Harmonista z Wielgolasu

"Muzykant to jest taki ktoś, co musi wszystko umieć. Trochę pożartować, trochę powałkować, komuś spsocić coś dla żartów. A jak grać to dotąd, aż mu przestać nie każą".

Stanisław Ptasiński

Staram się podpatrywać wszystko, co nowe w muzyce - mówi Stanisław Ptasiński. Bo moja muzyka już mi się naprzykrzyła. Gram ją codziennie, to jakoś tam chcę ją urozmaicać. Niedawno widziałem zespół z Ukrainy. Bardzo mi się podobał. Ale pewnie jakbym tak dłużej tam pobył, to też pewnie by mi się ta ukraińska nuta znudziła.

Jak ja na przykład gram coś dzisiaj, to jutro już mi to nie pasuje. Co występ to muszę mieć coś nowego. A tych wersji przeróżnych utworów, to zliczyć i nazwać nie sposób. Najgorzej, że ich jury nie akceptuje, bo na festiwalach muszą brzmieć tak jak się jurorom wydaje. A nie daj Bóg grać z nut. Muzykę ludową grać trzeba ze słuchu, tak jak się czuje.

Żadnej szkoły muzycznej w życiu nie kończyłem, ale nuty umiem czytać. Będąc jeszcze w stanie kawalerskim, w ostatnim roku przed pójściem do wojska poznałem nuty i w wojsku dokończyłem naukę grając w orkiestrze dętej. To były lata 1956-58.


"POLKA BEZ MAJTEK"

Ale moja przygoda z muzyką rozpoczęła się, gdy miałem 11 lat. Wtedy poszedłem pierwszy raz grać na wesele, z takimi mistrzami jak Ignacy Zawiliński, Bronisław Moracki, Jan Brauła.

Mój pradziadek grał na harmonii pedałowej, dziadek grał tylko na skrzypcach. Ojciec miał czterech braci i wszyscy grali - na skrzypcach, harmonii, basach, trąbce, mandolinie. Wszyscy zaczynali ze słuchu, później uczyli się nut.

Najwięcej sztuczek pokazał mi pan Zawiliński, który grał na harmonii, na skrzypcach i na klarnecie.

Kiedyś razem na zabawie graliśmy polkę "szabasówkę". Po jakichś czterdziestu, może pięćdziesięciu minutach co to się dzieje? W pewnym momencie niestrudzonej tancerce pękła gumka od majtek. Majtki jej spadły, spętała się nimi i mało się nie przewróciła. Myśmy skończyli, usiedliśmy przy stole, a pan Zawiliński mówi: "Od dzisiaj ta polka nazywa się polka bez majtek". I tak zostało. Do dzisiaj gramy "polkę bez majtek. Bębnistą był pan Brauła, który musiał prowadzić, nadając rytm i czasami coś zaśpiewać. Oprócz tego sam musiał sobie zrobić bęben.


JAK MUZYKANT BĘBEN ROBIŁ...

Blaszki, zwane brzękadłami albo cekinami robili z granatów, albo jeżeli już ich nie było, a w latach 50 zaczęło ich po domach brakować, to wtedy robili z mosiężnych blaszek. One miały specyficzny dźwięk, inny od zwykłych blach.

A naciąg u nas najlepiej z psiej skóry. Chociaż bardzo trudno o nią dlatego, że wszyscy w okolicy mikre psy trzymają, które są mniej kosztowne, a takiego dużego to trzeba by odpowiednio wykarmić. Najlepsza skóra jaka tylko może być, to jest tylko z psa, a drugorzędna to jest z barana, zwana owczą, ale nie ma już tej wartości dlatego, że psia nie przyjmuje wilgoci. Inna skóra jest bardzo uciążliwa do grania, bo gdy tylko słońce zajdzie zaraz mięknie, siada i trzeba ją podciągać, cudować.

