śpiewał”.

Opowiem Ci Marię. Artystki
Maria mieszkała sama, więc zawsze miała czas. „Kto mieszka sam, ten ma czas”. Tak mi powiedziała. Czas dla kobiet. Tych z Gardzienic, które przychodziły do niej z obiadem i nalewką na imieniny, i tych „ze świata”. Były aktorki, pieśniarki albo „te, co zamierzały się nimi zostać”. Maria przechowywała z nabożeństwem kartki na święta od nich obok gipsowej figurki Marii Panny i o każdej mówiła z zachwytem. Każda „była cudem”. Rozmawiałam z nimi już po śmierci Marii. Żadna nie odmówiła mi rozmowy. Każda znała historię świerszczyka-skrzypka. Jedna z nich mi powiedziała: „ona była czarownicą”. Druga: „określała fazę cyklu po blasku oczu”. Trzecia: „to była samotna, zagubiona, pragnąca ciepła kobieta, nie waż się pisać, że była szamanką”. Czwarta: „napisz o tej świętej szamance”. Jaka była? Nadmiernie dotykała włosów. Patrzyła w oczy do bólu.

Maryjka. Kobiecość Lubelszczyzny
Na Lubelszczyźnie do dziś mieszkają Maryjki. Kobiety mają swoją Marię Pannę, która jest Maryjką, boginią majowej kobiecości. Maryjce się śpiewa, Maryjkę stroi w kwiaty. Kobiety nie wiedzą, skąd kult Maryjki. Zresztą, po co miałyby wiedzieć? Maryjka mieszka w kapliczkach, a skąd przyszła, to nie nasza sprawa. Jest i wspiera. Nie rodzi, nie zbawia. Lubi śpiew i kwiaty. Żyje tutaj.

Maria. Ikona
„Kobieta” o Marii: „Pani Maria z tym radyjkiem w okoleniu kwiatów, które w późniejszym etapie jej życia stały się sensem dla niej i ona stanowiła sama – Marią będąc, ubierając się zawsze na błękitno – kolor, który kochała. Po prostu w okoleniu tych kwiatów żywych, plastikowych, tych pieśni to była jakaś ikona kompletna…”.
„Terapeutka” o zjawisku: „Kobiety zawsze miały jakiś rezerwuar kobiecości. Dopiero modernizacja zaprzeczyła wartościom takich wspólnot. To działa tak: kryzys – esencjalizacja. Trudna przestrzeń publiczna – wycofanie w przestrzeń prywatną. Te wszystkie czarownice, szamanki i inne – to zapomniany, ważny feminocentryzm. Stąd sukces New Age'u. Kobiety szukają kobiecości. Kobietom jest źle…”.
„Historyczka sztuki” o ikonie: „Pytasz o psychologiczny odbiór ikony? Ikoną się patrzy we własne oczy. To kontemplacja, medytacja, refleksja nad sobą. Teologia ikony jest psychologią wsparcia. Uważnością. Rozumiesz?”.
Faktycznie. Do Marii przychodziły Kobiety w drodze. Te, którym codzienności za mało.

Kobieta o Marii. Maryjka
Słuchałam bez przerywania. Monologów „Kobiet” o Marii słucha się w milczeniu.
„Kobieta”: „U niej pokój wypełniały łóżka, poduszki pod sufit – haftowane własnoręcznie, uszyte własnoręcznie. Pani Maria była artystką ludową. Nie wiem, czy to można tak nazwać, czy to jest trafne. Ona po prostu tworzyła, ona robiła masę rzeczy, malowała, malowała święte obrazy: Chrystusy, kościoły, malowała koniki polne, przeróżne rzeczy – co jej się nawinęło i co jej grało w duszy. No i w tym pokoju, oprócz rzędów tych poduszek białych, wykrochmalonych, cudownie wyprasowanych, zawsze czyściutkich, było mnóstwo kwiatów, które przez całą zimę kwitły, nie wiem na skutek jakich czarów, kwitły posłusznie i Matki Boskie, wszechobecne figury Matek błękitnych, dobrych, przyjmujących wszystkich pod swoje skrzydła. No i widok zza okna, za oknem krowa należąca do sąsiadki. Ale to jest po prostu właśnie ta Polska. Ja kocham Wiesława Myśliwskiego, to, co on napisał. Uwielbiam pływać w tym jego świecie, który on tworzy. I dla mnie to jest tutaj, takie rzeczy, które on tam pisze, to wszystko jest tutaj, ci ludzie dokładnie tacy, takie piece w domu kaflowe, kuchnie, na których się gotuje i które grzeją, te krowy za oknem i te kwiaty, ale takie wiejskie, swojskie, te białe firanki, te Matki Boskie i te dzwony, no i majówka. Tutaj kobiety po prostu odstawiają taki obrzęd, taki rytuał w maju, rozstawiają sobie po prostu w świętym gaju – zawsze to się dzieje między drzewami – jest Matka Boska we wstążkach i kwiatach, no i one siedzą, i dla niej śpiewają godzinami, i to się niesie po polach.”
„Niesie się” do dziś. Osobiście słyszałam to w maju 2011 roku.

