Drobne ślady, ważne ślady

[folk a sprawa polska]

Pojawiły się ostatnio na księgarskich półkach dwie ważne książki o dwóch wybitnych polskich zespołach rockowych: Voo Voo i Republice. Pierwsza, napisana przez Piotra Metza (mówiąc ściśle, to zbiór wywiadów z członkami zespołu), to niestety rzecz zdecydowanie przeciętna. O jej znaczeniu decyduje klasa Voo Voo i fakt, że to pierwsza (czy będą następne?) poświęcona mu książka. Niestety, razi skrótowością, wiele tu przemilczeń, „odpuszczonych” wątków, nieco błędów redaktorskich, dyskografia nie zawiera informacji o wszystkich płytach itd. Z kolei książka, a właściwie księga poświęcona Republice, napisana przez Leszka Gnoińskiego, robi wielkie wrażenie dzięki swej drobiazgowości, przemyślanej narracji, zdumiewającemu natłokowi informacji.
Dlaczego jednak piszę o nich w tym miejscu? Ano dlatego, że jednym z drugo- czy trzecioplanowych, ale jednak istotnych wątków opowieści o obu zespołach (i obu artystach – Grzegorzu Ciechowskim oraz Wojciechu Waglewskim, bo to przecież oni są w centrum zainteresowania autorów) są konteksty dotyczące muzyki folkowej, etnicznej, world music – tu tradycyjny kłopot nazewniczy.
Obecność tego, ujmijmy rzecz skrótowo, folkowego wątku w twórczości Waglewskiego i Ciechowskiego jest różnorodna, ale – jako się rzekło – istotna. W sensie artystycznym i estetycznym niejednoznaczna. Jakkolwiek nie da się zaprzeczyć, że dla twórczości Voo Voo i Waglewskiego ten szeroko pojęty kontekst jest jednym z podstawowych, to książka o zespole, w mojej opinii, tego jednak wystarczająco nie odzwierciedla.
Problemem moim zdaniem jest to, że Metz ochoczo wchodzi w taką oto narrację, że Voo Voo „nareszcie” ma za sobą okres „ludyczno-łobijabowo-folkowy” (różne padają określenia) i że teraz uwolniło się artystycznie. Przy czym odnieść można wrażenie, że refleksja autora na powyższy temat ma poziom takiej właśnie szalonej ogólności, gdzie owa „ludyczność” (upraszczając: granie ku uciesze szerszej publiczności) jest niemal utożsamiana w jednej siatce ogólnikowych pojęć z „folkowością” – którą też świadomie zapisuję w cudzysłowie, bo jasne, że mamy tu do czynienia z terminami nieostrymi.
Tymczasem jestem przekonany, że właśnie Wojciech Waglewski (podobnie jak i Mateusz Pospieszalski, który mówi w tej książce zdumiewająco mało) jest doskonałym partnerem do tego, by szeroko porozmawiać o wpływach tradycji, folku, muzyki świata na jego twórczość. Nawet gdyby dziś deklarował „powrót do rocka”. Bo fenomen tego zespołu polegał na tym,  że jego członkowie byli zawsze otwarci na różnorodne doświadczenia i inspiracje. A te z kręgu – znów upraszczam – tradycji czy etno były im zawsze bliskie, niezależnie od tego, jaką estetyczną formułę czy stylistyczną woltę akurat wybierali. Tak było od debiutanckiej płyty, na której pojawiały się echa bodaj wschodnich i afrykańskich natchnień, przez te najbardziej ewidentne wpływy na płytach „Łobi jabi”, „Zapłacono”, „Rapatapatoja”, „Zaćmienie piątego słońca”, ale i na solowych Waglewskiego („Muzyka od środka”), aż po ostatni póki co album „Dobry wieczór”. Wszak na tej, stricte rockowej(?), płycie pojawiają się gościnnie Alim Qasimov i Fergana Qasimova – mistrzowie tradycji z Azerbejdżanu!
Myślę zatem, że nie tylko o tym, co grał, ale i o tym, czego słuchał, miałby Waglewski wiele do opowiedzenia. Szkoda, że mało jest o tym w książce. Jeśli mogę sobie pozwolić na chwilę bardzo osobistych wspomnień, to kiedyś, ponad ćwierć wieku temu, podróżując kilkanaście minut przez Poznań wraz z zespołem ich „Voo Voo busem”, po raz pierwszy usłyszałem z płyty śpiewającego Nusrata Fateh Ali Khana. Było to dla mnie szalenie ważne doświadczenie. Piszę o tym, bo wiem, że dla wielu ludzi to, co grał – i to czego słuchał! – popularny Wagiel miało i do dziś ma kolosalne znaczenie. A jest tam mnóstwo miejsca na muzykę tradycji/źródeł/korzeni.
Ta ostatnia w pewnym momencie kariery mocno zainspirowała też Grzegorza Ciechowskiego. Poświęca jej uwagę w swej książce również Leszek Gnoiński. Jest to jednak opowieść tyleż o twórczej wyobraźni, fascynującej kreacji i artystycznym sukcesie pod szyldem Grzegorz z Ciechowa, co o pełnym niechęci przyjęciu jego propozycji przez wielbicieli muzyki tradycyjnej/ludowej. Pomijając ewentualne ówczesne niezręczności czy błędy artysty – albo jego managementu – w zakresie wykorzystania nagrań oryginalnych wykonawców muzyki wiejskiej, czas, jaki upłynął od tamtych wydarzeń, daje nam komfort skupienia się na samych utworach. Moim zdaniem szkoda, że tej akurat muzyki Ciechowskiego pozostało tak mało. Dziś nie ma wątpliwości, że były to pionierskie, w pewnym sensie przełomowe i artystycznie na pewno przekonujące poszukiwania.
Dobrze, że możemy poczytać w książkach również o takich wątkach w twórczości ważnych postaci polskiego rocka.

Tomasz Janas

Skrót artykułu: 

Pojawiły się ostatnio na księgarskich półkach dwie ważne książki o dwóch wybitnych polskich zespołach rockowych: Voo Voo i Republice. Pierwsza, napisana przez Piotra Metza (mówiąc ściśle, to zbiór wywiadów z członkami zespołu), to niestety rzecz zdecydowanie przeciętna. O jej znaczeniu decyduje klasa Voo Voo i fakt, że to pierwsza (czy będą następne?) poświęcona mu książka. Niestety, razi skrótowością, wiele tu przemilczeń, „odpuszczonych” wątków, nieco błędów redaktorskich, dyskografia nie zawiera informacji o wszystkich płytach itd. Z kolei książka, a właściwie księga poświęcona Republice, napisana przez Leszka Gnoińskiego, robi wielkie wrażenie dzięki swej drobiazgowości, przemyślanej narracji, zdumiewającemu natłokowi informacji.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!