Kraina różnorodności

Rumunia

Fot. tyt. i w tekście G. Misztal: 1) Szosa Transfogaraska, 2) Cerkiew w Curtea de Argeş, 3) Pałac Peleş

Rumunia to kraj, który intryguje i zachwyca swoją różnorodnością. Można tu znaleźć wszystko: góry i morze, tętniące życiem miasta i wioski, w których czas się zatrzymał, zamki jak z baśni, malowane klasztory, średniowieczne miasteczka, wciąż żywy i kultywowany folklor, zapierające dech w piersiach krajobrazy i brzydkie relikty epoki komunizmu. Oto subiektywna relacja z pierwszych odwiedzin w tym niezwykłym miejscu.

Transylwania
Owiana wampiryczną legendą Transylwania po wizycie w Rumunii kojarzy nam się bardziej praktycznie – z wszechobecną czerwoną dachówką pokrywającą domy. Naszą przygodę z Transylwanią rozpoczęliśmy w mieście Braszów (Braşov), położonym u stóp góry Tâmpa, na której zboczu umieszczono podświetloną nazwę miasta, niczym w Hollywood (nawiasem mówiąc, podobne napisy – czy to ustawiane z ogromnych liter, czy chociażby wycięte w trawie – spotkaliśmy jeszcze w wielu innych miejscach w Rumunii, więc uznaliśmy to za lokalną specyfikę). Na wzgórze można wjechać kolejką i – wyglądając zza literek – podziwiać panoramę Braszowa. W górującym nad rynkiem Czarnym Kościele znajduje się drogocenna kolekcja wschodnich kilimów, przywożonych z Bliskiego Wschodu przez braszowskich kupców i ofiarowywanych w świątyni jako dziękczynienie za udaną wyprawę. Miasto może poszczycić się również dobrze zachowanymi murami obronnymi. Z Braszowa niedaleko jest do zamku Bran, reklamowanego jako posiadłość Draculi, choć słynny Wład Palownik (Vlad Ţepeş) prawdopodobnie nawet tutaj nie był. Niewielki zameczek z XIV w. wart jest jednak obejrzenia ze względu na swój wyjątkowy urok.
Będąc w Braszowie, trzeba koniecznie wybrać się do nieodległego pałacu Peleş. Malowniczo położona u stóp gór Bucegów budowla, wzniesiona dla króla Rumunii Karola I, robi wrażenie swoim przepychem i baśniową wręcz urodą w stylu belle epoque. Tuż obok znajduje się pałac Pelişor, postawiony dla siostrzeńca Karola I – Ferdynanda i jego żony Marii, o skromniejszym wystroju w duchu secesji.
Nieopodal leży Sighişoara – urokliwe miasteczko o kolorowych kamieniczkach, klimatem przypominające nieco nasz Kazimierz nad Wisłą. Praktycznie każdy dom średniowiecznej Starówki to zabytek. Znów napotykamy ślad hrabiego Draculi – blisko rynku znajduje się dom, w którym prawdopodobnie urodził się legendarny Vlad Ţepeş. Ze Starówki warto wspiąć się na Wzgórze Szkolne drewnianymi, stromymi, krytymi dachem schodami, które wybudowano w XVII w. dla uczniów najstarszej szkoły w mieście i docenić ich codzienny trud, gdyż dosłownie mieli do szkoły „pod górkę”.
Kolejnym ważnym punktem na mapie Siedmiogrodu jest Sibiu: miasto o znaczeniu kulturowym, historycznym i architektonicznym, często porównywanym do Krakowa. Ponadto jest to Europejska Stolica Kultury z 2007 roku. Chlubi się swoimi dwoma rynkami: Dużym i Małym oraz Mostem Kłamców, który – jak głosi legenda – zawali się, gdy ktoś na nim skłamie. Przepowiednię tę trzeba jednak chyba włożyć między bajki, gdyż nawet przemówienie wygłoszone niegdyś na moście przez Nicolae Ceauşescu nie naruszyło stabilności konstrukcji. Jednak najbardziej charakterystycznym elementem miasta są „domy z oczami”. W dachach budynków, krytych oczywiście czerwonym gontem, wycięte są niewielkie okienka, ocienione dachówkami i do złudzenia przypominające oczy, przez co domy wyglądają, jakby uważnie przypatrywały się przechodniom.

