Jarmark Jagielloński

Od 11. do 14. sierpnia Lublinem zawładnęła trzymetrowa złota kura - nieodłączny atrybut Jarmarku Jagiellońskiego. Ta stosunkowo młoda, bo pięcioletnia impreza, cieszy się niezwykłą popularnością i wyrasta na jedną z najważniejszych związanych z kulturą ludową i folkiem imprez w kraju. Inspiracją dla organizatorów są dawne, słynne w całej Rzeczpospolitej, jarmarki lubelskie - miejsce spotkań kupców z różnych stron świata.

Kolorowy zawrót głowy!

O tak! Mogło się zakręcić w głowie wszystkim miłośnikom folkloru, którzy zawitali do Lublina na Jarmark Jagielloński. Jednym pewnie od palety barw straganów, innym od ilości punktów programu, a jeszcze innym... od szalonych oberków, polek i walczyków późną nocą.

Lubelski Jarmark, choć dopiero od kilku lat nabiera rozpędu, już rozwinął się w fantastyczną imprezę, której fenomen polega na dwoistym charakterze: z jednej strony ludycznej zabawy, a z drugiej- mądrego przekazywanie wiedzy o kulturze tradycyjnej. Mądrego, czyli odpowiedzialnego i na najwyższym merytorycznym poziomie.

Z naprawdę imponującego programu Jarmarku nie sposób wymienić wszystkich punktów, skupię się więc na tych najbardziej wyjątkowych.

Wśród propozycji Jarmarku znalazła się niewątpliwie rzecz unikatowa-wystawa "Migawki z wesela. Zdjęcia wiejskich fotografów", przygotowana przez Andrzeja i Małgorzatę Bieńkowskich. Ekspozycja objęła kilkanaście fotografii wykonanych jeszcze w latach '30 XX w. podczas dawnych wesel m.in. na Lubelszczyźnie, w Radomskiem, Łowickiem czy Opoczyńskim. Niezwykłość zdjęć zrobionych przez samych weselników polega na całkowitym zniesieniu dystansu między muzykantami wiejskich kapel a obiektywem. Dlatego widzimy tu całą galerię "szamanów" weselnych, jak nazwał ich A. Bieńkowski. Wspominając jednego z najdoskonalszych skrzypków ludowych, mówił: "Józio Kędzierski, mój kochany wielki mistrz, największy skrzypek jakiego znałem, powiedział: Jak ja byłem młody i jak grałem po weselach, to dziewczyny całowały mnie po rękach i uczyły miłości. I to było piękne". I rzeczywiście, spoglądają na nas z tych zdjęć osobowości, ludzie dumni, bo znający swoją wartość, docenieni, spełnieni artyści. Nie wiele jednak brakowało, aby te zdjęcia zamieniły się w popiół, wrzucone do pieca przez dzieci i wnuków muzykantów. A. Bieńkowski, ocalając je, słyszał, że są to pozbawiane wartości czy nawet wstydliwe pamiątki. Bowiem wraz z zanikaniem tradycyjnych obrzędów weselnych i nowomodnymi zwyczajami, spadła ranga ludowych skrzypków czy wielkich, nawet dwunastoosobowych kapel dętych (jaką widzimy na zdjęciu z Lubelszczyzny). O wartości tej wystawy nie trzeba nikogo przekonywać.

Twórca Muzyki Odnalezionej przygotował także, specjalnie dla publiczności Jarmarku, wyjątkowy spektakl pt. "Weselne szaleństwo". Niełatwo pokazać w XXI wieku dawny obrzęd pełen znaczeń, które dziś dla nas nie są już oczywiste. Wesele miało bowiem wartość rytuału przejścia granicy dwóch światów. W czasie trwania obrzędu kilkakrotnie powracały słowa, pieśni, gesty i muzyka, które zapewniały młodej i młodemu pomyślne przekroczenie tej granicy. Właśnie te momenty weselnego rytuału ukazał A. Bieńkowski w spektaklu. Usłyszeliśmy pieśni i muzykę przypadające m. in. na chwilę błogosławieństwa, wyjazdu do kościoła, pożegnania młodej z rodzinnym domem i przekazania posagu. Wyjątkowość "Weselnego szaleństwa" tkwiła także w jego wielokulturowości. Obok tradycji polskiej zaistniały tu również pieśni i muzyka z Ukrainy, Białorusi, Mołdawii, Węgier, a także zupełna perła - pieśń weselna w języku jidisz wykonana przez jedną ze śpiewaczek z Kocudzy. Jak powiedział reżyser spektaklu, było to dla niego jedno z najważniejszych wyzwań w życiu, by pokazać to co pomimo różnic, łączyło te wszystkie tradycje. Spoiwem tym było właśnie poczucie wspólnoty i więzi weselników towarzyszących młodym w trudnym dla nich i niebezpiecznym momencie przejścia. Pomimo, że spektakl przebiegał według ustalonego scenariusza, żywiołowy taniec na scenie był zupełnie spontaniczny. A jedna z polek zatańczonych przez śpiewaczki z Kocudzy na długo utkwi wszystkim widzom spektaklu w pamięci! Istne "weselne szaleństwo".

