Ja to zagram po swojemu

O wiejskiej muzyce, graniu w orkiestrach dętych i wielorakich doświadczeniach w nauczaniu gry na instrumentach, a także odkrywaniu muzyki polskiej przed Irlandczykami, z Przemysławem Łozowskim rozmawiała Agata Kusto.

Agata Kusto: Jakie były początki Twoich kontaktów z muzyką?
Przemysław Łozowski: Zaczęło się bardzo wcześnie, bo w wieku 7 lat, kiedy trafiłem do szkoły muzycznej, do klasy skrzypiec. Uczyłem się bodajże 7 lat, a potem po szkole podstawowej zaproponowano mi trąbkę. Pamiętam, że byłem zaskoczony, kiedy profesor poprosił mnie, abym pokazał mu zęby. Nauczyciel stwierdził, że się nadaję. Okazało się, że tutaj uzębienie ma decydujące znaczenie. Szczególnie w grze na trąbce. Ponieważ wcześniejszą edukację, czyli grę na skrzypcach i fortepianie, miałem już za sobą i sprawnie czytałem nuty, więc umiejętności gry na trąbce przyszły dość naturalnie. Owszem, miałem pewien kryzys związany z tremą. W pewnym momencie nie mogłem sobie poradzić z występami publicznymi. Ale to minęło. Później studiowałem rok wychowanie muzyczne na UMCS (dziś edukacja artystyczna), skąd przeniosłem się wraz z moim serdecznym kolegą Jarkiem Adamowem do Akademii Muzycznej w Łodzi.

W którym momencie zaczęła interesować Cię kultura ludowa?
Miałem dziadków we wsi Borówek, w gminie Żółkiewka, dawne województwo zamojskie. Tam urodziła się moja mama. I specyfika tego miejsca, gdzie spędzałem wakacje, ferie, jeździłem na święta była naturalna. Do momentu, kiedy dziadkowie żyli. Ja po prostu sobie tam jeździłem, pomagałem im w pracach gospodarskich.

Ale muzycznie przecież też nasiąkałeś.
Oczywiście, byli tacy, co śpiewali i tacy, co grali. Słyszało się ich. Z tym wiąże się anegdota. Kiedy zacząłem się trochę interesować muzyką tradycyjną, miałem okazję spotykać osoby, które muzykowały na wsi. To było jeszcze w szkole średniej. Pamiętam, że poprosiłem aby zagrali mi taką "dawną nutę" i wtedy, pamiętam, pan Suchodolski brał nuty i grał w sposób klasyczny tak, aby temu co chodzi do szkoły muzycznej zaimponować. A przecież z pewnością znali wiele interesujących mnie melodii tradycyjnych. Ale świadomość ulotności tej tradycji dotarła do mnie wraz ze śmiercią moich dziadków. Jeszcze jakiś czas przyjeżdżałem na wieś i ci, którzy do tej pory muzykowali także powoli odchodzili. I tak ten klimat się zupełnie zmienił. Trochę z potrzeby i tęsknoty za tym światem zacząłem spotykać się ze znajomymi po to, by pomuzykować. Pamiętam, że jeszcze jak chodziłem do szkoły muzycznej w Lublinie, to któregoś razu przyszedł pan Henryk Krukowski z zespołu im. Wandy Kaniorowej i zaprosił do grania kilka osób m.in. Jacka Saweczko, Roberta Brzozowskiego wśród nich byłem i ja. Tak więc z czasem poznałem muzykę ludową także w formie estradowej. Te melodie i tańce były stylizowane.

A więc miałeś styczność z wszystkimi formami muzyki ludowej?
Wydaje się, że tak. Później przecież zaczęła się muzyka folkowa. Poznałem środowisko Orkiestry św. Mikołaja. Z nimi wyjeżdżałem w góry, robiłem różne projekty muzyczne, m.in. ze śp. Anią Kiełbusiewicz, graliśmy razem. To są takie doświadczenia. Starałem się na swój sposób poszukiwać tej muzyki. Muzykowałem z Ewą Grochowską, Martą Urban, Tomaszem Rokoszem czy z Krzysiem Butrynem. Cieszę się, że to środowisko jest tak konsekwentne, takie ważne rzeczy robi! Od 2007 roku jestem poza krajem, w Irlandii. I tamto doświadczenie jest bardzo mocne.

W którym momencie pojawiła się potrzeba edukowania?
Jestem z wykształcenia pedagogiem. Prowadziłem zajęcia w szkole podstawowej, a także ze studentami.

