Folk w "Piotrusiu Panu"

Udało się !!! Pomimo mojej (skromnej co prawda, ale jednak) współorganizacji tego wspaniałego przedsięwzięcia, nie miałem najmniejszych szans na spokojną kontemplację przedstawienia, nie mogąc zasiąść wśród publiczności. Bilety, jak i wejściówki zostały wyprzedane prawie do połowy kwietnia, a ze względu na przepisy p.poż. i nadkomplet na miejscach wyznaczonych dla normalnej widowni, spektakl obejrzałem przytulony do chóru, w bocznej loży.

Bardzo mi jednak zależało, aby "Piotrusia Pana" zobaczyć jeszcze w marcu, gdyż 12 marca odbył się ostatni spektakl z udziałem bębniarzy z zespołu Rivendell i obydwu naszych kolegów grających na dudach szkockich. Dyrekcja "Romy" bowiem, wg mnie z wielką szkodą dla musicalu, mocno przeliczyła się niestety z kalkulacjami finansowymi (to jest wersja oficjalna) i po krótkiej przerwie, trwającej do 1 kwietnia "Piotruś Pan" będzie grany w okrojonym, znacznie uboższym składzie.

To, co zobaczyłem i usłyszałem podczas przedstawienia przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Musical zaczyna się bardzo efektownym wejściem dudziarzy, przylepionych niebezpiecznie wysoko na krawędziach lóż do teatralnych filarów. W swych szkockich strojach tworzą niepowtarzalny przedsmak tego co zdarzy się w ciągu kolejnych, ponad dwóch godzin spektaklu.

A zdarzy się dużo. Na szczególną uwagę zasługują zastosowane w przedstawieniu efekty techniczne, które budziły podziw. Nie chcę o nich szerzej opowiadać, gdyż zdradziłbym jeden z podstawowych atutów musicalu, dla których "Piotrusia Pana" nie można nie zobaczyć. Powiem tylko, że przedstawienie odbywa się scenie, na sklepieniu teatru, w lożach, między rzędami widowni, przed sceną oraz w powietrzu i jest uzupełnione0 elementami animacji.

Dzieci biorące udział w spektaklu, bardzo skrupulatnie wyselekcjonowane przez Januszów: Stokłosę i Józefowicza, okazały się być bardzo poważnym zadatkiem na dobrych piosenkarzy i piosenkarki. Szczególnie dwunastoletnia Zuzanna Madejska, grająca małą Wendy. Jej możliwości wokalne i barwa głosu po prostu mnie urzekły. Biorąc pod uwagę, że dziewczynka gra (dość często w dwóch przedstawieniach dziennie (drugi skład nie był do tej pory jeszcze ostatecznie przygotowany), uważam ją za wielki talent muzyczny. Zresztą jej wyczyny aktorskie są też godne uwagi. Tytułowy Piotruś Pan (w tej roli, również kilkunastoletni, Tomek), choć zagrany bardzo zgrabnie, wyraźnie przy niej blednie. Chłopiec kreuje jednak przypisaną sobie postać z właściwą dziecięcemu wiekowi swobodą i wdziękiem. Inne dzieci również dają z siebie wszystko i zasługują na wyrazy szczerego uznania.

Część druga, po antrakcie, rozpoczyna się efektownym tańcem indiańskim kilkudziesięciu młodych osób do rytmów "naszej załogi bębniarskiej". Jest to prawdziwa, około 10-cio minutowa uczta dla lubiących egzotyczne uderzenia wielu instrumentów rytmicznych na raz. (a'propos Rivendell, podobnie jak kilka innych zespołów folkowych, też ostatnio nagrał swój nowy materiał fonograficzny). Nie muszę wspominać, że wrażenie robią tu też wielobarwne, fantazyjne stroje. Zresztą nie tylko w tej scenie.

