Jak minął rok 2002?


Maria Baliszewska -Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Generalnie to dobry rok, choć może trochę chudy finansowo. Dobry, bo folk jako gatunek utrwalił się w świadomości jego odbiorców – może czasem nie przez te zespoły, które grają folkową muzykę – ale jednak na dobre zaistniał. Miało miejsce wiele znakomitych koncertów, odwiedziło Polskę wiele świetnych zespołów (mimo znanych kłopotów finansowych), w tym Hun Huur Tu. Na koncerty przychodzi większa publiczność, co widziałam podczas naszego jubileuszowego Konkursu V Festiwalu Muzyki Folkowej „Nowa Tradycja” (nadmiar chętnych do wejścia do Studia Koncertowego). To było wspaniałe. Powstał krakowski „Dom Tańca”, wiele imprez organizuje poznański „Dom Tańca”. Z podziwem obserwowałam uwieńczone sukcesem wysiłki wielu organizatorów festiwali, aby te się odbyły.

Najważniejsze jest może to, że folkowych zespołów, i to naprawdę dobrych, przybyło – na dobrym poziomie wykonawczym, z ciekawym repertuarem. Szkoda, że w tym roku nie było zbyt wielu możliwości koncertowych dla tych grup.


Grzegorz Furtak - akustyk

Jednym z istotniejszych zjawisk było to, że rozwinęła się, nawet do absurdalnej postaci, masowość folku. Nastąpiło publiczne wykorzystanie etykiety „folk” do zarabiania pieniędzy (uważam, że w przypadku na przykład Golców doszło już do kompletnej kompromitacji). Byłem na festiwalu w Opolu i oceniam go jako ukoronowanie owego komercyjnego wykorzystania szyldu folkowego. Teraz zostało już tylko spustoszenie po fali mody na „muzykę folk”. Z pewnością wkrótce artyści odnajdą się w tej trudnej sytuacji – być może zaowocuje to jakimiś nowymi, ciekawymi projektami.

Ogólna bieda spowodowała, że i w tej dziedzinie jest gorzej. Mniej zespołów występuje i mniej się dzieje. Jestem jak najbardziej za takimi inicjatywami, jak nagrania w stu procentach live i dobrze, że niektóre zespoły na to wpadły. Za trafiony pomysł uważam też wydanie przez zespoły z Lublina wspólnej płyty „Folkowa planeta”.


Bogdan Bracha - Orkiestra św. Mikołaja

Folkowy Fonogram Roku dla Kapeli Brodów wskazuje na to, że środowiska opiniotwórcze dalej chcą widzieć w folku bardziej mit tradycji, niż współczesny nurt muzyczny. Wszystkie grupy folkowe, mniej lub bardziej niezależnie od odmiany folku, wykorzystują dla swojego image pochwałę folkloru i zjawisk z nim związanych, w tym również samej muzyki i ludowych muzykantów. Wskazano wyraźnie w jakich środowiskach ma to sens i może procentować w opiniach i ocenie działalności. Potwierdzeniem tego jest Nagroda im O. Kolberga dla „Domu Tańca” z Warszawy. To wydarzenie, bez precedensu w historii polskiego folku, wymaga oddzielnego komentarza - czyżby przełom wśród twardogłowych?

