Do Jawornika trafić można z dwóch stron - od Rzepedzi, wchodząc w dolinę biegnącą wzdłuż potoku Jawornik i od Komańczy, idąc czerwonym szlakiem i skręcając w prawo tuż za punktem widokowym. Obie drogi prowadzą do pustej doliny, kończącej się ciemną krawędzią lasu. Gdzieniegdzie można dostrzec resztki zdziczałych sadów i pozostałości po piwnicach domostw, które kiedyś tam stały. Przy drodze stoją białe krzyże kapliczek - w nocy, oświetlone jasnym światłem księżyca, potrafią robić piorunujące wrażenie. W lesie znajduje się cmentarz i unicka kaplica; są to właściwie jedyne "żywe" pozostałości po wsi - tu bowiem przychodzą ludzie, aby czcić pamięć przodków i świata, który odszedł. Duch tego świata zdaje się unosić nad doliną. Kiedy pierwszy raz szliśmy do Jawornika (było to w Lany Poniedziałek 1994 r.), uderzył nas fakt, że każdy krzyż na cmentarza stoi w inną stronę. Niestety, wszystkie późniejsze wyprawy dowodziły, że byliśmy w błędzie - krzyże stoją równiuteńko, zwrócone w tę samą stronę. A przecież moglibyśmy przysiąc...
W ów Lany Poniedziałek szukaliśmy bacówki na nocleg. Bogdan, który był tu kiedyś, dokładnie pamiętał miejsce jej położenia. Wszystko się zgadzało - i brzozy, i odległości od drogi i potoku - tylko bacówki nie było (jak dowiedzieliśmy się dwa lata później - spłonęła) . Nie spaliśmy jednak tej nocy na dworze, ani nie włamaliśmy się do stojącej opodal chaty pszczelarza, znaleźliśmy bowiem coś, co kiedyś musiało być schronieniem pasterzy. Dachu i podłogi było akurat na naszą 5-cio osobową ekipę. Poza tym ruina bacówki, która przez trzy dni pełniła rolę hotelu "Wariott" miała jeszcze dwie ściany i parę żerdzi na dachu. Miejsce miało swój klimat, który podsycaliśmy racząc się na dobranoc cytatami z Kolberga, głoszącymi, że: "w Jaworniku mało kto był pochowany bez kołka osikowego i uciętej głowy położonej między nogami". Profilaktycznie spożywaliśmy duże ilości czosnku.
Główka czosnku zawieszona została w bacówcew czasie majowego rajdu w I995 r. Wtedy udało nam się dotrzeć do Jawornika około pierwszej w nocy. Duchy doliny chyba nam sprzyjały, chociaż odnotować należy, że pod Marcinem dwa razy zapadł się spróchniały most, a potem reszta ekipy, znużona błądzeniem, gotowa była rozbić się tam, gdzie stała - czyli ma stoku, z którego widać chatę jak na dłoni - ale w dzień. Co bardziej zdeterminowani pogonili jednak marudzących i znowu bacówka przyjęła nas pod swój dach. Nad ranem, kiedy kładliśmy się spać, Agnieszka wokół całego obejścia zatoczyła krąg leszczynową laską (co jest wypróbowanym sposobem na odstraszenie wampirów) - na wszelki wypadek. Rano zawiesiliśmy czosnek, zostawiliśmy też informacje o Orkiestrze św. Mikołaja i o tym, że w lecie będzie tu baza namiotowa. Ja w czynie społecznym powyciągałam i różnych kątów kolekcję butelek świadczącą o tym, że jednak ludzkie istoty musiały tu urządzać niezłe Iibacje.