„Indie” w Gardzienicach. Ekstazy
Kobiety, które do Marii przychodziły, przynosiły także swoją poszukującą duchowość i wrażliwość. Maria była dla nich ponad podziałami na kościoły, wyznania i religie. Ale zawsze w takich kalkach przeżywania pojawiał się wątek jakiegoś misterium. Zawsze było na serio.
„Kobieta”: „Czym są Gardzienice? Są taką wartością też bardzo duchową, głęboką, piękną. Ja nie jestem katolikiem, są mi bliższe inne sfery – wschodnie, buddyzm konkretnie, natomiast mnie w ogóle fascynują Indie i hinduizm też w sferze takiej już bardziej teoretycznej. I wielokrotnie byłam w Indiach, oglądałam wiele niezwykłych, żywych rytuałów, które są malownicze, pełne kwiatów, smaków, zapachów, to jest feeria barw, kolorów, po prostu orgia form. Ale to, co zobaczyłam dzięki takiej Pani, co ta bardzo pobożna, wspaniała kobieta uprawia pod swoim kasztanem przed domem, to… To była furtka do tego, żeby docenić, że ja też skądś pochodzę i u nas są też naprawdę konkretne Indie i konkretne fajerwerki. Tutaj jest cudowny kult Maryi, która jest boginką i ja uwielbiam Maryję. Mam Maryję w swoim ogródku w pniu drzewa, nie zainstalowałam jej tam osobiście, zainstalowała ją tam Pani, od której ja kupiłam ten dom, ta Maria rośnie razem z tym drzewem, w dziupli siedzi, jest fantastycznym, błękitnym duchem. I pani Maria co niedzielę odprawiała swoje msze: wychodziła na krzesło, przed dom, siadała pod kasztanem na krzesełku, stawiała na kolanach albo na stoliczku obok radyjko kasetowe, do którego wkładała kasetę, miała ich trzy: dwie były wspaniałe, jedna była koszmarna. I zawsze kiedy dochodziło do tej trzeciej, to ja po prostu zaczynałam pękać w szwach i całe moje rozanielenie i tolerancja gdzieś zaczynały nagle fermentować, ale na szczęście po tej trzeciej kasecie zawsze przychodziła pierwsza, jak się okazało później zawierająca nagrania sprzed siedemnastu lat pani Marii osobiste, gdzie piękne śpiewy do Marii Matki Boskiej, pięknym sopranem rozwibrowanym jak ptaki czynione, no to wydobywały się właśnie z jej gardła. (…) Ona hodowała swoją Maryjkę po drugiej stronie szosy, miała taką swoją Marię Matkę Boską, własny ołtarz i to był kolejny sens jej życia, ponieważ Matkę Boską trzeba było umyć, ubrać, właściwie chyba nakarmić, napoić i okwiecić kwiatami na każde święto inaczej”.
Nigdy nie byłam w Indiach, ale byłam świadkiem próby ekstazy. W Gardzienicach właśnie.