Nie można nie wspomnieć o dorosłych aktorach "Piotrusia Pana". Nie "załapałem" się, niestety, na występ Edyty Geppert, grającej matkę Wendy (wyjechała na zaplanowaną wcześniej trasę koncertowa a w jej zastępstwie grała Justyna Sieńczyłło). Z wiarygodnego źródła jednak wiem, ze w "Piotrusiu..." będzie jeszcze występować. Nie trafiłem tez na Janusza Stokłose, który przeważnie za pulpitem dyrygenckim w orkiestronie kieruje całą orkiestrą kameralną i jako jeden ze współtwórców przedstawienia nieco zgrabniej, od zastępującego go akurat Macieja Pawłowskiego, dyryguje także rozmieszczonym po bocznych lożach chórem.

Niewiarygodnie fajne kreacje stworzyli w "Piotrusiu..." Wiktor Zborowski grający ojca Wendy i zarazem kapitana piratów - Haka oraz Mariusz Czajka - jego prawa ręka - Sznaps. Jak na świetnych aktorów przystało potrafią wzbudzać miejscami postrach, a czasami spowodować sytuacje tak komiczne, że wyciskają łzy śmiechu z oczu publiczności. Zborowski, jak na prawdziwego estradowca przystało, ma tu też swoje partie wokalne, z których jak zwykle wywiązuje się bardzo sumiennie.

Od pierwszych dni kwietnia, z krótką przerwą świąteczną, spektakle zostaną wznowione i będą trwały prawie do końca czerwca. Do wakacji jest planowanych jeszcze około pięćdziesięciu przedstawień. Myślę więc, wszyscy będą mieli szansę obejrzeć "Piotrusia Pana", nikt się nie zawiedzie się i swoim znajomym będzie opowiadał o przedstawieniu jak o najlepszym filmie. W musicalu bowiem nie brakuje bardzo dobrej gry aktorskiej, świetnych partii wokalnych i instrumentalnych, dzikiego tańca, komediowego luzu i lekkości, a także melodramatycznych momentów.

Po "naszym podwórku" zostały jednak tylko ścieżki dźwiękowe nagranych przez Rivendell bębnów, w każdym przedstawieniu występuje tylko jeden dudziarz (na zmianę Marcin Ruminski i Przemek Wawrzyniak). Drugim dudziarzem ma być przyuczony muzyk z teatru (jestem bardzo ciekawy efektu bo, dudy szkockie są chyba najtrudniejsze do opanowania). Pozostało także kilka motywów muzycznych napisanych specjalnie do spektaklu przez Marcina.

Musical niewątpliwie straci na efektowności. No cóż. Widocznie znowu wygrała kapitalistyczna kalkulacja. Tylko szkoda, że znowu w kulturze... Dziwić może jedynie fakt, iż "Piotruś Pan" zbiera faktycznie nadkomplet widowni, a rezerwacji na przedstawienia można dokonywać jedynie z co najmniej dwu-trzy tygodniowym wyprzedzeniem. Szkoda, że przy takim oblężeniu kas nie znalazły się fundusze na tych kilku muzyków więcej (przy przedstawieniu pracuje około stu pięćdziesięciu ludzi i dwa psy).

Podsumowując, trzeba jednak koniecznie powiedzieć, że jeśli do tej pory nie zdążyliście przybyć do "Romy" na "Piotrusia Pana" to nie wiecie, tak naprawdę, co straciliście. A obiektywnie, przedstawienie nadal jest warte obejrzenia i z pełną odpowiedzialnością nadal je bardzo gorąco polecam. Tej produkcji nie można przegapić. Tym bardziej, ze współtworzyli ją nasi folkowcy...



Skrót artykułu: 

Udało się !!! Pomimo mojej (skromnej co prawda, ale jednak) współorganizacji tego wspaniałego przedsięwzięcia, nie miałem najmniejszych szans na spokojną kontemplację przedstawienia, nie mogąc zasiąść wśród publiczności. Bilety, jak i wejściówki zostały wyprzedane prawie do połowy kwietnia, a ze względu na przepisy p.poż. i nadkomplet na miejscach wyznaczonych dla normalnej widowni, spektakl obejrzałem przytulony do chóru, w bocznej loży.

Dział: 

Dodaj komentarz!