Folk. Święta codzienność

Czym jest folk w czasach, gdy odbiorca bombardowany jest nadmiarem definicji encyklopedycznych, osaczony ideą porządkowania, klasyfikowania, nazywania rzeczy oczywistych przy bezwzględnym (czytaj: zaciemniającym obraz) wykorzystaniu terminologii naukowej?

Bez obecności muzyki folkowej nie trwałabym już pośród moich muzyków (to rodzaj męski od muzy!), przed ekranem komputera, z którego wydobywam moje kolejne wiersze, opowiadania czy powieści (powstają w rytm utworów Orkiestry św. Mikołaja, Kapeli ze Wsi Warszawa, Open Folku czy zespołu Des Orient.) Niechaj literatura pod piórem i na klawiaturze dzieje się na najwyższych rejestrach emocjonalnych i aspiruje do eliadowskiego sacrum - nawet w sytuacjach codziennych!

Niedawno wybrałam się z moimi dziećmi Helenką i Stefankiem na spacer ulicą Świętokrzyską w Warszawie, który sfinalizowaliśmy oczywiście w najbliższym Empiku. Dźwięki skocznej muzyki doprowadziły nas na wyższe piętra, gdzie rozpoczynały się warsztaty muzyczne z udziałem dzieci. Oto nagle zespół Des Orient przywołał Helenkę i Stefanka na scenę, oboje dostali do rąk instrumenty, Stefanek - grzechotkę z pazurów kondora, Helenka "rybacki" dzwoneczek. Scena zaczęła prawie wirować na góralską nutę, Helenka i Stefanek wywołali mnie z "widowni" i tak oto znaleźliśmy się we wnętrzu muzycznej opowieści, a instrumenty same skakały nam w dłoniach. Moim dzieciom oraz mnie samej spotkanie pozostanie w pamięci do końca życia, szczególnie iż dokładnie pamiętam, które moje wiersze są "przesiąknięte" obecnością Des Orient i muzyką filmową Michała Lorenca.

Czym jest zatem folk? Oswajaniem zwyczajności w imię tęsknoty za światem, którego nie ma? A może szczebiotaniem, rozpamiętywaniem, pochłanianiem, wirowaniem, postrzeganiem, dziecięcością w dorosłości, omotaniem, odmładzaniem, doprowadzaniem, wybaczaniem, "tyglowaniem" (od tygla kultur), wdzięcznym i skutecznym deptaniem traumy, dialogowaniem i monologowaniem zarazem, rozpraszaniem i przywoływaniem, porządkowaniem nieskończoności, wyprowadzaniem najdroższych perfum z zapachu polnych kwiatów, głaskaniem niewidzialnego kota, pożytkowaniem samotności na styku kultur, podróżowaniem na tratwie, która w każdej chwili może zamienić się w czarodziejski dywan, fiestowaniem na granicy jawy i snu, odprawianiem i odczynianiem, wabieniem chochoła, który tak bardzo marzył, by zostać rycerzem, że w rzeczy samej w rycerza się zamienił czy też sprawianiem, że góry chodzą w kierpcach, a wody rzek płyną w odwrotnym kierunku zgodnie z biegiem pięciolinii?!

Wychowałam się przy dźwiękach piosenek Kazimierza Grześkowiaka, listy miłosne pisałam przy pieśniach Janka Kondraka, a teraz słowami stęsknionych ballad chciałabym dźwigać słońce Andaluzji i zarzucić je, hen, na drugi brzeg, do stóp kabylskich gór.

Na szczęście folk jest jak wielka miłość, której dane było przetrwać w zwykłości.

Skrót artykułu: 

Czym jest folk w czasach, gdy odbiorca bombardowany jest nadmiarem definicji encyklopedycznych, osaczony ideą porządkowania, klasyfikowania, nazywania rzeczy oczywistych przy bezwzględnym (czytaj: zaciemniającym obraz) wykorzystaniu terminologii naukowej?

Dział: 

Dodaj komentarz!