Z muzycznych atrakcji jarmarku trudno wybrać te najważniejsze. Ale proste wyliczenie gwiazd mówi samo za siebie: Mosaic, Bubliczki, Kapela ze Wsi Warszawa, Transkapela, R.U.T.A., Kapela Zdrowie Pięknych Pań, Holloenek Hungarica, Real Tunel Academico, Odgłos Karpat z Huculszczyzny, Kapela Brodów, Jacek Hałas i Kwartet Wiejski, Kapela Niwińskich, Kapela Leona Krzosa, Kapela Braci Tarnowskich, Kapela Gacoki, Kapela Wojciechowska, Trio Sióstr Łukianowicz... Z tej wyjątkowo bogatej oferty pozwolę sobie szczególnie wyróżnić jeden koncert, a mianowicie "Pieśni maryjne" wykonane przez Kapelę Brodów. Koncert niezwykły choćby z racji idealnej harmonii miejsca i czasu: Bazylika oo. Dominikanów, w przeddzień święta Wniebowzięcia NMP. Pieśni zaśpiewane przez Anię Brodę zabrzmiały momentami mistycznie. Jak zwykle w przypadku Kapeli Brodów usłyszeliśmy szlachetnie piękną muzykę.

Organizatorzy Jarmarku Jagiellońskiego, czyli Warsztaty Kultury, nie zapomnieli o najmłodszych i przygotowali dla nich wielkie święto. Magiczny Port Teatru Wagabunda, Muzyczny Plac Zabaw i pokazy kuglarskie przyciągnęły tłum dzieciaków, których do zabawy nie trzeba było zapraszać. Niezwykły był także zorganizowany przez Rafała Sadownika Park Gier i Zabaw Tradycyjnych, gdzie dzieciaki poznawały, a rodzice przypominali sobie dawne gry typu palant, kiczka czy wielboń. Maluchy mogły też tańczyć i skakać do woli podczas Samograjki prowadzonej przez współpracowników Domu Tańca. Spektakle teatralne przygotowane z myślą o dzieciach przez Janusza i Kaję Prusinowskich (spektakle "Kusy Janek" i "Jajunciek") oraz przez Wolfganga Niklausa i Kwartet Wiejski (spektakl "Rarytas") okazały się strzałem w dziesiątkę. Dzieci nie były jedynie widzami, ale zostały aktywnie włączone w przebieg każdego spektaklu, a momentami stawały się jego reżyserami. Spontaniczne reakcje maluchów usprawiedliwiły nawet najbardziej niesforne wyczyny Kusego Janka, który choć robił wszystko na opak, zdobywał sobie sympatię jednym uśmiechem. Tym, co powodowało, że Janek, a wraz z nim dzieciaki, dojrzewały, zmieniały się i rozkwitały była Muzyka, przeżywana całym sobą. Razem z Jankiem dzieci poznawały rytmy, instrumenty, tańczyły i śpiewały. I tak, dzięki muzyce, Janek z niesfornego malca stał się prawdziwym księciem. Tak jak jego mali widzowie. A starszej publiczności Kusy Janek przypomniał, że warto ocalić w sobie choć odrobinę pięknej, dziecięcej naiwności.

W "edukacyjnej" ofercie Jarmarku nie zabrakło zajęć instrumentalnych, wokalnych, tanecznych czy rzemiosła artystycznego. Zainteresowani mogli doskonalić swoje umiejętności na warsztatach Letniej Szkoły Tkactwa Ludowego. Mistrzynie z Polski, Ukrainy i Białorusi prezentowały swoje dzieła na wystawie "Między wątkiem a osnową. Tkactwo tradycyjne". Zaś uczniowie Ani Brody wyciszali się w rytm ludowej kołysanki Anny Malec.

