Kobiety - muzykantki

W sondzie udział wzięli:

  • Helena Matuszewska zespół Same Suki
  • Krzysztof Trebunia-Tutka muzyk, architekt, pedagog
  • Andrzej Bieńkowski Muzyka Odnaleziona
  • Remigiusz Mazur-Hanaj redaktor MuzykaTradycyjna.pl
  • Tomasz Janas


    Helena Matuszewska zespół Same Suki

    Dawniej muzykowanie było zarezerwowane głownie dla mężczyzn, przynajmniej to uważane za "profesjonalne". Kobiece granie na instrumentach było traktowane jako rodzaj popisu, kolejnej cnoty do kolekcji wymaganych cech przyszłej dobrej żony. Muzykowanie ludowe na instrumentach też było raczej rzadkością wśród kobiet, na wsi ich domeną był śpiew. Oczywiście można podać wiele przykładów będących wyjątkami od tej reguły, ale takie było ogólne myślenie i postrzeganie roli kobiety w muzyce. Bycie instrumentalistą to przejaw pewnego rodzaju dominacji, dziedzina, która wymaga ekspresji, silnych uczuć, rządzenia, podejmowania decyzji, często liderowania - kiedyś cech tych kobietom zupełnie odmawiano. Kobiety miały być ciche i łagodne, nie mogły się zbytnio "egzaltować". Na szczęście okazało się, że muzyce potrzeba także tych cech "typowo damskich" - współgrania, harmonii, kompromisu, opanowania…

    Ostatnie sto lat było i nadal jest wielką rewolucją w myśleniu o kobiecości, o tym co kobietom wolno, jak powinny się zachowywać i żyć, jakie być. Otworzyło się przed nami wiele możliwości, między innymi muzycznych. Możemy uprawiać muzykowanie jako zawód, zarabiać na życie graniem. Nie musimy już tylko śpiewać przy haftowaniu ani popisywać się graniem sonat na fortepianie przed przyszłym mężem. Możemy poprzez muzykę manifestować siebie, swoje przekonania. Możemy opowiadać nadal o swoich kobiecych uczuciach, ale w sposób nie narzucony z góry tylko wybrany przez nas. Kobiety mogą wreszcie zacząć czuć się w muzyce wolne i nieskrępowane. Ale droga do pełnego zaakceptowania wolnej kobiecości w muzyce jeszcze długa, zwłaszcza w Polsce.

    Często zarzuca się nam, Samym Sukom, że zbyt epatujemy pewnymi tematami, że przecież wszyscy o tym wiedzą, ale po co od razu o tym śpiewać i to tak bezpośrednio… A my nie chcemy epatować. My po prostu szczerze, po kobiecemu, opowiadamy o życiu i świecie, bez pruderii. Zastanawia mnie również czy nadal byłoby to uważane za epatowanie, gdyby zespół składał się tylko z mężczyzn? To pytanie rzucone w przestrzeń.

    Równie często padają stwierdzenia: "Same baby? Nie dacie rady, zespół się niedługo rozpadnie. Bez męskiego pierwiastka nie można stworzyć drużyny". To tylko potwierdza moją teorię, że nadal pokutuje w nas wszystkich patriarchalne myślenie o świecie oraz niewiara w kobiecą siłę i możliwości. Nam brak męskiego pierwiastka dodaje energii do działania! To właśnie kobiecość daje nam siłę do tworzenia i współtworzenia. Nie uciekamy od męskości w naszym życiu, ale nie zawsze jest ona potrzebna, żeby uzyskać pożądany efekt i harmonię. Często bardzo emocjonalnie podchodzimy do świata, do siebie i do naszej twórczości, często bywa to ciężki kawał emocjonalnego chleba do zgryzienia. Ale potrafimy rozmawiać, analizujemy, szukamy rozwiązań i jeszcze bardziej umacnia nas to w przekonaniu, że kobiety potrafią stworzyć świetnie współpracujące drużyny.



    Krzysztof Trebunia-Tutka muzyk, architekt, pedagog

    Jak wiadomo ciężki los mieli na Podhalu rozmaici Jankowie Muzykanci, a co dopiero Kaśki Muzykantki! Talentowi obca jest dyskryminacja i nieraz zdarzało się, że zamiłowanie do muzyki trafiało się delikatnej panience. Aby wytrwać w graniu i przetrwać wśród innych grających, szybko musiała zapomnieć o dziewczęcym stylu bycia. Grające kobiety były w dawnych czasach rzadkością, bo uważano, że "babie nie honor po karcmak chodzić:, a tak w ogóle to "roboty dość w chałpie".

