Eugenio Benatto

Oto relacja, która powstała z notatek popełnionych podczas koncertu Eugenio Bennaty i grupy Musicanova w ramach festiwalu "Sztuka Ulicy" dnia 2.07.2000 na Placu Zamkowym w Warszawie:

Eugenio Bennato założył zespół Musicanova w 1976 roku. Wcześniej (od 1969 r.) występował razem z Nuova Compagnia di Canto Popolare odnosząc wiele sukcesów w całej Europie i nie tylko. Nagrał wiele płyt niezmiennie odwołując się do ludowego stylu. Tego dnia zespół zagrał w sześcioosobowym składzie (gitara klasyczna pod prądem, gitara 12 strunowa też pod prądem, mandolina podobnie jak poprzednie, wiolonczela, tamburyn, akordeon) plus dwie wokalistki.

Już o 18:45 na placu Zamkowym zebrał się całkiem pokaźny tłumek. Niestety miejsca siedzące zarezerwowane były tylko dla vipów. Przed rozpoczęciem z odbyło się oficjalne otwarcie imprezy, po czym rozpoczął się koncert. Pierwszy utwór stylizowany był na lekką bosanovę połączoną z typowo włoskim akompaniamentem wykonywanym na gitarach, wiolonczeli i "garmoszce". Początkowo niemrawy z czasem przeszedł w troszkę szybszy, a potem w jeszcze bardziej dynamiczny. Bardzo dobrze w tle brzmiał akordeon, tworząc tzw. "klimacik". Następnie zebrani usłyszeli piosenkę w wykonaniu blond dziewoi i głównego machera oraz wielorasowego pieska, który wraz ze swoją właścicielką brał czynny udział w koncercie.

Gdy piesek umilkł zrobiło się nieco apaszowo - posępnie, coś na wzór Raz Dwa Trzy. Po krótkich brawach Bennato wspomniał coś o taranteli. W sumie utwór w tłumaczeniu na polski brzmiał "Zgubiona dusza" i, co ciekawe, był szybki i skoczny, niepostrzeżenie do śpiewających dołączyła druga wokalistka o nieco niższym, pełnym glosie. Utwór rozkręcił się na tyle, że obie wokalistki wykonały taniec, na bosaka pokrzykując w tle.

Po kolejnych, już większych, oklaskach Musicanova uraczyła zebranych kolejnym bosanovowym kawałkiem, tym razem z większym udziałem mandoliny i to z brzmieniem typowo włoskim. Głos Eugenio Bennato stylizowany był troszeczkę na Cohena. Tradycyjnie już akordeon tworzył klimat na spółkę z rzewnie brzmiącą wiolonczelą. Niespodziewanie wokalistka "chwyciła za serce" głosem a la Anja Orthodox. Rzecz miała się chyba o nieszczęśliwej miłości, ale głowy nie daję. Niespodziewanie kolejny utwór utrzymany był w klimacie cygańskim z pozornie prostym rytmem i silnie eksponowaną wiolonczelą, ścianą dźwięku gitar i ekspresyjnym tańcem. "Szaconeczek" dla malutkiego perkusisty, który dokonywał cudów nie tylko improwizacji na tamburynie i jednocześnie na stopie. Później było nieco spokojniej, tak neopolitansko - tarantelowo. W połowie utworu wręcz kołysankowo, ale pod koniec Musicanova ruszyła "do boju" wysuwając mandolinę oraz "dwunastostrunowca" na pierwszy ogień. Wokalistki nie dały na siebie długo czekać, powróciły już w kolejnym, nieco orientalnym, głównie za sprawą rytmiki, utworku, który w trakcie improwizacji przeszedł w bardziej włoski. Sądząc z klimatu dotyczył głównie spraw związanych z Morzem Śródziemnym. Był dość długi , momentami skoczny, momentami nostalgiczny.

I oto nastał kolejny, lekko rapujący kawałek wspomagany przez miarowe oklaski publiczności. Powolutku dołączyły kolejne instrumenty i w ten sposób zagrana została kolejna śródziemnomorska historia o rytmice ... andyjskich Indian, a pod koniec było już 100% rapowo i to do tego po włosku. I taniec, taniec, taniec ... Słowem - utworek ciągnący się jak cukierek typu krówka, tzn. sympatycznie.

Jeszcze ludziska kochane nie ochłonęły z wrażenia, a tu już wybrzmiewają dźwięki rodem z Wysockiego, szybko jednak przechodzą w lekko arabskie z akordeonem i energicznym "Hop, hop, hop !!!" mandolinisty. Wszystko co dobre, niestety szybko się kończy, toteż nadszedł czas na ostatni planowy utwór, bardziej balladowy i z ... częściowo polskim tekstem ! Taki trochę w stylu naszej Tośki Krzysztoń, z biegiem minut przeszedł w nieco żwawszy, ale klimacik utrzymał. W trakcie improwizowania każdy z muzyków wykonał krótkie solo i był przedstawiony przez szefa. Zespół zebrał bardzo rzęsiste brawa, zatem muzycy wyszli na bis i uraczyli publiczność lekko rzewną balladą z kastanietami i zabawnie meczącym wokalem. Moim zdaniem był to najbardziej folkowy utwór podczas tego koncertu.

"Dziekuje, psieprasiam, idzcie, idzcie, wsisci razem" zachęcał do dalszej zabawy mandolinista wzbudzając wśród zebranych wesołość, zatem bis zaczął się od nowa w nieco innej, bardziej skocznej wersji wspomagany był przez żywo reagującą publiczność. Zabawa była przednia.

Podsumowując: Bardzo udany mariaż folkloru neopolitańskiego, ludowej muzyki włoskiej i nowoczesnej aranżacji polska publiczność przyjęła jeszcze bardziej żywiołowo niż tydzień wcześniej perkusyjną Amadindę.

Skrót artykułu: 

Oto relacja, która powstała z notatek popełnionych podczas koncertu Eugenio Bennaty i grupy Musicanova w ramach festiwalu "Sztuka Ulicy" dnia 2.07.2000 na Placu Zamkowym w Warszawie.

Dział: 

Dodaj komentarz!