Ale to była edukacja raczej klasyczna?
No tak, edukacja szkolna. Świadomie zacząłem przekazywać te melodie, które poznałem na wsi dopiero na studiach. Moja praca magisterska poświęcona była właśnie kultywowaniu tradycji muzycznych na Lubelszczyźnie. A później takim ważnym doświadczeniem był wyjazd w 2007 roku do Irlandii. Tam zobaczyłem jak Irlandczycy słuchają, grają i bawią się przy muzyce tradycyjnej. A przecież my z przyjaciółmi w kraju, jeszcze przed wyjazdem szukaliśmy miejsc, gdzie moglibyśmy tę naszą muzykę pokazać. Czas obecny traktuję więc jako renesans tej muzyki, ale jeszcze 20 lat temu wyglądało to zupełnie inaczej. Konkluzja z Irlandii jest taka, że w momencie kiedy my jako muzycy mamy coś własnego do zaproponowania, stajemy się dla innych ciekawi. Często zapraszano mnie, aby pograć z muzykami irlandzkimi. Od muzyki klasycznej się zaczęło, prowadziłem chór przy parafii Our Lady Help of Christians w Dublinie, powołałem do istnienia The Navan Road Music&Arts Society. Cały czas tam aktywnie działam, lecz w momencie gdy proponowali mi granie ich tradycyjnej muzyki mówiłem: "Ja nie zagram tak jak wy to czujecie. Ja to zagram po swojemu". I oni to akceptowali. Proponowałem im także muzykę polską i co ciekawe byli na nią bardzo otwarci, zresztą są nadal. I taka postawa jest szerzej spotykana. Wiem, że cały świat jest bardzo ciekaw naszej muzyki. Oczekuje od nas abyśmy mieli coś do zaoferowania własnego, indywidualnego. Bardzo się cieszę, że udało mi się też znaleźć grupę muzykujących osób, nie tylko Polaków, z którymi mogę sobie pograć polskie melodie, tak z potrzeby serca.

Czujesz, że to jest bardziej wyraziste tam właśnie?
Tak! I jest przyjmowane bardziej entuzjastycznie, nie tylko w moim gronie, nie tylko w gronie Polaków. Graliśmy na przykład na eventach, na zaproszenie Dublin Trad Festival, jednego z największych festiwali muzyki tradycyjnej w Irlandii. I byli zachwyceni! Później pojawiły się kolejne okazje m.in. z Goulash Disco, z muzyką bałkańską, w którym współorganizatorami wydarzenia są Polacy. Rodzi się więc pytanie: czemu świat nie zna naszej muzyki?

Wróćmy do Twoich metod nauki gry na instrumentach. Korzystasz z zapisów nutowych?
Mam takie doświadczenie, grałem w różnych orkiestrach dętych. W 2001 roku Grzegorz Linkowski zaproponował mi, abym przy ACK Chatka Żaka w Lublinie utworzył i poprowadził orkiestrę Chojzes Klezmorim, gdzie graliśmy muzykę klezmerską. A w Momotach musiałem się najpierw zorientować, jak dzieci panują nad instrumentem, jak czytają nuty i jak grają ze słuchu. I muszę powiedzieć, że na początku starałem się uczyć je ze słuchu. Potem zapisywałem melodie tak, aby miały się do czego odnieść. Czytanie nut jest ważne, ale równie ważna jest wyobraźnia i to, aby umieć zagrać ze słuchu. To jest moje doświadczenie - osoby, która przeszła cały proces edukacji muzycznej - mamy łączyć umiejętności! Bo muzyka to dziedzina niezwykle silnie związana z wyobraźnią. Oczywiście konieczny jest warsztat, opanowanie instrumentu. To wszystko jednak powinno rozwijać się sukcesywnie. Tutaj [na warsztatach gry na instrumentach dętych; przyp. red.] to po prostu działa. Co prawda są osoby, które mało lub wcale nie korzystają z nut i uważam, że szkoda. Uważam, że tę umiejętność powinny opanować. Czytanie nut to międzynarodowy język i każdy dorosły człowiek powinien go znać.

Jakie plany na przyszłość?
Na pewno więcej muzyki polskiej w Irlandii. Czekają nas kolejne wydarzenia z The SuperTonic Orchestra, 26 sierpnia kolejny koncert w The Grand Social przy 35 Lower Liffey Street w Dublinie, gdzie już kilkakrotnie występowaliśmy. Co ważne, oni sami się zgłosili z propozycją koncertu o polskim charakterze.

Jest więc zapotrzebowanie.
Tak. I to nie Polacy są tym najbardziej zainteresowani. Inne nacje świetnie się bawią przy naszej muzyce.

Dziękuję za rozmowę.
Również dziękuję.

Skrót artykułu: 

O wiejskiej muzyce, graniu w orkiestrach dętych i wielorakich doświadczeniach w nauczaniu gry na instrumentach, a także odkrywaniu muzyki polskiej przed Irlandczykami, z Przemysławem Łozowskim rozmawiała Agata Kusto.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!