    Kiedy Jędrzej Dziadoń zabraniał grać swojej małoletniej córce, mawiał: "Połóz te gęśle, bo zepsujes"; gdy zaczynała dorastać: "Połóz te gęśle, bo cie zepsujom!" Brońcia Dziadońka miała jednak to szczęście, że dorastała wśród muzykujących braci, a jej mecenasami stali się hrabiowie Zamojski i Baczyński, od którego otrzymała wiedeńskie skrzypce. Muzyka góralska wymaga charakteru, to i prymistka musiała być temperamentna, świetnie śpiewać i tańczyć, bo przecież przygrywano głównie do tańca. Dziadońka, prócz talentu i szczęścia, miała też wyjątkowe predyspozycje do zawodu - hardość, upór, umiejętność przewodzenia innym i… posługiwania się bronią. Inna znana muzykantka, Helena Para (znana później jako Zachemska) z Białego Dunajca, była w bardziej komfortowej sytuacji, bo grała z ojcem i dwoma braćmi.

    W latach 60. XX w. zwyczaje powoli zmieniały się i zdarzało się, że mądry rodzic nie tylko pozwalał, ale i wspierał uzdolnioną córkę. Tak było ze Stanisławą Galicą (secundo voto - Górkiewicz), którą ojciec zaprowadził do słynnej Dziadońki, by uczyła się podhalańskich nut. Z "Babką" nie każdy mógł muzykować, a za zły akompaniament potrafiła "dać w kufe".

    Ale prawdziwe przełamanie stereotypów dokonało się w postępowym środowisku podhalańskiej młodzieży - w studenckich zespołach góralskich w Krakowie. "Hyrne" i "Skalne" studentki zaczęły przejmować sekund, basy, a wkrótce i prym. Hej, drżały chłopy! Dziewczęta, traktujące muzykę jeszcze bardziej serio, zdobywały wykształcenie na akademiach muzycznych i często uczyły kolejne pokolenia muzyki poważnej.

    Dzięki Bogu dziś przeżywamy rozkwit równouprawnienia. Dziewczęta pilnie uczęszczają na zajęcia w domach kultury, śpiewają i grają dużo i chętnie. Muzyki dziewczęce - bo mamy i takie - cieszą nie tylko ucho, ale i oko, paradnie ubrane i uśmiechnięte. Jest wśród nich wiele prawdziwych talentów, grają nie tylko tradycyjnie, ale próbują sił i w muzyce inspirowanej folklorem. Nie muszą dziś udowadniać, że grają równie dobrze jak chłopcy, nie muszą być równie jak oni porywcze i pełne testosteronu. Czy starczy im jednak wytrwałości, by pogodzić życie rodzinne i nadal stereotypowo postrzeganą rolę żony i matki ze swoją najważniejszą życiową pasją? Zawsze mogą, wzorem Dziadońki, strzałem w powałę uspokoić męski szowinizm.



    Andrzej Bieńkowski Muzyka Odnaleziona

    Wiejscy muzykanci roztaczali wokół siebie dwuznaczną aurę. Z jednej strony ceniono ich za muzykę, z drugiej uważano za lekkoduchów, złych gospodarzy, czasem guślarzy. Rodzice często nie zgadzali się, żeby ich dzieci uczyły się grać. Wiadomo - z muzykanta nie będzie dobrego gospodarza. A do tego często słychać było z ambony, że muzyka nakłania do grzechu, do nieprzestrzegania bożych przykazań. W centralnej Polsce wesela na przełomie XIX i XX wieku trwały minimum 2, 3 dni, potem poprawiny. Skrzypek grał po kilkanaście godzin w ciągu jednego dnia wesela. Puchły i krwawiły mu dłonie z wysiłku. Wprowadzał weselników w stan ekstazy tanecznej, tak jak legendarni skrzypkowie - Kędzierski czy Bogusz. Wiadomo - byli guślarzami. I jeszcze jedno - nie było wtedy kapel na wsi. Zamawiano tylko skrzypka, a ten brał ze sobą basy i bębenek, na nich grali przygodni weselni goście. Konieczność grania w stałej kapeli pojawiła się w latach trzydziestych XX wieku wraz z harmonią.

