Lolek i Polek

Karpatia – węgierski kwintet grający na skrzypcach, lutni, fetach i bębnach – gościł w Polsce już dwa razy. Jest zespołem świadomie grającym muzykę „spotkań kultur” – z racji kraju, z którego pochodzi, inspiracji wielokulturowymi Karpatami i łączenia tradycji ze współczesnością. Ostatnio Karpatię można było usłyszeć na XI „Mikołajkach Folkowych” w Lublinie.

Jak dużo wiecie o Polsce?

Kiedyś była w telewizji jakaś bardzo dobra polska bajka. Jak brzmiał jej tytuł? Aha, Lolka i Bolka, czy może Bolek. Tak, pamiętamy z dzieciństwa kilka polskich bajek. I wiemy, co to są polki, mazurki. Widzieliśmy filmy Wajdy i Kieślowskiego. Znamy tego słynnego aktora, Daniela Olbrychskiego. I skądś przypomniał mi się jeden cytat z wierszy Csoóriego: „Polsko, ty ukrzyżowana rzeźbo Chrystusa” – „Lengyelország, a megfeszített Krisztusszobor…”.

Jak oceniacie wasz koncert podczas „Mikołajków Folkowych” w Lublinie?

Czuliśmy od pierwszej chwili, że publiczność oddycha razem z nami. To bardzo pomagało. Po blisko godzinie muzykowania nie sposób było zerwać z nią kontakt. Dlatego zapowiedzieliśmy, że po koncercie spotkamy się gdzieś na korytarzu i zatańczymy razem. A ponieważ chyba najważniejszą częścią tego, co robimy, jest taniec, dlatego szkoda było takiej możliwości nie wykorzystać.

Co możecie powiedzieć czytelnikom „Gadek z Chatki” o węgierskim ruchu domów tańca?

Ruch ten istnieje od 1972 roku. Jego inicjatorem był Ferenc Sebő. Dla naszego zespołu był i jest on dość znaczący. Będąc dziećmi – jako trzecie pokolenie tego zjawiska – braliśmy w nim udział. Jesteśmy przyjaciółmi tych, którzy należą do pierwszego pokolenia: Feri Sebő, Márti Sebestyén, Nikola Parov i innych. Z Sebő współpracujemy od dawna. Dużo można się od niego nauczyć.

Z czym kojarzy się wam world music?

To eklektyczna muzyka, dziwnie dobrana gatunkowo. Znamy na przykład takie produkcje, w których taniec ludowy, bardzo mocno stylizowana muzyka i strona wizualna są połączone ze sobą w taki sposób, aby prowadziło to w kierunku jakiegoś show muzyki ludowej. Można taką muzykę z różnych względów zaakceptować. Na pewno może ona zagarnąć masę ludzi, chętnych do jej słuchania, można zarobić na niej pieniądze, sprzedawać ją za granicą, a nawet może ona przyciągnąć bardziej inteligentnych, muzycznie wychowanych ludzi. Jednak nie zapominajmy o tym, że nie tylko pieniądze wchodzą w grę. Dla nas przynajmniej – nie. Ta sprawa jest złożona i skomplikowana. Można mnożyć argumenty pewnych ezoteryczno-ortodoksyjnych kręgów na rzecz traktowania muzyki tylko w kategoriach biznesu. My wybraliśmy inną drogę. Bardzo ważna jest dla nas autentyczna muzyka mołdawska, choć dodajemy do niej własną inwencję twórczą. Nam, młodzieży z miast, owa kultura, która dawniej funkcjonowała w zamkniętych kręgach wsi (kilka osób protestuje: „My nie jesteśmy z miasta!” – przyp I. L.), dała sens życia. Arytmiczna muzyka mołdawska ze swoją dynamiczną melodią głęboko dotyka wszystkich, którzy jej słuchają czy tańczą. Został w niej zakodowany cały świat, ściślej całość świata mikroregionów.

Chcemy pić z czystego źródła. To pragnienie nie znaczy, że sami nie dodajemy nowego kolorytu muzyczno–rytmicznego. Przecież tak samo było dawniej na wsi. Kultura miała elementy stałe i zmienne – ludowi muzycy żyli w ciągle zmienianej tradycji, świadomie czy instynktownie tworzyli nowe warianty. W takiej formie ją poznaliśmy i przekażemy.

Czego szukaliście i co znaleźliście w tej kulturze?

Każdy z nas oczekuje pewności i bezpieczeństwa. Szukaliśmy modeli zachowania, tradycji, z którą można byłoby nawiązać kontakt, zidentyfikować się z nią. Kierowała nami jakaś moc instynktowna, by czuć się bezpiecznym i ważnym dla kogoś. Gdy zaczęliśmy zajmować się muzyką ludową, wszystko rozwinęło się samo z siebie. Kilkoro z nas (Bea, Dani i Matyi) spędziło razem dzieciństwo i w wieku kilku lat bywało już w domach tańca. Teraz ważne jest dla niektórych z nas, aby swoje doświadczenia przekazać dzieciom.