Kiedy pod koniec czerwca przyjechaliśmy wraz z kursantami SKPB rozbijać bazę, okazało się, że brak kolejnego kawałka ściany, zniknęło też wszystko, co zostawiliśmy, z wyjątkiem główki czosnku... Tego lata dużo pracy zostało włożone w bazę i odbudowę bacówki. Niektórzy mieli okazję na wieki stać się zasłużonymi dla Jawornika - trzeba tu wymienić imiona Marcina, który zbudował kibel, Bogdana, który robił wszystko po trochu, Wojtka, który biegał do pani Wójt gminy Komańcza i wielu innych, którzy ciężko pracowali, ale dobrze się bawili. Jawornik stał się miejscem żywym, choć odwiedzanym przez turystów ze znamienną częstotliwością. Jak powiedziała bazowa - bacowa Aneta, czasem przez 10 dni nie było nikogo, a potem pojawiały się dwa obozy wędrowne po 30 osób każdy. Baza działała całe lato, a bacówka ożyła raz jeszcze w październiku. W Jaworniku kończyła się bowiem trasa orkiestrowego rajdu, w którym brali też udział skauci z Niemiec. Wtedy to Bogdan zjadł nasz ochronny czosnek, czuliśmy się jednak na tyle zaprzyjaźnieni z duchami Jawornika, że zachowaliśmy spokój. Także w Sylwestra bacówka nie stała pusta - powitanie Nowego Roku świętowały w niej Dzieci Piły i przedstawiciele Orkiestry (w osobie Grześka), dzień wcześniej zawitali też narciarze z SKPB.
Z prawdziwymi mieszkańcami Jawornika mieliśmy okazję zapoznać się podczas tegorocznej wyprawy, której celem było zebranie informacji o wsi. Nie bardzo wiedzieliśmy, od czego zacząć poszukiwania, ale pani na poczcie w Komańczy pani po prostu połączyła Bogdana z osobami, które kiedyś w dolinie mieszkały a po powrocie z ziem odzyskanych osiadły w Rzepedzi, Turzańsku i Komańczy W ten sposób udało nam się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy. Mieliśmy też okazję uczestniczyć w uroczystościach, które w tym czasie odbywały się na jawornickim cmentarzu. Kapela Łem, czyli odkrywcy i budowniczowie bazy, została zaproszona, aby grać pod cmentarzem dla... przodków. Z początku czuliśmy się trochę nieswojo, ale integracja postępująca metodą tradycyjną (śpiew, rozmowy, gorzałka, ognisko, kiełbasa) szybko nas przełamała. Po kilkugodzinnym wspólnym śpiewaniu poczuliśmy się naprawdę u siebie.
Aby jednak nie narażać się duchom i nie zawładnąć do końca doliną, postanowiliśmy przenieść się w dawne czasy w lipcu tego roku. Dlatego Bogdan wymyślił "Imieniny Sołtysa" - czyli święto ku czci wszystkich duchów Jawornika, które gdzieś w okolicy przebywają. Od 7 do 13 lipca baza będzie centrum niesamowitych wydarzeń. Dość powiedzieć, że obecność Swą zapowiedział Józef Broda, którego chyba nic trzeba przedstawiać miłośnikom folku, oraz Roman Kumłyk z Huculszczyzny, wirtuoz wielu instrumentów muzycznych. Zjawi się też na pewno wielu innych muzyków folkowych, zresztą wszyscy przybyli będą mieli okazję brać udział w warsztatach muzycznych lub po prostu oddawać się atmosferze imprezy. Ukoronowaniem wszystkich działań będzie biesiada muzyczna na cześć Sołtysa, która odbędzie się 13 lipca.Po prostu trzeba tam być.
Do Jawornika trafić można z dwóch stron - od Rzepedzi, wchodząc w dolinę biegnącą wzdłuż potoku Jawornik i od Komańczy, idąc czerwonym szlakiem i skręcając w prawo tuż za punktem widokowym. Obie drogi prowadzą do pustej doliny, kończącej się ciemną krawędzią lasu. Gdzieniegdzie można dostrzec resztki zdziczałych sadów i pozostałości po piwnicach domostw, które kiedyś tam stały. Przy drodze stoją białe krzyże kapliczek - w nocy, oświetlone jasnym światłem księżyca, potrafią robić piorunujące wrażenie. W lesie znajduje się cmentarz i unicka kaplica; są to właściwie jedyne "żywe" pozostałości po wsi - tu bowiem przychodzą ludzie, aby czcić pamięć przodków i świata, który odszedł. Duch tego świata zdaje się unosić nad doliną.