Zaskakujących wydarzeń w tym roku nie było za wiele. Festiwale były raczej blade, chociaż „Nowa Tradycja”, jak się wydaje, przełamała problem niskiej frekwencji wśród widzów i to trzeba uznać za sukces jej organizatorów. Wiele z festiwali nie wytrzymało próby recesji. Ten rok nie był łatwy pod względem finansowym. Zobaczymy, jak będzie w przyszłości. Sukces odniosły imprezy, które mają już pewną tradycję i które niekoniecznie muszą posiłkować się dużym budżetem. Jestem bardzo zadowolony z grudniowych „Mikołajków Folkowych”, myślę, że rozjaśniły one mroczną poświatę, która pewien czas temu nadciągnęła nad środowisko folkowe. Wielkie imprezy, których część odbyła się pod hasłem folku, mam tu na myśli festiwal w Opolu czy też Festiwal „Dialogu Czterech Kultur” w Łodzi, zostały bardzo profesjonalnie – w pejoratywnym znaczeniu tego słowa – zorganizowane. Czuło się wokół nich obecność „wielkich” menedżerów i dyskretny szelest liczonej kasy. Nic poza tym. Żadnego kontaktu z publicznością (Opole), brak właściwej oprawy medialnej (Łódź). To wielki minus. Działania folkowe zaczynają być wkręcane w profesjonalną maszynę, której tryby są za mało subtelne i brakuje jej właściwych przekładni. Coś tam po przerobieniu naszej twórczości z siebie wypluwa, ale jest to niedoskonały, zniekształcony produkt. Istota folkowego grania wiele na tym traci.


Małgorzata Jędruch - Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Według mnie rok 2002 można nazwać przełomowym. Już minął czas, gdy w najpopularniejszych mediach kładziono duży nacisk na muzykę o nazwie „folk”. Ustało wielkie zainteresowanie Golcami, Brathankami, Kayah i Krawczykiem oraz tym podobnymi zjawiskami muzycznymi. Jak się okazało, ci wykonawcy spopularyzowali samo słowo folk (w innym niż tego sama bym chciała znaczeniu), jednak nie dało to możliwości spopularyzowania muzyki folkowej w jej wielu odmianach.

Zdecydowanie zaczęła być zauważana, popierana i nieco lepiej promowana muzyka, która jest bardzo szczerym przekazem wypowiedzi związanej z tradycją. Symptomem tego okazał się fakt wygrania Folkowego Fonogramu Roku 2001 przez Kapelę Brodów. Jury tego konkursu było bardzo liczne, piętnastoosobowe i istniało ryzyko, że jego głosy mogłyby się rozbić, nie dać jasnej odpowiedzi na pytanie, co można określić jako najciekawsze na folkowym rynku wydawniczym. Okazało się, że i tacy jurorzy jak Korneliusz Pacuda, który przecież wywodzi się z kręgów country i może nieco dalej jest od polskiej sceny folkowej, także zwrócił uwagę na Kapelę Brodów. Na to, że jest tam konkretne przesłanie. Czegoś takiego nie jest w stanie przyćmić mniejsze czy większe zainteresowanie medialne.

Wiele zespołów zaczęło zastanawiać się, jak dalej pracować, co robić ze sobą. Większość z nich powraca do prostszych, bardziej kameralnych form muzykowania, poszukiwania przekonujących i prawdziwych opracowań. Albo odtwarzania. Moim zdaniem dokonuje się teraz jakiś rodzaj przewartościowania tego, co nas cieszy, tego, co robią muzycy i czego poszukuje publiczność.

Jednym z ważniejszych wydarzeń ostatnich miesięcy jest bez wątpienia to, że Polska miała swoją dość liczną reprezentację podczas tegorocznego festiwalu w Rudolstadt w Niemczech. Być może nie przyniesie to wyraźnych efektów w przyszłości, jednak zostało zauważone to, że tak dużo ciekawych rzeczy dzieje się w Polsce i tak wiele różnorodnych form muzycznych można tutaj odnaleźć pod słowem „tradycyjny” czy „folkowy”.


Paulina Łaskarzewska, Jan Konador - Muzyczna Galeria Folkowa (Folk u Konadora)

W ostatnim roku dużo wydarzeń folkowych czasowo pokrywało się ze sobą. Staramy się zwykle bywać na większości z nich, ale tym razem było to trudne – jednego tygodnia bywały trzy imprezy, a w kolejnym nic. Z drugiej strony - nie było żadnego nowego i rewelacyjnego zdarzenia.

