Listy do... (4)

Warszawa, 1 października 2002 roku

Alberto!

Witam Cię znów – tym razem po dłuższej, jakże przyjemnie rozleniwiającej – przerwie. Miałam wiele szczęścia – byłam w Twoim ukochanym kraju i nie ucierpiałam podczas żadnego z kataklizmów. I coś, co było moim udziałem, moim przeżyciem i pozostanie żywym wspomnieniem, w takich kilku urywanych myślach Ci opowiem.

Znalazłam się w Ligurii – krainie ogrodów oliwnych, wysokich gór i kamiennej Riviery. Mieszkałam tuż za granicą francusko-włoską, w miejscu do którego najlepiej dotrzeć samochodem – wąską drogą szerokości jednego auta, która wspina się serpentyną w same chmury, za każdym zakrętem otwierając coraz pełniejszy widok na Morze Śródziemne, za każdym zakrętem odkrywając mały świat małych ludzi, którzy tu mają cały swój makrokosmos. Siedzą przy stołach, chodzą po ogródkach, głośno rozmawiają niby z piętra na piętro, mają radości, mają problemy. To jakbyśmy na wpół przecięty wieżowiec oglądali, makietę, a przecież na dachu to wszystko znika. Tak i tu, z góry, wszystko zniknęło – zostały tylko wyraźnie zaznaczające się, kolejno zdobyte przez człowieka poziomy, srebrno-szare ogrody oliwne. I nagle, z góry, wszystkie te pojedyncze słowa – bo każdy dom, każdego z tych ludzi jest ich słowem – tracą sens. Czy zatem warto rozpoczynać nowy bój o słowo?

I pojawiła się Genova – wspaniałe miasto i stara portowa dzielnica, która kiedyś była jakże wspaniałym miastem. Kamienice mocno zrośnięte ze sobą, podzielone niby miedzami, ciemnymi, wąskimi uliczkami, oddychające życiem biznesmenów w czasie przerwy obiadowej i zapachami ryb, i olbrzymich rozmiarów brzoskwiniami. I tylko tralalero już nie słychać. Tralalero pozostało zatrzymane w kadrze – na kolejnej z tak wielu wydanych płyt, które nie znajdą się na tygodniowej liście „Wprost”, najlepiej sprzedających się krążków w EMPiK-ach. A jednak melodyjne i pięknym wielogłosem zaśpiewane piosenki zachwycą niejednego. Czyżby Ross Daly, czyżby Frifot, czyżby Wimme, czyżby Martha Sebestyen nie grali, nie śpiewali z feelingiem, bez talentu, duchowości, że ich płyty jak Cesarii Evory nie rozeszły się wśród polskich wielbicieli muzyki świata, etnicznej, tradycyjnej... (itd., itd.). Ale to tylko rynek – znakomita promocja artystki (w tym konkretnym przypadku w pełni zasłużona) sprawiła, że to się sprzeda...je... !? – Nie, chyba jednak sprzedawało, gdy była modna w mediach.

Przelatują mi przed oczami kolejne obrazki. Wrzesień, opustoszały camping, samotny rowerzysta przy małym, jednoosobowym namiocie. Człowiek nie szukający kontaktu z innymi, samotne wieczory przy butelce wina. Kolejny wieczór – jakże inny od dwóch poprzednich – ten sam człowiek oglądający skrzypce, pieszczący skrzypce. Już nie samotny. To działo się w Cremonie – pozostał Stradivarius... Profesjonalizm i duchowość.

Torre del Lago – camping na dziesięć tysięcy albo więcej stanowisk. Profesjonalnie zorganizowane miejsce wypoczynku. Kolejne działki, na każdej przyczepa campingowa z dobudowaną werandą, każda ogrodzona, zadbana, rosną kwiaty. Ale tylko kilka z nich zasługuje na użycie przymiotnika: estetyczna. I właśnie wtedy jest miejsce na rozmowę o jakości, o estetyce. W tym momencie, gdy spełnione są podstawy profesjonalizmu – umiejętność korzystania ze źródeł, instrumentów, budowania formy, konstruowania dramaturgii programu, i jeszcze paru innych elementów, powinno się powiedzieć (można też napisać) o estetyce. Kosmetyczne zabiegi (...) są nieodzownym elementem naszych czasów i tym bardziej trzeba na nie zwrócić uwagę, aby zachować zdrowie i urodę. Bo czyż można odmówić profesjonalizmu takiej niezwykle barwnej, z „firerem” w białym płaszczu i o płomiennych włosach, grupie? A jednak... dopóki takie wytwory chorej wyobraźni, takie formy bezguścia będą promowane w mediach, to i promocja Cesarii Evory nie będzie pełnowartościowa. Ja będę mówić i pisać o jakości i kosmetyce. Będę wybierać tych, którzy po półrocznej działalności są profesjonalni w swoich działaniach, ale dopiero rozpoczynają drogę do Profesjonalizmu. Oni mają szanse za jakiś czas dotrzeć do miejsca, w którym dzisiaj jest Tomasz Stańko. Szanse, z której być może skorzystają za czterdzieści dwa lata, a być może nigdy.

Skrót artykułu: 

Witam Cię znów – tym razem po dłuższej, jakże przyjemnie rozleniwiającej – przerwie. Miałam wiele szczęścia – byłam w Twoim ukochanym kraju i nie ucierpiałam podczas żadnego z kataklizmów. I coś, co było moim udziałem, moim przeżyciem i pozostanie żywym wspomnieniem, w takich kilku urywanych myślach Ci opowiem.

Dział: 

Dodaj komentarz!