Kupcy, wystawcy, rzemieślnicy, artyści ludowi... Wśród nich garncarze, plecionkarze, sitarze!, bednarze, rzeźbiarze, malarze, no i oczywiście muzykanci. Grono ludzi niezwykłych, radosnych i szczęśliwych, bo żyjących według prostych i uczciwych zasad. A wśród nich... my, dwudziestoparolatkowie, zmęczeni i zagubieni, próbujemy podpatrzeć, podsłuchać. Nigdy nie zapomnę ich spontanicznej reakcji na usłyszaną muzykę, kiedy w jednej chwili z wystawców zmienili się w tancerzy, których oberkom nikt nie dorówna. Jarmark Jagielloński stworzył niepowtarzalną okazję spotkania z nimi, porozmawiania, "naładowania" się ich zupełnie magiczną energią.

Ilka Gumowska

Stare Miasto w Lublinie pełne zapachów, dźwięków, obrazów starej wsi

W różnorodności produktów i bogactwie atrakcji Jarmarku Jagiellońskiego 2011 zachwycało wiele. Szczególnie urzekło i zaciekawiło mnie kilka wydarzeń.

Na jarmarkowej scenie, która znajdowała się na Placu po Farze, zabrzmiały pieśni i melodie, wykonane przez autentycznych twórców ludowych, a także muzyka, dla której te brzmienia stanowiły inspirację. Zderzenie różnych nurtów muzycznych o wspólnym mianowniku, jakim jest tradycja, można było zaobserwować na koncercie finałowym Jarmarku. Dwie kapele stworzyły odmienne spektakle muzyczne. Członkowie Transkapeli kierowani zasadą, że "muzyka mówi sama za siebie", nie komentowali, nie robili długich wprowadzeń. Po prostu grali. I płynęły ze sceny dźwięki inspirowane wielokulturowością obszaru Karpat. Dwie skrzypaczki, wiolonczelista i cymbalista grali raz skocznie, szybko, momentami nawet w zawrotnym tempie, aby potem zwolnić i zaczarować melancholijną, spokojną melodią. Drugi koncert zagrała R.U.T.A. Ze sceny uderzyły energetyczne, punkowo-folkowe dźwięki i znalezione w archiwach lub spisane na wsi teksty, wyrażające bunt chłopów przeciw systemowi feudalnemu. Koncert urozmaicili zaproszeni goście.

Połączenie melancholijnego dźwięku liry korbowej, nostalgicznych tekstów i atmosfery straganów, stworzyło magię koncertu Jacka Hałasa, który wykonał pieśni z repertuaru dziadów wędrownych. Choć występ nie odbywał się na głównej scenie, sprawił, że czas cofał się do bezpowrotnie utraconego świata. Artysta usiadł skromnie między straganami, w pobliżu kościoła oo. Dominikanów i śpiewał pieśni o marności świata, świętych, śmierci i wędrowaniu dusz.

Kiedy milkły koncertowe dźwięki na Placu po Farze, lublinianie i turyści schodzili w dół ul. Grodzką lub malowniczym Zaułkiem Panasa na błonia w pobliżu Zamku. Tam, w Yurcie Nomadów Kultury, każdego wieczoru odbywały się potańcówki. Od pierwszego dnia gromadziły one wielu miłośników tańca ludowego. Przygrywały Kapela Brodów, Kapela Niwińskich, Kapela Wojciechowska, Kapela Braci Dziobaków. Zabrzmiały polki, oberki, mazurki, wiwaty. Jedną z pograjek prowadził także Kwartet Wiejski. To kapela, która, jak sami mówią, zabiera w muzyczne podróże w czasie i przestrzeni, śladami ludowych grajków polskich, żydowskich, cygańskich. Przed swoją potańcówką muzycy z tej kapeli poprowadzili warsztaty tańca. Ewa Wasilewska, członkini zespołu, zapytana o tańce doskonalone na zajęciach, powiedziała: "Głównie były to tańce korowodowe mniejszości węgierskiej Czango w Rumunii, gdzie byliśmy i uczyliśmy się. Był też taniec z Danii oraz tańce polskie." Tego dnia, na potańcówce oprócz Kwartetu Wiejskiego do tańca zagrała kapela Odgłosy Karpat z Huculszczyzny, stąd pojawiły się melodie ukraińskie i huculskie.

