Kazimierskie muzyki

Tegoroczny 45. Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym przyciągnął tłumy wiernych uczestników, jak również nowych wielbicieli kultury ludowej. Było jak zwykle: kolorowo, gwarnie i bardzo muzycznie. Oprócz konkursu na scenie, muzyka w Kazimierzu "dzieje się" wszędzie - w podcieniach kamieniczek, nad Wisłą, w knajpkach i w podwórkach domów. Wystarczy, że jakaś kapela, rozentuzjazmowana krótkim występem na scenie, przystanie gdzieś zagrać na chwilę, już gromadzi tłum gapiów.

Konkurs rozgrywa się w różnych kategoriach - śpiewaków solistów i zespołów, kapel, muzykantów solistów, w kategorii "Mały-Duży", w której występują uczniowie ze swoimi mistrzami. W tym roku po raz pierwszy wprowadzono konkursową kategorię muzykantów rekonstruujących folklor. Wystąpili w niej wszyscy młodzi muzykanci ze środowisk Domów Tańca, znani już z ogrywania tradycyjnych potańcówek.

Główną nagrodą w każdej kategorii jest Złota Baszta. Poza nią także niższe nagrody. W efekcie niedzielne odczytanie werdyktu zajmuje jury godzinę, a nagrody pieniężne podzielone na tylu wyróżnionych okazują się niewielkie. Za to uczestnicy mogą pochwalić się w rodzinnych miejscowościach, że doceniono ich w Kazimierzu.

Złotą Basztę dla zespołu śpiewaczego otrzymała po raz kolejny "Jarzębina" z Kocudzy, co nie było zaskoczeniem - można przypuszczać, że za 5 lat, jeśli znów wystąpią w konkursie, pewnie również ją dostaną. Basztę dla najlepszej kapeli dostała Kapela Rodzinna Gaców i Pańczaków z Przystałowic Małych, czyli uwielbiany przez tancerzy oberków i polek Jan Gaca - gwiazda wśród muzykantów, ale jak się okazuje, Basztą Kazimierską nagrodzono go dopiero po raz pierwszy! Świetny Gaca, to wiadomo, ale i świetny Zdzisław Marczuk z Zakalinek koło Leśnej Podlaskiej - jak on wspaniale uczy te "swoje" dzieci - dziewczyny grają "pod nogę" jak mało kto.

A obok muzyki - "kolorowe jarmarki", na których można kupić najróżniejsze rękodzielnicze cudeńka - od glinianych naczyń, przez ludowe zabawki, tkane narzuty, koszyki, koronki, po wyroby kowalskie wykonane na miejscu. Po latach uczestnictwa w kazimierskich festiwalach już rozpoznaje się twarze twórców ludowych, przystaje się, by pogawędzić z tym lub owym, by po raz któryś wypełnić torbę glinianymi dzbanuszkami cudnej urody, obiecując sobie, że ten to "już naprawdę ostatni". Cyganki w swoim żywiole - dopadają zagapionych turystów i koniecznie chcą wyciągnąć parę złotych za wróżbę. W tym roku jedną z głównych atrakcji dla dzieci był pan skręcający figurki z podłużnych baloników - folklor sam w sobie.

Kwitło gwarne życie kawiarniane na rynku - z kawiarnianych ogródków można obserwować scenę, ale usłyszeć nie da się zbyt wiele, bo dokoła trwają ożywione spotkania towarzyskie - w końcu niektórych ludzi widzi się tylko tutaj, raz w roku, więc i pogadać jest o czym.

Od trzech lat w organizacji festiwalu pomaga środowisko warszawskiego Domy Tańca. Dzięki niemu stworzono Klub festiwalowy Tyndyryndy. W jego ramach, gdzieś na uboczu, działa "namiot" - w poprzednich latach była to jurta na Małym Rynku, w tym roku namiot piwny w knajpce "U Fryzjera". W namiocie odbywają się wykłady z udziałem muzykantów, warsztaty śpiewacze, taneczne, gry i zabawy dla dzieci, a wieczorem impreza. I z tą imprezą jest największy kłopot - zwłaszcza w sobotę, bo toczy się ona równolegle do zabawy na Rynku Głównym - tu i tu grają różne wiejskie kapele, tu i tu jest przy czym potańczyć, ale dzieje się to równolegle i człowiek biega zziajany z jednej zabawy na drugą, czując, że nieustannie coś traci. Dom Tańca twierdzi, że jego działania są ciekawsze, bo zaprasza naprawdę dobrych muzyków, a nie "cepeliowych", że propaguje ginącą tradycję, zaś formuła festiwalu się przejadła.

Dwoistość festiwalu na pewno jest jego wartością, ale to, że program klubu stanowi konkurencję dla tego, co dzieje się na scenie głównej, jest wielkim problemem dla słuchaczy. W efekcie bowiem pomysł ten uderza w publiczność, której nie ma znów aż tak dużo, by tłumnie wypełnić obie przestrzenie. Wobec dylematu "gdzie tańczyć ?", część ludzi z kręgów Domu Tańca zostaje w Klubie, w "sosie własnym", nie korzystając z tego, co oferuje festiwal, na który przyjechali, część tradycyjnej publiczności festiwalowej (w tym większość zespołów i tzw. autochtonów) zostaje pod sceną, bo tam grają ich znajomi, bo zawsze tam tańczyli, bo nie wiedzą, gdzie ta inna zabawa. Trzecia, całkiem znaczna grupa taneczników festiwalowych, biega miedzy jedną a drugą zabawą, tracąc mnóstwo czasu w drodze.

W tym roku obie zabawy były przednie. Zmienna pogoda w dzień nie zakłóciła wieczornych tańców. Na scenie głównej, po występach kapel, ok. 23:00 zagrała bardzo dobry koncert Orkiestra św. Mikołaja - tłum pięknie hasał pod sceną.

Po koncercie wszyscy wrócili na zabawę w namiocie, jednak niedługo trwały uciechy, bo toczącą się w najlepsze imprezę o godz. 2:00 zakończyła obsługa "U Fryzjera", oznajmiając, że zamyka lokal. Wielkie to niedopatrzenie organizacyjne, bo tłum bawił się wyśmienicie, muzycy stali w kolejce do grania, a tu nagle koniec - "do widzenia". Zawiedzione towarzystwo przeniosło się nad Wisłę, ale tam już nie było tej energii i impreza powoli przygasła.

W niedziele elektryzował wszystkich korowód zespołów, werdykt jury i koncert finałowy. Ach, żal, że tak szybko dobiegły końca te cudowne dni - następny festiwal dopiero za rok!

Skrót artykułu: 

Tegoroczny 45. Festiwal Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym przyciągnął tłumy wiernych uczestników, jak również nowych wielbicieli kultury ludowej. Było jak zwykle: kolorowo, gwarnie i bardzo muzycznie. Oprócz konkursu na scenie, muzyka w Kazimierzu "dzieje się" wszędzie - w podcieniach kamieniczek, nad Wisłą, w knajpkach i w podwórkach domów. Wystarczy, że jakaś kapela, rozentuzjazmowana krótkim występem na scenie, przystanie gdzieś zagrać na chwilę, już gromadzi tłum gapiów.

Dział: 

Dodaj komentarz!