    Teraz spróbujmy w ten świat muzykanckich szaleństw wprowadzić muzykantkę, młodą dziewczynę (muzykanci to kawalerowie, którzy kończyli grać po ożenku). Nie było dla niej taryfy ulgowej. W Radomskiem muzykantki pojawiły się w kapelach z harmoniami. Najbardziej znana weselna harmonistka - Wiesława Gromadzka, została nauczona i namówiona do gry na harmonii pedałowej przez ojca Stefana Kołazińskiego. Grali razem, jednocześnie ojciec chronił ją przed zbyt zaawansowanymi zalotami. Gra i śpiew 16-letniej Wiesławy szybko stały się wielką atrakcją wesel. Kapela Kołazińskich była "okrzyczana na okolice". Pojawił się niespodziewany problem. Na harmonii pedałowej gra się w rozkroku i w tańcu faceci zaglądali jej pod spódnicę. Nic prostszego, jak założyć spodnie. Pamiętam, że w latach sześćdziesiątych kobieta w spodniach uchodziła za coś nieprzyzwoitego i była wyzywana na ulicy! Nie miała wstępu do kościoła. Założenie spodni przez panią Wiesławę było aktem odwagi przełamania wiejskiego tabu. Ot, choćby ten przykład pokazuje jak niezwykłymi kobietami były kobiety muzykantki. 16-letnia Gromadzka spała na stole podczas krótkiej przerwy między pierwszym, a drugim dniem wesela. Zmęczona trzęsła się z zimna. Wtedy nie dbano o muzykantów. Przestała gra, kiedy urodził jej się syn. "Bo co by pomyślał o niej, jakby się dowiedział, że matka jest muzykantką"- powiedziała mi pani Wiesława. Z kolei sławna radomska skrzypaczka Maria Korczyńska grająca równo z najlepszymi harmonistami: Wlazłą, Bębenkiem, Pełką, jako obstawę na weselach miała męża, który jej towarzyszył. W tym czasie ich dziećmi zajmowała się teściowa. Kres jej grze położył wypadek w obejściu, przy którym straciła palce lewej dłoni. Warto też przypomnieć znakomitą skrzypaczkę z Podhala - Bronisławę Konieczną "Dziadońkę", która uspakajała weselne bijatyki, strzelając z rewolweru, skrzypaczkę z Roztocza - niewidomą Katarzynę Kozinę i znakomitą Albinę Kuraś - skrzypaczkę z Rzeszowskiego. Na Roztoczu w latach trzydziestych chodzili "Rajzery", wędrowni żydowscy skrzypkowie lub skrzypaczki, grali od domu do domu. Tak zarabiali na życie. Najczęściej były to dwie osoby, kobieta i mężczyzna. Opowiadam tu o narodzinach kobiecego muzykanctwa, procesu długiego, zmieniającego spojrzenie na kobiety. W latach siedemdziesiątych sytuacja zaczęła się radykalnie zmieniać. Na weselach pojawiły się modne przeboje śpiewane przez wokalistki. Potem w epoce disco polo zamawiało się kapelę, wokalistkę i dymy. A warunki występów określane były precyzyjnymi pisemnymi umowami. Warto przypomnieć, że te ogromne kulturowe zmiany działy się w ciągu zaledwie jednego pokolenia. Kiedy muzykantki zaczynały swoją karierę nie było prądu i tańczono przy lampie naftowej. Jedyne radio kryształkowe na wsi miał ksiądz, co budziło protesty parafian, gdyż uważano je za diabelską sztuczkę.



    Remigiusz Mazur-Hanaj redaktor MuzykaTradycyjna.pl

    Rola kobiet w muzyce tradycyjnej, jak gdzieś usłyszałem, "sprowadzała się do śpiewu". Niby tak, ale dlaczego "sprowadzała się"? Śpiew we wspólnocie wiejskiej miał znaczenie ogromne, dużo większe niż muzyka instrumentalna. Dopiero wiek XX z "kultem" muzykantów i kapel wyrównał te proporcje. Właściwą sankcję centralnemu spośród obrzędów - weselu, nadawał śpiew, któremu przewodziła czepiarka. Śpiewanie pieśni i przyśpiewek było ważnym elementem komunikacji społecznej, w śpiewie, stosując się do pewnych zasad poetyki pieśni, formułowano różne nauki obyczajowe i zalecenia moralne, ale też komentowano rzeczywistość, w czym można było sobie pozwolić na więcej niż w mowie. Wierzono, że śpiew ma swoją moc sprawczą.

    Zauważmy też, że dość często nas - badaczy z miast, miłośników, praktyków muzyki tradycyjnej - pochłaniają fajerwerki kapel, wyczyny muzykantów, a śpiew jest gdzieś na drugim planie, jako mniej spektakularny, odarty z tej magiczności i sprawczości (czy aby na pewno?), interesujący pod warunkiem odpowiedniej ilości ozdobników, nie mówiąc o wielogłosowości. Dlatego cieszy coraz częstsza obecność śpiewu w okołotradycyjnych i folkowych projektach muzycznych ostatnich lat i zdominowanie ich przez kobiety. Świadczy to o tym, że "transmisja tradycji" przybiera wymiar normalności. Myślę też (intuicyjnie), że analiza powodów, dla których dziewczyny/kobiety śpiewają dzisiaj muzykę tradycyjną, wskazałaby na zaskakująco dużą zbieżność z tymi z przeszłości.