Zainteresowanie płytami folkowymi jest duże, ale gorzej już z ich kupowaniem. Sprzedajemy te wydawnictwa od czterech lat. Na początku było tak, że na cokolwiek, co mieliśmy do zaoferowania – byli chętni, a na niektóre rzeczy rzucali się jak na świeże bułeczki, bo nigdzie indziej nie można było tego dostać. Teraz nie ma już tego szału. W ostatnim roku najlepiej sprzedawała się pierwsza płyta Kapeli Tafijczuków, niezmiennie dobrze Czeremszyna, Orkiestra św. Mikołaja i Werchowyna.


Maciej Szajkowski - Kapela ze Wsi Warszawa

To nie był zły rok. Nie nastąpił czarny scenariusz, który brany był pod uwagę. Ale nie było też zbyt bosko.

Teoretycznie najważniejszym wydarzeniem dla rodzimej sceny folkowej miał być Festiwal „TanzFolk” w Rudolstadt w Niemczech ze specjalnym programem poświęconym Polsce. Tak się niestety nie stało. Wydarzenie to – z udziałem tysięcy widzów, znakomitych artystów i dziennikarzy – przeszło u nas prawie bez echa.

Bardzo pozytywnie wypadła „Nowa Tradycja” w Warszawie. Zapowiadało się nudno, grzecznie i harcersko, ale festiwal był udany. Pojawiło się kilka interesujących projektów. Na kolana rzucił występ Jarka Adamowa – pełen głębi, zaangażowania, siły wyrazu i wielkiego serca. Paradoksem polskim jest, że artysta tej klasy musi zajmować się „włóczęgostwem” w poszukiwaniu pracy, kiedy powinien oddać się tylko muzyce i godnie z niej żyć. Świetnie wypadła też grupa Swoją Drogą. Znakomity był występ górali Hajlanderów.

Natomiast nie pojawiła się w zeszłym roku żadna nowa inicjatywa, która mogłaby w środowisku wywołać jakiś ferment. Oczywiście nadal działają stare, sprawdzone w bojach ośrodki – Wrocław, Lublin, Warszawa. Ciekawe rzeczy zaczęły się dziać w Poznaniu, gdzie dzięki pomysłom Tomka Janasa zorganizowano kilka dobrych koncertów w cyklu „CK Zamek”. Za sprawą Doroty Lewandowskiej ruszył Toruń. Poza tym „Dowspuda” wróciła z dużym hukiem. Dobrze działają stare ośrodki, ale za mało jest nowych. Brakuje kontynuatorów Orkiestry św. Mikołaja, nie pod względem muzyki – bo tych aż nadto, ale tak wszechstronnej organizacji przeróżnych inicjatyw. Orkiestra nadal w tym temacie sprawuje rząd dusz. Dziesiąty rok. Dużo dzieje się w Warszawie, ale pamiętajmy, że stolica ma się nijak do reszty Polski.

W tym roku będzie ważna oddolna inicjatywa w kreowaniu nowych zjawisk przez entuzjastów, pasjonatów i trochę szaleńców, jak czcigodny Vlepkarz Ziutek. Ważne żeby takich działań był jak najwięcej – bez nich scena folkowa będzie rozdrobniona, skazana na wegetację.

Kultura, którą tworzymy, cały czas szuka dróg rozwoju. Ma określoną tożsamość, nadal jest otwarta, nieortodoksyjna i progresywna. Ze sztuką trzeba wychodzić poza działania „sweterowe”, gettowe. Należy spotykać się z innymi muzykami, środowiskami, wymieniać idee. Niech 2003 będzie rokiem wielu inspiracji i kontaktów między przedstawicielami różnych scen muzycznych.

Skrót artykułu: 

Na to pytanie odpowiadają:

  • Maria Baliszewska - Radiowe Centrum Kultury Ludowej
  • Grzegorz Furtak - akustyk
  • Bogdan Bracha - Orkiestra św. Mikołaja
  • Małgorzata Jędruch - Radiowe Centrum Kultury Ludowej
  • Paulina Łaskarzewska, Jan Konador - "Muzyczna Galeria Folkowa" (Folk u Konadora)
  • Maciej Szajkowski - Kapela ze Wsi Warszawa



Miejsca sprzedaży

Dział: 

Dodaj komentarz!