Szosa Transfogaraska
Zaplanowana z rozmachem szosa, zbudowana wielkim nakładem sił, środków i nawet ofiar w latach 70. XX wieku, biegnie przez sam środek Gór Fogaraskich. Ze względu na mnogość serpentyn i stromych podjazdów, gdzie jeden niewłaściwy ruch kierownicą może spowodować runięcie w przepaść, pokonanie trasy dostarcza sporej dawki adrenaliny, więc polecić ją można doświadczonym kierowcom, najwytrwalszym kolarzom i – ogólnie rzecz biorąc – ludziom o mocnych nerwach, niebojącym się ekstremalnych wrażeń. Emocjonujący przejazd wynagradzają dodatkowo oszałamiające widoki na Góry Fogaraskie. Kolejnymi atrakcjami położonymi tuż przy trasie są górskie jeziora oraz ruiny prawdziwego zamku Draculi w Poienari, do którego wiedzie 1480 stopni i gdzie okrutny hospodar Wład Palownik rezydował w XV stuleciu. Zjeżdżając z trasy, warto dotrzeć do Curtea de Argeş, gdzie znajduje się cerkiew o niezwykłej, misternej ornamentyce nawiązującej do Orientu.
Ku naszemu zaskoczeniu pokonanie Szosy Transfogaraskiej nie było najbardziej „ekstremalną jazdą” tego dnia. W drogę powrotną ruszyliśmy niczym nie wyróżniającą się na mapie trasą, która niespodziewanie okazała się prawdziwym torem przeszkód – kamienista droga to wspinała się ostro w górę, to znów gwałtownie spadała w dół prawie pod kątem prostym. Wypożyczonej na okoliczność wycieczki, czyściutkiej Toyoty na szczęście nie rozbiliśmy, ale przed oddaniem szorowaliśmy auto naprędce ligninowymi chusteczkami i wodą mineralną, usiłując przywrócić mu śnieżnobiały kolor…

Bukowina i Maramuresz
Dobrą bazą wypadową do zwiedzania słynnych, malowanych klasztorów Bukowiny jest miejscowość Gura Humorului. Dzięki spotkanemu o świcie na dworcu taksówkarzowi, Adrianowi, udało nam się w jeden dzień zobaczyć perły bukowińskiej architektury z XV-XVII wieku, z których część znalazła się na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO – klasztory Humor, Voroneţ, Suceviţa, Moldoviţa, Putna, a także mniej znany Sihăstria Putnei. Odwiedziliśmy też kilka polskich wsi w tym regionie, spośród których szczególnie warta zwiedzenia jest Kaczyka z zabytkową kopalnią soli. Mieszkają tu potomkowie rodzin górników z Wieliczki i Bochni, którzy zostali sprowadzeni przez władze austriackie na przełomie XVIII/XIX wieku w celu budowy i eksploatacji sztolni, w związku z odkryciem na Bukowinie złóż soli kamiennej. Niezwykłe jest to, że do tej pory, przez tyle już pokoleń potomkom przybyszów udało się zachować polskie tradycje i język.
Atrakcją na skalę światową jest niewątpliwie Wesoły Cmentarz we wsi Sǎpânţa, pełen kolorowych, rzeźbionych nagrobków z humorystycznymi epitafiami, przedstawiających zmarłych mieszkańców wsi przy pracy, ulubionych zajęciach lub niekiedy okoliczności ich śmierci. Na cmentarzu jest pochowany oczywiście też jego twórca Stan Ioan Pătraş, można też zwiedzić znajdujący się niedaleko warsztat jego kontynuatorów. Będąc w regionie, warto też zobaczyć drewniane monastyry Sǎpânţy i Bârsany o strzelistych wieżach. Chociaż w głównym mieście regionu – Syhocie Marmaroskim – mieści się rozległy skansen, tak naprawdę prezentowane w nim dzieła architektury ludowej można bez problemu obejrzeć w ich „środowisku naturalnym” – w marmaroskich wioskach, gdzie do zagród prowadzą charakterystyczne dla regionu okazałe, rzeźbione, drewniane bramy.