Kultura wsi i miasta w specyficzny sposób wzajemnie na siebie oddziałuje. Zauważyliśmy to jeżdżąc po wsiach w Siedmiogrodzie. Kultura ludowa i „wyższa” mogą istnieć ze sobą w relacji podrzędnej i nadrzędnej w stosunku do siebie. W ostatnich latach raczej istnieją obok siebie. Czasem zdarzają się bardzo dziwne sytuacje np.: na festiwalu kobiety ze wsi śpiewają kiedyś zbierane i w książkowej formie wydane pieśni, jak choćby ze zbioru Lajosa Vargyasa, słynnego węgierskiego zbieracza pieśni ludowych. Panie „odśpiewują” je w ten sposób, że do sobie znanych melodii dopasowują poszczególne teksty pieśni.

Podobne krążenie informacji pomiędzy rejonami kultury ludowej i „wyższej” znają też zbieracze bajek. Na początku XX wieku między innymi Elek Benedek wydał kilka zbiorów bajek stylizowanych na ludowe. Już po kilku latach można było wszędzie spotkać się z tymi historyjkami „ojczulka Eleka”.

Tak, to są bardzo interesujące procesy w dziejach kultury ludowej i „wyższej”. Kultura ludowa, duchowa i materialna, po różnych losowych perypetiach została bezpośrednio czy pośrednio wchłonięta w inne sfery, do kultury miasta. Dziś doświadczamy wzajemnych oddziaływań ze wzmożoną siłą. Są to procesy nieodwracalne. Dziś już nie ma takich zamkniętych wiejskich wspólnot – skutkiem tego powoli umiera dawna tradycja, a raczej łączy się z pozostałymi rejonami dzisiejszej kultury. Ale nie zapomnijmy o tym, że to jest wzajemnie oddziaływanie. Współcześnie poprzez Internet, wydawnictwa muzyczne i wszystkie media można dotrzeć do dowolnej warstwy kiedykolwiek istniejących kultur.

Wiem, że organizujecie dom tańca także dla dzieci.

Zajmujemy się tym od dziesięciu lat. Odwiedzając żłobki, przedszkola i szkoły, zauważyliśmy, że dzieci w tym wieku są najbardziej otwarte na taniec, na muzykę. Chcą bawić się razem a rytm tańca porywa je bardzo szybko. W ten sposób mogą zmienić się ze smutnych „automatów do oglądania wszystkiego” w ożywionych tancerzy. Na tym etapie nie jest jeszcze tak ważne to, czy prawidłowo wyczuwają rytm, istotniejszy jest fakt, że stanowią wspólnotę.

Na Węgrzech od wielu lat jesteśmy znani. Mamy dużo zaproszeń, aby grać dla dzieci. Nie musimy szukać takich kontaktów, ale dokonywać sensownych wyborów, bo trudno być obecnym wszędzie. Działamy od dziesięciu lat, każdego miesiąca występujemy co najmniej trzy, cztery razy. Gdy gramy dla dzieci, bawimy się, tańczymy i śpiewamy razem. Takie muzyczne spotkania różnią się od innych, ponieważ opracowaliśmy specjalny repertuar na każde ze świąt.

Jak zarysowuje się wasza przyszłość?

Na pewno chcemy kontynuować swoją działalność. Z drugiej strony, zdajemy sobie sprawę z tego, że nie można żyć z koncertów, dlatego każdy z nas dodatkowo pracuje. Mamy przed sobą zwykłe życiowe wyzwania – wybory pracy, towarzysza życia, założenie rodziny.

Na Węgrzech istnieje pewien krąg ludzi, zwłaszcza młodzieży, który dobrze zna naszą muzykę. Chcemy zachowywać tradycję wśród współczesnej kultury. Pieśni ludowe zawierają dużo pozytywnych wzorców, ale nie można zapominać o tym, ile goryczy, cierpienia jest w tych melodiach – tekstach kultury bułgarskiej, rumuńskiej, żydowskiej, polskiej czy węgierskiej. To nasze wspólne dziedzictwo, ale większość ludzi nie zna tej tradycji. Jesteśmy po to, by ją ożywiać podczas globalizacji. Wierzymy, że naszym powołaniem jest opieka nad kulturą małych ojczyzn – autentycznej i umożliwiającej zachowanie pewnych postaw życiowych, ucieczkę od uniformizacji. Mamy nadzieję, że uda się nam przekazywać te wartości dla kolejnego pokolenia.

Dziękuję za rozmowę.
Skrót artykułu: 

Karpatia – węgierski kwintet grający na skrzypcach, lutni, fetach i bębnach – gościł w Polsce już dwa razy. Jest zespołem świadomie grającym muzykę „spotkań kultur” – z racji kraju, z którego pochodzi, inspiracji wielokulturowymi Karpatami i łączenia tradycji ze współczesnością. Ostatnio Karpatię można było usłyszeć na XI „Mikołajkach Folkowych” w Lublinie.

Dział: 

Dodaj komentarz!