Jesienne granie w stolicy

Ostatni kwartał A.D. 2016 był w Warszawie całkiem aktywny muzycznie i dał możliwość wyboru spośród wielu szeroko pojętych folkowych brzmień.
Na początek zagrali Vołosi w ramach cyklu „Folkowo Bemowo” (17 września). Koncert nie był długi, trwał około godzinki, ale panowie w tym czasie zagrali szesnaście kawałków. Klimaty płynnie zmieniały się od tych rodem z muzyki filmowej i lekko psychodelicznej po góralską, autorską i... skrzypienie mew na skrzypcach. W notatkach mamy zapisane też, że „walc przeszedł w metalową młóckę oraz pojedynki na skrzypce”. Nie zabrakło „Smutnej doliny” – zagranej z iście filharmonicznym „drajwem” oraz tanga, które przeszło w „Ostatnią niedzielę”. Następnie sceną zawładnęły rytmy cygańskie i brzmienia zbliżone do turbofolkowych. Potem jeszcze polka, potężna dawka liryki i krótki secik z młodocianymi warsztatowiczami oraz bisy. Było zmiennie i niezwykle ciekawie, szkoda, że nie zapowiadali ze sceny swoich utworów...
Ćwierwiecze Werchowyny odbyło się w kinie Elektronik 22 października. Prawdziwa stołeczna legenda folku, 27-utworowy koncert (25 kawałków na 25-lecie + bisy). Jednym z najbardziej wyczekiwanych przez fanów wydarzeniem było wykonanie, po latach niegrania, utworów z akompaniamentem z czasów „wczesnołemkowskich”. Wystąpiła również Mała Werchowyna, złożona z dzieci członków zespołu, przez scenę przetoczyło się wielu muzyków i śpiewaków, którzy byli związani z zespołem przez ostatnie ćwierćwiercze. Atmosferę podgrzewały wspólne gawędy zespołu i publiczności, a przyznać trzeba, że sala kinowa pękała w szwach!
Niewiele później, czyli 6 listopada, dzięki uprzejmości Węgierskiego Instytutu Kultury zagościliśmy w Studiu im. Witolda Lutosławskiego na koncercie Buda Folk Band. Jest już regułą, że jak MKI ściąga do Polski zespół z Węgier, to koncert jest przedni. Tak było i tym razem. Budapeszteńska ekipa jednego z tanc-hazów zagrała tradycyjną nutę bratanków – ale nie było to czyste odtwórstwo, tylko własna interpretacja rodzimych brzmień. Dzięki temu Buda Folk Band zabrzmiał świeżo i energetycznie, łącząc m.in. csangó i czardasze z elementami akustycznego etnojazzu. Mnie osobiście najbardziej ujęła filigranowa Márci „Tücsi” Anna swym przepięknym, ludowym głosem, charakterystycznym dla węgierskich pieśniarek.
19 listopada na Ochocie w ramach Energii Źródeł zagrała Dikanda, której koncert pokrywał się z bemowskim występem Adama Struga z Kwadrofonikiem. Pójście na Dikandę było dobrym posunięciem. Sala nabita na full, organizatorzy nie wstawiali krzesełek, atmosfera była wulkanicznie wręcz gorąca! W składzie zespołu znalazła się trąbka, która zmieniła brzmienie kapeli na jeszcze bardziej bałkańskie, przez co Dikanda podryfowała na szeroko rozumiane Południe. Zagrali największe hity, przeplatane z życia wziętymi opowieściami liderki. Zresztą koncerty Dikandy zawsze są muzyczną petardą, a tym razem po imprezie, zgodnie z tradycją Energii Źródeł odbył się jeszcze wywiad z zespołem na żywo na scenie, poprowadzony przez Adama Dobrzyńskiego.
Dzień później odbyły się dwa koncerty z różnych muzycznych światów. Najpierw Teresa Mirga z zespołem prezentowała nowy album pieśni romskich w Studiu Polskiego Radia im. W. Szpilmana. Koncert miał formę audycji radiowej. Oprócz przepięknie zaśpiewanych ballad romskich miał miejsce także wywiad na żywo. Późniejszym wieczorem, w ramach kolejnej już edycji cyklu „Folk Metal Night” w klubie Voodoo zagrały m.in. rosyjski Woodsceram i stołeczny Helroth. Nasi prezentowali przede wszystkim nowowydaną płytę „I, Pagan”, a Rosjanie kończyli europejską minitrasę i wracali do siebie przez Warszawę. Zagrali w sumie, mimo już bardzo późnej pory, krótki, ale energetyczny gig, w którym nie zabrakło folkmetalowej wersji jednego z popularnych bałkańskich „folków”.