Rumunia od kuchni
Potrawą najczęściej kojarzoną z Rumunią jest słynna mămăligă (mamałyga), czasem pięknie zwana „słońcem na talerzu” – ze względu na złocisty kolor. Jest to danie o gęstej konsystencji, przygotowywane z kaszy kukurydzianej z różnymi dodatkami. My spróbowaliśmy najbardziej klasycznej wersji – mămăligă cu brânză, czyli mamałygi z serem. Uroku tej tradycyjnej potrawie dodawał fakt, że posilaliśmy się na rynku w Sighişoarze, tuż obok miejsca urodzenia Draculi, z widokiem na księżyc w pełni.
Kilka dni później w Sibiu dokonaliśmy kulinarnego odkrycia. W mieście odbywał się Festiwal Średniowieczny, obejmujący koncerty zespołów folkowych, pokazy rycerskich zmagań oraz jarmark rękodzielniczy. Z tego powodu ulicami miasta przechodziły tłumy. Stare Miasto tętniło życiem, a przy ulicznych punktach z przekąskami ustawiały się kolejki. Zastanowiło nas to, że – wbrew temu, czego można byłoby się spodziewać w upalny, letni wieczór – największym zainteresowaniem wcale nie cieszyły się lodziarnie, lecz okienka z tajemniczo brzmiącymi szyldami: „Gogoşi, covrigi”. Zaintrygowani, postanowiliśmy spróbować, co tak bardzo smakuje miejscowym. Okazało się, że gogoşi to tradycyjne, rumuńskie nadziewane pączki, zaś covrigi to obwarzanki wypełnione nadzieniem w różnych smakach: na słodko, np. z czekoladą lub wiśniami, bądź na słono – z szynką, oliwkami itp. Jedne i drugie – pyszne, świeże, pachnące, wypiekane na oczach konsumentów. Zaręczam, że kto raz spróbuje, ten już zawsze na rumuńskich ulicach będzie rozglądał się za szyldami małych piekarni serwujących te przysmaki.
Jednakże nic nie może się równać z obiadem, którym poczęstowali nas mnisi w jednym z klasztorów Bukowiny. Ciorbă, czyli gęsta i pożywna zupa (nam zaserwowano wersję warzywną: pomidorowo-paprykową) oraz mięsne pulpety z jarzynami z własnego ogródka miały niezrównany smak. Na drogę zostaliśmy zaopatrzeni w zapas ekożywności, w tym pyszne pomidory z przyklasztornej uprawy oraz butelkę własnoręcznie przygotowanej przez braci zakonnych oliwy.
A jeśli już jesteśmy przy regionalnych, rumuńskich specjałach, nie sposób nie wspomnieć o alkoholach lokalnego wyrobu: najsłynniejsze to ţuică oraz palincă, czyli rodzaje śliwowicy, najczęściej domowej produkcji.

O stereotypach słów kilka
Pisząc o Rumunii, warto kilka słów poświęcić stereotypom, ponieważ w świadomości wielu Polaków nazwa „Rumunia” wciąż kojarzy się ze „skansenem Europy”, najbiedniejszym regionem UE, żebrzącymi Cyganami, miejscem, gdzie zagraniczny turysta nie może czuć się zbyt bezpiecznie. Jednak nasi znajomi, którzy już wcześniej byli w Rumunii, w znakomitej większości przekonywali do wyjazdu i zapewniali, że nie ma czego się bać, chociaż spotkaliśmy się też z niejednoznacznie brzmiącą opinią koleżanki, wytrawnej podróżniczki: „Można tam sobie przypomnieć, jak w Polsce było przed laty”. Jechaliśmy więc, nie wiedząc, czego się spodziewać. Na miejscu przekonaliśmy się, że obawy były nieuzasadnione. Rumunia to normalny kraj, jej mieszkańcy to zwykli, sympatyczni ludzie. Co więcej, cieszy się ogromnym zainteresowaniem turystów z różnych stron świata, a główne atrakcje są wręcz oblegane – nic więc dziwnego, że przed każdym popularniejszym zabytkiem ustawia się szpaler kramów z pamiątkami, pośród których na szczęście „chińszczyzna” jest w mniejszości, a dominują wyroby lokalnego rękodzieła.
W Rumunii napotkaliśmy widoki, które napełniły nas nostalgią, bo w Polsce już bardzo rzadko można ujrzeć prawdziwe stogi siana, drewniane słupy elektryczne, wozy konne wyładowane malowanymi skrzyniami i powożone przez równie malowniczych Cyganów. W tym miejscu warto wspomnieć, że rumuńscy Cyganie, wbrew stereotypom, w przeważającej większości nie zajmują się uliczną żebraniną, ale żyją własnym życiem, może z wyjątkiem Sighişoary, gdzie faktycznie spotkaliśmy Romów proszących o datki, jak również tablice przestrzegające przed ich wręczaniem. Stosunek Rumunów do mniejszości romskiej można chyba opisać słowami: „Żyj i pozwól żyć innym”. W Rumunii widzieliśmy też obrazki, które równie dobrze pamiętamy z przeszłości, ale za którymi nie zdążyliśmy zatęsknić – stan dróg, dworców, środków komunikacji publicznej itp. nierzadko pozostawia wiele do życzenia i przypomina Polskę z lat 90. ubiegłego wieku, zaś śmiecie lądują w przypadkowych miejscach, jakby Rumuni niespecjalnie przejmowali się troską o środowisko, mając wokół siebie, zdawałoby się, niewyczerpane zasoby pięknej przyrody. Być może jest to pewien wyraz podejścia do życia ludzi, którzy na ogół prezentują postawę pogodnej akceptacji zastanej rzeczywistości i rezygnacji z nadmiernych oczekiwań wobec życia.
Można byłoby przyczepić się do szczegółów – choćby tego, że w urzekającym swym przepychem pałacu Peleş zwiedzający muszą przywdziać muzealne kapcie w formie szpitalnych, foliowych ochraniaczy na obuwie (wielokrotnie używanych), czy że w busie – z braku miejsc – spędza się ośmiogodzinną podróż na chwiejnym taboreciku, w ciasnocie i nieznośnym upale, bo klimatyzacji brak. Te wszystkie niedogodności można jednak przy odrobinie dobrej woli uznać za przejawy lokalnego „folkloru” i to nieraz w dosłownym znaczeniu, bo podczas wspomnianej wyczerpującej podróży busem mieliśmy okazję posłuchać rumuńskiego odpowiednika naszego disco polo, czyli muzyki manele, wielokrotnie opisywanej na łamach „Pisma Folkowego” przez naszego redakcyjnego kolegę i miłośnika Rumunii – Witta Wilczyńskiego. Trudy i niewygody podróży rekompensują z naddatkiem ciekawe zabytki, przepiękne krajobrazy, a także życzliwi i otwarci na turystów lokalni mieszkańcy.