Kiedy taki bębenek się robi, potrzebna jest sklejka, którą najpierw należy naparować dobrze. Nie ma tego gdzie zrobić, bo dzisiaj nie ma na wsi pieców, w których piekło się chleb. U mnie jeszcze taki stoi, napali się w nim, nagrzeje, żeby on był w środku mocno gorący. Później wycina się w sklejce szerokość obudowy bębenka, taką jaką chcemy, ale najważniejsze żeby ją wygiąć, a to jest tak twarde, że bez nagrzania i naparowania nie da rady. Trzon się zwilża wodą, by była para i wrzuca się go do pieca na co najmniej osiem - dziesięć godzin. Wyjęty, wygina się jak się chce. Końcówki trzeba pozarzynać i skleić, ale tak, żeby nikt nie znalazł miejsca, w którym to jest klejone. Obręcz musi wyglądać tak jakby wyrosło drzewo, z równiutkim obwodem. Jak zastygnie, wyżyna się okienka, w które wpina się na szczypcach blaszki. Później mierzy obwód skóry, którą się naciąga na haczyki, wsporniki. Żeby bębenek taki miał smak, dobrze brzmiał i wyglądał solidnie, to trzeba ze dwa miesiące posiedzieć nad nim.

A najgorsze to jest skórę wyprawić, bo jeszcze psa to by ktoś strzelił, ale on nie może być zastrzelony, bo wtedy skórę porwie. To musi być zabity albo uśpiony pies. A dzisiaj nie jest łatwo taką wyprawioną psią skórę kupić. Trzeba zamawiać u garbarza.

Na bęben żadnej szkoły nie było, ani jak go zrobić, ani jak na nim grać. Jeżeli ktoś umiał, to z własnych oglądów, spostrzeżeń, często wymyślał swoje sposoby. U nas na Mazowszu, to rytmy były nieraz zupełnie wariackie, połamane. Byleby tylko bębnista trzymał takt, bo on jest jak serce w kapeli.


Z DZIADKA NA WNUKA

Stanisław Ptasiński urodził się 25 kwietnia 1937 roku w Wielgolesie koło Mińska Mazowieckiego. Mieszka tam do dzisiaj. W roku 1983 spełniło się jego największe marzenie. Na świat przyszedł wnuczek - Rafał, który wkrótce stał się najwierniejszym uczniem dziadka. Kiedy skończył sześć lat grywał już na różnych imprezach, a nawet towarzyszył panu Stanisławowi w konkursach i festiwalach. Razem zdobywali liczne nagrody i wyróżnienia. Stworzyli pokoleniową, rodzinną kapelę kontynuującą tradycyjną muzykę wsi. W 1992 roku zdobyli główną nagrodę w konkursie "Duży-mały", na Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu.

Rafał najbardziej upodobał sobie bębenek mazowiecki z psiej skóry i jemu pozostał wierny do dzisiaj, osiągając mistrzowską wprawę. Pomogły mu w tym lekcje gry na perkusji, chociaż uważa, że tradycyjny bębenek wymaga więcej uwagi i serca.

Syn pana Stanisława chociaż, również towarzyszył ojcu w muzykowaniu, założył zupełnie inny zespół. Czasami grają razem podczas rodzinnych spotkań. Używają wtedy dwóch harmonii, co daje pole do popisów i umożliwia improwizację, która jak mówią, jest jednym z najważniejszych wyróżników muzyki ludowej. Dzięki niej spontanicznie odkrywają nowe przestrzenie muzyczne, z których nierzadko powstają zupełnie nowe utwory. Ile ich mają wszystkich razem, nikt nigdy nie próbował zliczyć. "Nie liczy się ptaków w lesie, które umilają wolne chwile człowiekowi. Bez ptaków i ich śpiewu las byłby pustynią, tak jak pustynią jest wieś bez kapel i muzyki" - dodaje pan Stanisław.

Skrót artykułu: 

Staram się podpatrywać wszystko, co nowe w muzyce - mówi Stanisław Ptasiński. Bo moja muzyka już mi się naprzykrzyła. Gram ją codziennie, to jakoś tam chcę ją urozmaicać. Niedawno widziałem zespół z Ukrainy. Bardzo mi się podobał. Ale pewnie jakbym tak dłużej tam pobył, to też pewnie by mi się ta ukraińska nuta znudziła.

Dział: 

Dodaj komentarz!