    Judeochrześcijańska tradycja męskiego kapłaństwa miała swoje znaczenie w obrębie obrzędów kościelnych, ale nie wiem czy "rytualna nieczystość" kobiet wyjaśnia wyłącznie męską obsadę kapel. Na wsi ważne były względy praktyczne, a granie na weselach to ciężka praca, której trudno sprostać bez wielkiego wysiłku fizycznego i wspomagania się alkoholem. Instrumenty również wykonywano dawniej samodzielnie. To raczej z tych i podobnych przyczyn muzykowanie zawodowe było domeną męską. Wyjątki znane mi osobiście (harmonistka radomska Wiesława Gromadzka, roztoczańska skrzypaczka Katarzyna Kozina) potwierdzają tę regułę. Czasy kiedy skrzypista mógł być u nas rodzajem wspólnotowego szamana dawno minęły, choć zdarzają się muzykanci, którzy takie skojarzenia przywodzą. Kilku przychodzi mi do głowy i jest wśród nich też ona - skrzypaczka Bronisława Konieczna-Dziadońka.

    Gdy popatrzymy na wschód przekaz tradycji wydaje się tam być bardziej konserwatywny. Kijowska śpiewaczka, Natalia Serbina, wybitna artystka tradycyjna, jako lirniczka z dużym trudem zdobywa sobie akceptację w męskim gronie cechowych lirników i kobziarzy na Ukrainie.



    Tomasz Janas

    Mógłby ktoś powiedzieć, że zaproszenie mężczyzny do skomentowania tematu kobiet-muzykantek to nie lada pułapka. Wszak w poszukiwaniu własnej odpowiedzi (albo tylko hipotezy) z łatwością można narazić się z jednej strony na zarzut podlizywania się kobietom, z drugiej - niedoceniania ich roli. Tak źle i tak nie dobrze.

    Komentator czy obserwator polskiej sceny folkowej może jednak w pewnym sensie odłożyć podobne obawy na bok. Na szczęście bowiem historia polskiego folku pozwala mu na pewien unik, a zarazem wierność faktom. Wszak siłę tej muzyki współtworzyły zawsze panie o mocnych i wyrazistych osobowościach artystycznych. Joanna Słowińska, Ania Kiełbusiewicz, Maria Pomianowska, Weronika Grozdew, Maja Kleszcz, Ania Broda - niech będą tylko symbolami tego bogatego w kobiece osobowości kręgu. Zresztą w samym lubelskim środowisku zawsze było grono aktywnych pań…

    Piszę to co powyżej i niby nie mijam się z prawdą, a jednak czuję, że mijam się z sednem zagadnienia. Faktem jest bowiem przecież, że ostatnie dwa,trzy lata to czas triumfu folkowego kobiecego widzenia świata. Agata Siemaszko, Vidlunnia, Karolina Cicha, Babooshki, Sutari, Same Suki, Lesja, Angela Gaber... To tylko przykładowe laureatki ostatnich edycji Mikołajek Folkowych i Nowej Tradycji. Panie są nie tylko wokalistkami, liderkami, w niektórych z wymienionych grup stanowią sto procent składu.

    Daleki jestem od przypisywania kategorii płci przesadnego znaczenia. Na pewno określenie "męska" czy "kobieca" nie ma w odniesieniu do muzyki mocy wartościującej. Wszak coś innego niż płciowe uwarunkowania decyduje o moim zachwycie (lub nie) daną twórczością.

    Jednak fakt, że to właśnie kobiece zespoły odnosiły spektakularne sukcesy w ostatnich latach pozwala na pytanie czy "w tym kierunku" będzie zmierzać polska scena folkowa. I czy "ten kierunek" wyznacza na przykład twórczość Samych Suk, prezentujących - upraszczając nieco rzecz - wizerunek silnych i wyzwolonych kobiet? Czy będzie to obraz bardziej poetycki, albo bardziej - cokolwiek by to słowo nie znaczyło - tradycyjny?

    Chwytając się tego ostatniego, rzeczywiście - abstrahując nawet od muzyki ludowej - również w folku muzykujące kobiety były zawsze w zdecydowanej mniejszości. Po trochu jest dziś tu chyba tak, jak z dynamiką innych procesów społecznych - kobiety są dziś często bardziej przedsiębiorcze, zaangażowane, aktywne. Nawet jeśli jest to działanie wbrew tradycji.

    Uważam, że bogactwo przejawia się w różnorodności. Dlatego zakładam (mam nadzieję), że wartością artystyczną wciąż pozostanie oryginalność i autentyzm, a te - z natury rzeczy - kiepsko rymują się z trendami, modami, przepisami na sukces.


Skrót artykułu: 

W sondzie udział wzięli:

  • Helena Matuszewska zespół Same Suki
  • Krzysztof Trebunia-Tutka muzyk, architekt, pedagog
  • Andrzej Bieńkowski Muzyka Odnaleziona
  • Remigiusz Mazur-Hanaj redaktor MuzykaTradycyjna.pl
  • Tomasz Janas
Dział: 

Dodaj komentarz!