Karaluchy do poduchy

Carrantuohill "Between"

Po raz kolejny mam przyjemność polecić czytelnikom naszego pisma naprawdę dobre nagrania muzyki celtyckiej. Tym razem mowa o albumie "Between" śląskiej formacji Carrantuohill, więc radość jest podwójna - nie tylko z kolejnego spotkania z dobrze trzymającymi się weteranami sceny folkowej (wiernymi, co ostatnio rzadkie, swoim upodobaniom), ale również z możliwości wysłuchania płyty dojrzałej, pięknej i pełnowartościowej, na którą składają się utwory doskonałe - do tego stopnia, że nie sposób omówić je wszystkie w miarę zwięźle. Wygląda na to, że krążek stanowi - przynajmniej na razie - szczytowe osiągnięcie grupy.

Już sama okładka "Between" zachęca do konsumpcji zawartości - pomysłowe przedstawienie Irlandii jako apetycznego kotlecika, kąska dla zgłodniałych słuchaczy, podanego na - oczywiście - zielonym talerzu. Wewnątrz czeka menu, czyli zapis utworów o dowcipnych tytułach. Komentarz oznajmia, że wszystkie kompozycje oparte są na muzyce tradycyjnej, co oznacza, że Carrantuohill nie próbował karmić słuchaczy "surowymi" motywami, lecz poddał je odpowiedniej obróbce - co im zresztą na dobre wyszło.

Przykładem takiego smakowitego "dania dnia" jest kompozycja "Kawa po irlandzku", w której zestawiono "klasyczne" celtyckie solówki na skrzypcach i flecie z rozleniwiającymi (może afrykańskimi?) rytmami. Utwór pozostaje interesujący także dzięki temu, że jest jedynym utrzymanym w tym stylu na całej płycie - pozostałe są w zasadzie "normalne" i dzięki temu odrobina tropikalnego lenistwa, zaszczepiona na gruncie muzyki bardzo żwawej, słuchaczowi się nie przejada.

Równie ciekawym efektem krzyżówki melodii irlandzkiej z innym stylem muzycznym jest dwuczęściowy "Salonowiec". Czy żart muzyczny to, czy faktyczna spuścizna po XVIII-wiecznym zbieraczu irlandzkiej muzyki ludowej, T. O'Carolanie? Pierwsza część zaczyna się jak oficjalna wizyta w filharmonii, ale po mniej więcej minucie wolny duch unosi nas nad zielone łąki, nie dając się zamknąć w sali koncertowej, dzięki czemu słuchacz zostaje nie tylko rozbawiony, ale i usatysfakcjonowany.

Pozostałe kompozycje, nazwałabym je "klasycznymi", to przede wszystkim melodie instrumentalne, w których, jak wiadomo, Carrantuohill się specjalizuje. Jako najpiękniejsze poleciłabym czytelnikom tytułową "Between", "Pajpy z knajpy" oraz "Na cztery ręce" - każda z nich reprezentuje inny styl.

"Between" to rodzaj suity muzycznej, której - jak można by sobie wyobrażać - część pierwsza przedstawia podróż do Irlandii i pierwsze zetknięcie z jej zamglonym, pagórkowatym krajobrazem. Szarozielona trawa porasta zbocza, brak słońca. Dźwięk fletu (potem z towarzyszeniem skrzypiec) doskonale oddaje atmosferę smutku związanego z tym pejzażem, który każdy prawdziwy wielbiciel muzyki celtyckiej nosi w sercu. W części drugiej na wrzosowiskach budzi się dzień, słońce wychodzi, zapowiadając mimo wszystko dobrą pogodę na wędrówkę (skrzypce i gitara brzmią coraz mocniej). Z początkiem części trzeciej wchodzą dudy, rytm staje się jeszcze żywszy. Widać wiejską drogę, po której wiatr pędzi co sił, jedzie wóz, za nim biegną szczekające psy. O tym, że Carrantuohill umie grać szybkie taneczne melodie, wiedzieliśmy już z poprzednich płyt, ale to właśnie w tej kompozycji czuć swobodę, rozmach, zdolność do przechodzenia z jednego nastroju w drugi.