Wśród wielu straganów wystawców przybyłych na Jarmark Jagielloński, niektóre przyciągały zapachem. Jednym z nich było stoisko Zespołu Rumenok, na którym prezentowano wonne zioła oraz inne naturalne medykamenty. Członkinie zespołu opowiadały o zastosowaniu poszczególnych ziół. Poproszone, zdradzały arkana magicznego sposobu leczenia.

W czasie Jarmarku odbywały się także warsztaty, które angażowały uczestników. Interesujące okazały się zajęcia dotyczące przygotowywania pająka, które prowadziła Agnieszka Niwińska. Pająki ostrosłupowe robiono ze słomek, piór, grochu, wełnianych kulek, bibuły. Wykorzystano także nietradycyjne materiały: plastikowe słomki, farbowane piórka, złotka. Odbywały się także warsztaty gry na suce biłgorajskiej, a także spotkanie, na którym Zbigniew Butryn opowiedział o rekonstrukcji tego nieco cichego, ale niezwykle melodyjnego instrumentu.

Wybór nie był łatwy, lecz zamiast na koncert Kapeli ze Wsi Warszawa wybrałam się na pokaz filmów etnograficznych Andrzeja Różyckiego. Dokumenty reżysera utrwalają ginący świat kultury ludowej, zanikające zwyczaje i wierzenia, m.in. wyrób kilkumetrowych palm wielkanocnych w Beskidach; bożonarodzeniowe rytuały o symbolice wegetacyjnej; zwyczaje dożynkowe oraz symbolikę drzew w kulturze ludowej. Podczas Jarmarku to twórcy ludowi przybyli do lublinian i turystów, w sali kinowej zaś każdy widz mógł wybrać się w podróż po polskiej wsi. Został zaproszony do wnętrza chłopskiej chaty, poznał tradycyjny światopogląd ludowej malarki Marii Wnęk. Po pokazie mógł zamienić kilka uwag z reżyserem podczas krótkiego spotkania.

To tylko wybrane atrakcje Jarmarku, który elektryzował rozmachem, barwami, zdarzeniami. Dał możliwość spotkania z autentycznymi twórcami i zajrzenia do ich świata. Spędziłam na królewskim święcie całe trzy dni, przesiąknięta jego atmosferą. I jeszcze teraz, kiedy patrzę na kupioną na jednym ze straganów słomianą czarownicę, w uszach dźwięczy mi muzyka, podryguję w oberkowym rytmie, a w sercu gości sentyment za tym ginącym światem, który na trzy dni został ożywiony w swym bogactwie i różnorodności. W kolejną podróż po polskiej wsi, ale ulicami Starego Miasta, wybiorę się znów za rok!

Magdalena Wójtowicz

Trochę liczb

O tym, jak niezwykłą wartość na kulturowej mapie Lubelszczyzny stanowi Jarmark Jagielloński, świadczy ilość wydarzeń, prezentacji i ogromne zainteresowanie. W sumie zaprezentowało się około 250 twórców z Ukrainy, Białorusi, Litwy i Polski, a ich stoiska zwiedziło około 150 tys. osób; wystąpiło 400 artystów, przede wszystkim ludowych, ale także współczesnych i awangardowych; zabrzmiało 24 koncerty; 200 rycerzy starło się na Błoniach pod Zamkiem; prezentowano ginące rzemiosła, wyroby plastyki zdobniczej i obrzędowej, artefakty sztuki ludowej, kulinaria i zioła; spotkały się ze sobą różne dziedziny sztuki: muzyka, teatr, film, fotografia, malarstwo, rzeźba; odbyły się warsztaty śpiewu, tańca, gry na instrumentach i rękodzieła ludowego oraz 3 dniowe szaleństwo dla najmłodszych; przewodnicy zdradzali sekrety miasta Lublina… Pozostaje jedynie czekać na kolejne wydarzenia w nadchodzącym roku. Oby nie mniej kolorowe i nostalgiczne!
Skrót artykułu: 

Od 11. do 14. sierpnia Lublinem zawładnęła trzymetrowa złota kura - nieodłączny atrybut Jarmarku Jagiellońskiego. Ta stosunkowo młoda, bo pięcioletnia impreza, cieszy się niezwykłą popularnością i wyrasta na jedną z najważniejszych związanych z kulturą ludową i folkiem imprez w kraju. Inspiracją dla organizatorów są dawne, słynne w całej Rzeczpospolitej, jarmarki lubelskie - miejsce spotkań kupców z różnych stron świata.

Dział: 

Dodaj komentarz!