Niedzielne Warszawskie Targi Turystyczne i Muzyczne pokryły się terminami. Na tych muzycznych w Teatrze Studio zagrali wspólny koncert Trebunie-Tutki i Urmuli. Był to program, który wcześniej można było usłyszeć na Skrzyżowaniu Kultur, oparty przede wszystkim na płycie „Duch Gór” z dodatkowym wykonaniem „Hej, Hanko, hej”. Minusem był organizacyjny zamęt i oświetlenie znacznie uboższe niż na SK. Równolegle w hali wystawienniczej przy ul. Marsa na jednym z największych stoisk, którym dysponowała Rumunia jako kraj partnerski targów, odbywały się koncerty i spotkania z artystami ludowymi. Scenę muzyki tradycyjnej zdominował zespół Doina Gorjlului (który również przechadzał się po terenie targów, grając akustycznie) oraz inni autentyczni muzycy ludowi z rejonów Transylwanii i miasta Negreşti-Oaş. Można też było skosztować przednich win rumuńskich oraz wspaniałości rustykalnej kuchni dackiej. Muzyką rozbrzmiewało także stoisko tureckie, gdzie cyklicznie, przez cały czas targów, koncertował etnojazzowy projekt Grup Pasha.
Rok zamknęliśmy kolejną edycją Folk Metal Night która odbyła się pod szyldem „FolkmetaLOVE Koncertowe Spotkanie Grudniowe”. W ostatniej chwili wysypała się formacja Aether, zastąpiona przez Zamordism. Ekipa ta odbiegała klimatem od pozostałych kapel, grając nieco prześmiewczy thrash podbarwiony punk rockiem. Miało to jednak swój urok, bo dali czadu na tyle, żeby rozgrzać klub Voodoo (dawne Kotły i B65) przed folkmetalowym uderzeniem Runiki, Helrothów i Varmii. Runika, szykująca się do nagrania płyty, miło pieściła uszy melodyjnym folkmetalem, a dzielna wokalistka, mimo świeżo zaleczonego zapalenia gardła, dawała świetnie radę i w tych bardziej drapieżnych songach, i tych melodyjnie nastrojowych. Pod koniec miała już „cygańską chrypkę”, co dodało uroku bisom. Helroth, łącząc ostry blackujący deathmetal z autentycznym folkowym brzmieniem, jest z koncertu na koncert coraz lepszy. Ponad godzinny set obfitował przede wszystkim w materiał z niedawno wydanego krążka „I, Pagan” i podobnie jak na płycie klimat zmieniał się płynnie – od ostrych riffów po folkowe zaśpiewy okraszone brzmieniem skrzypiec. Stage diving, który spontanicznie rozkręcił się pod sceną, przypominał złote czasy lat 90. i ówczesnych metalowych gigów. Na samym końcu, późnym wieczorem na scenę zawitała formacja Varmia. Szybko okazało się, że są oni naszym rodzimym odpowiednikiem dackich klimatów spod znaku Dordeduh czy wczesnej Negury. Surowy, płynący machiną dźwięku black metal i archaiczne brzmienia folkowe, połączone w nostalgiczną całość, były kropką nad i tego koncertu...
To oczywiście nie wszystko, co było muzycznie do ogarnięcia w Warszawie i okolicach, ale tyle nam się udało obejrzeć i posłuchać w natłoku spraw i szaleńczej końcówce dziwnego 2016 roku.

Witt i Ania Wilczyńscy

Skrót artykułu: 

Ostatni kwartał A.D. 2016 był w Warszawie całkiem aktywny muzycznie i dał możliwość wyboru spośród wielu szeroko pojętych folkowych brzmień.
Na początek zagrali Vołosi w ramach cyklu „Folkowo Bemowo” (17 września). Koncert nie był długi, trwał około godzinki, ale panowie w tym czasie zagrali szesnaście kawałków. Klimaty płynnie zmieniały się od tych rodem z muzyki filmowej i lekko psychodelicznej po góralską, autorską i... skrzypienie mew na skrzypcach. W notatkach mamy zapisane też, że „walc przeszedł w metalową młóckę oraz pojedynki na skrzypce”.

Fot. z arch. organizatorów

Dział: 

Dodaj komentarz!