Od Maryjki do Maryi. Maria z Gardzienic
Jedna z Kobiet powiedziała mi, że Maria Szutko wcale „nie umarła”, tylko „przemieniła się” w dojrzałego, białego mniszka lekarskiego, a kwiat rozdmuchał wiatr. To nie jest śmierć.
„Kobieta”: „Pani Maria Szutko w maju zeszłego roku zaczęła się robić półprzezroczysta pomalutku. To wszystko odbywało się w atmosferze niezwykle pięknej sielanki. Właśnie te majowe niedziele przecudownie okraszone słońcem, spokojem, brzęczącymi owadami ponad łąką, nad którą ona mieszkała. Siedząc na krzesełku przed swoim domem, widząc tę łąkę, oglądając każdego dnia, ona zaczęła robić się przezroczysta i to my już instynktownie czuliśmy, że ona umiera, ale ona była tak cudownie rozkochana i zachwycona tym stanem, że to było coś bardzo natchnionego i bardzo napawającego bezpieczeństwem. I nie zapomnę tego obrazu, kiedy ona ubrana w błękitny fartuch w ogromne, białe grochy szła przez łąkę w blasku słońca, przez łąkę przekwitniętych dmuchawców – białych kulek puchatych, puszystych jak te grochy na tym jej błękitnym fartuchu, z błękitem nieba ponad nią i z tym puchem siwych włosów ściętych na mniszka. I ja, patrząc na nią, zdałam sobie sprawę, że ona, ta Maria idąca przez łąkę tych dmuchawców, latawców, wiatrów, ona idzie do nieba, ona jest już przezroczysta, ona jest błękitna, ona jest już leciutka jak ten mniszek lekarski. I ona szła przez tę łąkę w stronę mojego domu, mniszki przed jej stopami ulatywały do nieba i leciały, i ona szła tak lekko, tak pięknie, taka szczęśliwa, rozpuszczając się w poranku tej majowej niedzieli. To był absolutnie święty obraz, Święta Mario, łaskiś pełna”.
Jeśli komuś modlitwa do Marii Szutko pomaga w życiu to znaczy, że jest bardzo potrzebna.

Byłam w Gardzienicach. Postscriptum
Do Marii Szutko dotarłam przez przypadek, choć ona wierzyła, że „przypadek jest ścieżką Boga”. Prowadziłam w Gardzienicach intensywne badania terenowe. Zamieszkałam w domu Pani Henryki Wlizło i to ona wskazała mi dom Marii Szutko. Wskazała go, nie zaprowadziła. Maria Szutko była samorodną multiartystką. Nie doczekała się nigdy indywidualnej wystawy. Po śmierci jej dom został sprzedany, a prace trafiły głównie do rodziny. Jeden z najbardziej znanych, polskich antropologów kultury powiedział mi, że nie da się stworzyć monografii życia i twórczości Marii Szutko, bo „nikt nie zapłaci za taką opowieść”. Możliwe, że nie miał racji i możliwe, że zanim zdążę spełnić pilne, uniwersyteckie powinności, po Marii pozostaną tylko majowe mniszki. Maria nie miała mi tego za złe. Nie pozwoliła tylko na obcięcie włosów, bo „we włosach siła kobiety”.

Gardzienice i „Gardzienice”. Glosa
We wsi Gardzienice mieści się Europejski Ośrodek Praktyk Teatralnych założony, budowany i prowadzony przez Włodzimierza Staniewskiego (pełna, oficjalna nazwa tej instytucji). Nie ma tam śladu Marii Szutko, choć jej prace pokrywały gęsto ściany dwóch pokoi chaty. Europa, ta z nazwy Ośrodka, nie pozna już Maryjki z Gardzienic. Dom też nie nadaje się do remontu. Trzeba go będzie rozebrać. Mnie się udało z pomocą Henryki Wlizło, Anny Misztal, Elżbiety Zając, Arkadiusza Cholewy, Jerzego Szutki, Anny Dąbrowskiej, Joanny Belzyt i Agnieszki Mendel. Spotkaliśmy Maryjkę?

Anna Kapusta
antropolożka społeczna i literaturoznawczyni. Autorka monografii naukowych, jak: Kieszenie i podszewki. Podteksty kultury (2013), Gry w kulturę: gry w mit. Mitografia jako lektura (2012). Współredaktorka „Rocznika Mitoznawczego. Studiów Międzywydziałowej Grupy Badań nad Mitem" (2006, 2008). Opublikowała także książki literackie, jak: Psychostazja (2013) i Szczęśliwa Żabka (2015). W latach 2012-2013 laureatka stypendium START Fundacji na rzecz Nauki Polskiej w dziedzinie literaturoznawstwa, a także m. in. Stypendium Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (2012), Stypendium Edukacyjnego Miasta Krakowa (2010) i Stypendium Twórczego Miasta Krakowa w dziedzinie literatury (2008).

Skrót artykułu: 

Maria nie chciała, żeby o niej pisać. Nie chciała mówić o sobie. Pytała o rozmówcę. Najbardziej interesowały ją włosy Chrystusa i dlatego posiadanie loków było kartą wstępu do jej świata. Nad swoim Jezusem myślała, haftując, malując, wyszywając i śpiewając. Pieśni nagrywała na kasety na wypadek, gdyby nie mogła zaśpiewać. Mieszkała sama. Śpiewała Maryjce.

Autor: 

Dodaj komentarz!