Kalendarium

Lajkonik

Czarnobrody Tatar, w gwiaździstym, obszytym białym puszkiem szłyku na głowie i kontuszu, z tasakiem zawieszonym u szerokiego staropolskiego pasa, dzierżący buławę w ręku i dosiadający wspaniałego rumaka o łbie obwieszonym dzwoneczkami i nieco kogucim kłusie, maskowanym częściowo przez czaprak wzorzyście spływający ku ziemi, to oczywiście lajkonik. Od wieków w oktawę Bożego Ciała buszuje on po krakowskim rynku. Prowadząc za sobą cała ordę Tatarów i przygrywającą skocznie kapelę, wyprawia najróżniejsze harce i swawole. A to rozgania tłum miękkim, uszytym ze skrawków materiału buzdyganem, a to podryguje śmiesznie i spina konia, a w końcu naciera na mieszczan niby to walcząc z nimi i łapiąc w jasyr co ładniejsze dziewczyny. Zanim jednak lajkonik rozpocznie swe figle, składa trzykrotny pokłon biskupowi krakowskiemu w imieniu ksieni klasztoru Norbertanek ze Zwierzyńca.

O tym, skąd wziął się ten zwyczaj opowiada legenda. Otóż w 1287 r. Tatarzy zaatakowali Kraków. Nadciągającą ordę pierwsi spostrzegli zwierzynieccy flisacy, zwani włóczkami, i to oni właśnie dali hasło do boju. Walka stoczona została w okolicach Bramy Wiślanej, włóczkowie zaś za swą dzielność otrzymali chorągiew z orłem, którą do tej pory z dumą obnoszą w swe święto. Ten zaś, który przewodził w zwycięskiej bitwie, przebrany został w strój poległego wodza tatarskiego i entuzjastycznie powitany przez mieszkańców uratowanego miasta. I to właśnie jest ów konik zwierzyniecki, czyli lajkonik. A że włóczkowie niegdyś podlegali Norbertankom, lajkonik musiał więc słuchać ksieni, która zawsze obligowała go, by całą zabawę rozpoczynał od pokłonu Ekscelencji.

Legenda ta, choć piękna, jest tylko legendą, i tak naprawdę nie ma nic wspólnego z pochodzeniem tej tradycji. Tańce w drewnianym koniu są bowiem pozostałością prastarych obrzędów magii wegetacyjnej. Oswojony koń, który przygalopował ze wschodu, a zwłaszcza jego siła i rozumne zachowanie dały naszym prasłowiańskim przodkom nieco do myślenia. Szybko więc uznali konia za zwierzę obdarzone czarodziejską mocą, a nawet za istotę boską. Wierzono bowiem, że spojrzenie konia pozytywnie oddziałuje na wzrost płodności wszystkiego, począwszy od roślin i zwierząt, aż po deszczowe chmury na niebie. Koń był wcieleniem ducha zboża i jako taki otrzymywał ofiary oraz wyśpiewywane i wytańcowywane petycje o obfitość plonów. Koń według wierzeń miał też właściwości nadprzyrodzone. Pozostawał w konfidencji ze światem pozagrobowym, umiał przepowiedzieć śmierć, a nawet obdarzyć nieśmiertelnością. Drugi człon nazwy zwierzynieckiego konika - "laj", pochodzi z przekształconego imienia innej potężnej istoty - śmierci, którą nasi przodkowie nazywali lalą. "Lala" i koń dały nam lalkonia, który przekształcił się w "lajkonia", a potem w "lajkonika". Jakąż więc moc stanowi połączenie dwu takich potęg.

Chodzenie z lajkonikiem po ulicach Krakowa, tę uroczystą procesję, zapoczątkowali podobno krakowscy włóczkowie w oktawę Bożego Ciała roku 1738, jako jedni z wielu cechów i bractw, które występowały z "programami artystyczno - rozrywkowymi". Flisacy uczestniczyli w procesji nie tylko z doskonałą orkiestrą i salwami z muszkietów, ale też z wesołymi, a jednocześnie niewinnymi igraszkami. A że nie mieli jak inni konnego pałkierza, czyli dobosza, zastąpili go bardzo pomysłowo pałkierzem na drewnianym koniu, co bardzo podobało się tłumowi mieszczan, tym bardziej że koń i jeździec ubrani byli na wschodnią modłę, co było najprawdopodobniej rezultatem panującej wówczas mody na turecczyznę.

Z czasem występy włóczków były coraz bardziej okazałe, a igraszki lajkonika coraz śmielsze, coraz bardziej świeckie, aż doszło do zuchwałości, odciągającej uwagę wiernych od nabożeństwa. Skutkiem tego był zakaz występowania cechów i bractw w procesji w tych dziwacznych strojach wzbudzających śmiech i zabawę. Włóczkowie nie pogodzili się z wyrzuceniem ich z uroczystości i wkrótce powrócili na krakowski rynek razem z lajkonikiem, ale tym razem jako niezależna trupa wesołków. I tak jest do dziś.

Historia ta, mimo że ciekawa, ma jednak mniej uroku niż legenda o najeździe Tatarów. Może wiec należy wierzyć tej ostatniej, choć to tylko legenda...

Skrót artykułu: 

Czarnobrody Tatar, w gwiaździstym, obszytym białym puszkiem szłyku na głowie i kontuszu, z tasakiem zawieszonym u szerokiego staropolskiego pasa, dzierżący buławę w ręku i dosiadający wspaniałego rumaka o łbie obwieszonym dzwoneczkami i nieco kogucim kłusie, maskowanym częściowo przez czaprak wzorzyście spływający ku ziemi, to oczywiście lajkonik. Od wieków w oktawę Bożego Ciała buszuje on po krakowskim rynku. Prowadząc za sobą cała ordę Tatarów i przygrywającą skocznie kapelę, wyprawia najróżniejsze harce i swawole. A to rozgania tłum miękkim, uszytym ze skrawków materiału buzdyganem, a to podryguje śmiesznie i spina konia, a w końcu naciera na mieszczan niby to walcząc z nimi i łapiąc w jasyr co ładniejsze dziewczyny. Zanim jednak lajkonik rozpocznie swe figle, składa trzykrotny pokłon biskupowi krakowskiemu w imieniu ksieni klasztoru Norbertanek ze Zwierzyńca.

Dział: 

Dodaj komentarz!