Ludzie
Pobyt w Rumunii to też spotkania z ludźmi, których na zawsze zachowamy w naszych wspomnieniach. Ze względu na to, że poruszaliśmy się po kraju środkami komunikacji publicznej, często nawiązywaliśmy kontakty przy okazji przemieszczania się. Niektórzy rumuńscy kierowcy autobusów nawet podczas jazdy górskimi serpentynami lubią prowadzić zaangażowane dyskusje przez komórkę czy z pasażerami, żywo przy tym gestykulując, odwracając się w stronę rozmówcy i tylko z rzadka zerkając na szosę, mrożąc przy tym krew w żyłach nieprzyzwyczajonych cudzoziemców. Ale potrafią też z własnej inicjatywy przystanąć, gdy widzą, że turysta usiłuje zrobić zdjęcie krajobrazu za oknem albo zasugerować miejsca warte obejrzenia.
W Rumunii, nie dysponując własnym samochodem, możemy bez problemu dogadać się z kimś, aby za rozsądną opłatą podwiózł nas tu i ówdzie. Dzięki poznanym w ten sposób naszym przewodnikom – Adrianowi z Gury Humorului na Bukowinie i panu Leonowi z Syhotu Marmaroskiego – dotarliśmy nie tylko tam, gdzie zaplanowaliśmy, ale też w miejsca znane tylko miejscowym: piliśmy wodę z niezliczonych cudownych źródełek, byliśmy w przydomowej wytwórni śliwowicy ţuică i ręcznie wykonywanych dywanów. W polskiej wsi Pleşa na Bukowinie rozmawialiśmy z mamą znanego, lokalnego rzeźbiarza Bolka Majerika, autora m.in. rzeźb w kopalni soli w Kaczyce, która nienaganną polszczyzną opowiadała nam o codziennym życiu Polaków – potomków górali czadeckich – w tym regionie. Jedliśmy obiad z mnichami w bukowińskim klasztorze Mănăstirea Sihăstria Putnei, gdzie bracia zakonni obiecali się za nas modlić, zapisując imiona nasze i naszych bliskich tak, aby znaleźć dla nas patronów wśród prawosławnych świętych. Nie szkodzi, że mało kto spośród Rumunów, zwłaszcza osób starszych, zna angielski – życzliwość, pozytywne nastawienie wobec turystów, dumę ze swej ojczyzny i regionu oraz chęć pokazania ich przyjezdnym wyczuwa się nawet bez słów.
Spędzony w Rumunii niewiele ponad tydzień to z pewnością za mało, aby dobrze poznać ten tak bardzo różnorodny i pełen kontrastów kraj. Na pewno chcielibyśmy jeszcze tu niejednokrotnie powrócić.

Ewa Zabrotowicz
Grzegorz Misztal

Skrót artykułu: 

Rumunia to kraj, który intryguje i zachwyca swoją różnorodnością. Można tu znaleźć wszystko: góry i morze, tętniące życiem miasta i wioski, w których czas się zatrzymał, zamki jak z baśni, malowane klasztory, średniowieczne miasteczka, wciąż żywy i kultywowany folklor, zapierające dech w piersiach krajobrazy i brzydkie relikty epoki komunizmu. Oto subiektywna relacja z pierwszych odwiedzin w tym niezwykłym miejscu.

Dział: 

Dodaj komentarz!