Szczerze polecam również "Na cztery ręce". To już nie harmonijna suita, ale dwa skontrastowane ze sobą utwory. Pierwsza z melodii płynie spokojnie, choć wcale nie jest smutna ani melancholijna - za to, jeśli zamknąć oczy, oplata umysł zielonymi falami, uspokaja, odpręża. Drugi fragment jest żywszy, bardziej dramatyczny, przetykany rozdzierającymi serce dźwiękami skrzypiec. Obydwa powinny zadowolić w pełni słuchaczy, którzy usiadłszy w domu w fotelu lubią sobie pomarzyć o dalekich krainach i o dawnych czasach - a czasem też i zetrzeć łezkę z oka.

Kompozycją w całkiem innym stylu są "Pajpy z knajpy". Pajpy, czyli oczywiście dudy - na mój gust grane na nich dwie melodie spłynęły raczej z łąk czy wrzosowisk, a nie z irlandzkiej mordowni. W kompozycji wykorzystano zestaw instrumentów ulubiony przez słuchaczy "romantycznych" - dudy plus instrumenty klawiszowe jako tło, wreszcie na dokładkę bodhran. Takiego utworu słucha się na baczność i mnie w żaden sposób nie kojarzy się on z wesołą imprezą w knajpie - ale, oczywiście, co komu pasuje. Muzyka irlandzka ma to do siebie, że potrafi u słuchających wywołać różnorodne wizje.

Poza tym wielkim atutem tej płyty jest udział wokalisty Ollie Morgana - niestety, przez grupę bliżej nie przedstawionego. Jego szczery, prosty śpiew zawiera w sobie cały urok muzyki irlandzkiej. Dwie (dwa?) "Przyśpiwki" a capella, wychwalające różne regiony Irlandii (Derry i Armagh), brzmią jak pieśni nagrane na irlandzkim odpowiedniku Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych - nic dziwnego, że od razu podbiły moje serce. Wprowadziły na tę płytę autentyzm, podobnie jak śpiewana z towarzyszeniem instrumentów, mająca w sobie coś z nastroju prowincjonalnej zabawy tanecznej, piosenka "Narodziny gwiazdy" (opowiadająca - z grubsza biorąc - o Wesołym Irlandzkim Rekrucie).

Pozostałe 50% zawartości płyty, przeze mnie nie podane czytelnikom na tacy, jest równie atrakcyjne. Proszę wierzyć - "Magic of Celtic...", czy "Rocky Road to Dublin" z perspektywy czasu i w porównaniu z tym albumem wydają się jedynie wprawkami, rozgrzewającymi ćwiczeniami dla uczących się dopiero grać Ślązaków.

Poza tym - muzyka irlandzka jest tutaj, jak zwykle, piękna, bo stanowi esencję radości życia, małe szczęście "w pigułce" - wystarczy zaczerpnąć odrobinę, a już pomaga na wszystkie trawiące dzisiejszego człowieka klęski. Wracając zaś jeszcze do wspomnianej na początku okładki; według mnie muzyka irlandzka należy raczej nie do dań gorących, lecz do napojów, i to bynajmniej nie wyskokowych. Jest wodą z najczystszego źródła - a zespół Carrantuohill nie zmącił jej czystości.

Skrót artykułu: 

Po raz kolejny mam przyjemność polecić czytelnikom naszego pisma naprawdę dobre nagrania muzyki celtyckiej. Tym razem mowa o albumie "Between" śląskiej formacji Carrantuohill, więc radość jest podwójna - nie tylko z kolejnego spotkania z dobrze trzymającymi się weteranami sceny folkowej (wiernymi, co ostatnio rzadkie, swoim upodobaniom), ale również z możliwości wysłuchania płyty dojrzałej, pięknej i pełnowartościowej, na którą składają się utwory doskonałe - do tego stopnia, że nie sposób omówić je wszystkie w miarę zwięźle. Wygląda na to, że krążek stanowi - przynajmniej na razie - szczytowe osiągnięcie grupy.

Dział: 

Dodaj komentarz!