Dźwięki Trójmiasta

Koncerty, spotkania, warsztaty...

Festiwal „Dźwięki Północy” prezentuje się co roku jako ciekawe wydarzenie w wakacyjnym kalendarzu Trójmiasta. To jedna z niewielu imprez, które mają na celu pokazanie ludowości w nieco innym świetle i konfrontację folkloru z muzyką popularną. Tradycja festiwalu jest dość długa (od dawna latem zjawiało się w Trójmieście sporo kapel folkowych i folklorystycznych), w tym roku odbyła się jego XXVI edycja. Tegoroczne „Dźwięki Północy” borykały się ze sporymi problemami finansowymi. Nieoficjalnie nazywano tę edycję festiwalem „na przetrwanie”. Mam wrażenie, że ta koncepcja sprawdziła się, gdyż impreza mimo wszystko wzbudziła duże zainteresowanie. Czy przyniesie to jednak wymierne korzyści dla festiwalu, okaże się pewnie dopiero w przyszłym roku.

Festiwal odbył się dość nietypowo, bo w dniach 25-27 lipca – zaczął się w czwartek, a skończył w sobotę. Zarówno czas, jak i miejsce rozpoczęcia festiwalu uważam za trochę niefortunne. „Dźwięki Północy” wystartowały około południa w Gdańskim City Forum. Był czwartek, organizatorzy liczyli chyba na dużą ilość turystów. Same zespoły zaprezentowały się dość dobrze, wystąpili tam Koleczkowianie z Kaszub i KrAsota z Syberii. Zwłaszcza ten drugi zespół mógł budzić sporo emocji dzięki swoistej egzotyce. Grupa istnieje od ponad dwudziestu lat i zajmuje się głównie pieśniami i tańcami rdzennej ludności Syberii oraz staroobrzędowców. Niekiedy sięga też po pieśni kozackie z południa Rosji. Niewątpliwego kolorytu dodaje fakt, że KrAsota występuje w oryginalnych ludowych strojach. Natomiast kaszubska kapela Koleczkowianie często występuje w okolicach Trójmiasta, można ją uznać niemal za zespół tutejszy. Podobnie jak KrAsota występuje w strojach ludowych, muzycznie zaś ogranicza się do folkloru Kaszub. Jest to o tyle atrakcyjne, zwłaszcza dla przebywających nad morzem turystów, że zaśpiewy w dialekcie kaszubskim rzadko można usłyszeć poza regionem. Wrażenie robi też charakterystyczny dla tego rejonu burczybas.

Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, w Sopocie przy molo, oprócz grup otwierających festiwal zaprezentował się zespół Kriwi z Białorusi. Muzykę tej grupy niełatwo sklasyfikować. Niewątpliwie wywodzi się ona z głębokich korzeni muzyki etnicznej, a wykonywana pozostaje w nowoczesny sposób. To było naprawdę dobre granie, a koncert przekonał mnie, że najwyższy czas zapoznać się z dorobkiem fonograficznym zespołu. Połączenie elementów tradycyjnego śpiewu białego „na gardle” i awangardowa muzyka, grana często na replikach dawnych instrumentów, daje niesamowite efekty. Plany tegorocznej edycji festiwalu przewidywały współpracę grupy Kriwi z londyńską DJ-ką, ale do zrealizowania tego nie doszło.

Znacznie lepszym dniem na koncert festiwalowy okazał się być piątek. Zespoły – te same, które poprzedniego dnia występowały w Gdańsku – zawitały do Gdyni, by zagrać na Scenie Letniej Teatru Miejskiego. Muzyka na wolnym powietrzu wreszcie zatarła wrażenia z czwartkowego otwarcia festiwalu w City Forum. Występy zespołów wypadły dobrze, podobnie jak w Sopocie, można więc uznać gdyński koncert za udany, a poza tym – dodatkowy dla tych, którzy nie mogli uczestniczyć w czwartkowych imprezach.

Sobotni finał był chyba najbardziej oczekiwanym koncertem całej imprezy, a przyniósł pewne rozczarowanie. Obronną ręką z koncertu finałowego wyszło tylko Kriwi. Białoruska kapela zagrała bez zapowiedzianej w planach DJ Delta z Londynu. Było to dobre rozwiązanie, gdyż okazało się, że miejsce, w którym odbywa się koncert finałowy, niezbyt sprzyja eksperymentom brzmieniowym. Przekonali się o tym ci, którzy liczyli na niesamowite folk-jazzowe spotkanie Macieja Sikały i zespołu KrAsota. Sceneria Teatru Leśnego i specyficzna akustyka tego miejsca nie pozwoliły wsłuchać się dokładnie w powstającą ścianę dźwięku. Niekiedy brzmienie było magiczne, ale po chwili jazzowy saksofon zagłuszał wszystko.

Ciekawostką koncertu finałowego okazała się przygotowana przez organizatorów niespodzianka. Grupa Vibrasoniq nie widniała na plakatach, ale jej brzmienie świetnie pasowało do konwencji finałowego koncertu. Właściwie można nazwać tę formację przedstawicielami world music. Cztery wokalistki, skrzypce i sporo elektroniki – przecież to przepis na typowy projekt world music! Obok dźwięków zbliżonych do celtyckich można było zauważyć wpływy afrykańskie czy indiańskie. Jednak również z tą formacją Teatr Leśny nie obszedł się najlepiej.

Pozostaje nadzieja, że „Dźwięki Północy” przetrwają zawirowania ekonomiczne i z roku na rok będzie coraz lepiej. Można polecić ten festiwal miłośnikom kultury ludowej, mając nadzieję na większy wachlarz wykonawców w przyszłym roku.


Taclem i Przyjaciele &nbsp&nbsp&nbsp&nbsp&nbsp
Skrót artykułu: 

Festiwal „Dźwięki Północy” prezentuje się co roku jako ciekawe wydarzenie w wakacyjnym kalendarzu Trójmiasta. To jedna z niewielu imprez, które mają na celu pokazanie ludowości w nieco innym świetle i konfrontację folkloru z muzyką popularną. Tradycja festiwalu jest dość długa (od dawna latem zjawiało się w Trójmieście sporo kapel folkowych i folklorystycznych), w tym roku odbyła się jego XXVI edycja. Tegoroczne „Dźwięki Północy” borykały się ze sporymi problemami finansowymi. Nieoficjalnie nazywano tę edycję festiwalem „na przetrwanie”. Mam wrażenie, że ta koncepcja sprawdziła się, gdyż impreza mimo wszystko wzbudziła duże zainteresowanie. Czy przyniesie to jednak wymierne korzyści dla festiwalu, okaże się pewnie dopiero w przyszłym roku.

Dział: 

Dodaj komentarz!